Hajmdal. Tom 3. Bunt. Dariusz Domagalski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hajmdal. Tom 3. Bunt - Dariusz Domagalski страница 10

Hajmdal. Tom 3. Bunt - Dariusz Domagalski

Скачать книгу

Teraz była po prostu zła i gotowa rzucić wyzwanie całemu światu. Podeszła do ściany i dziko wrzeszcząc, zaczęła w nią uderzać pięściami. Oślizgła błona uginała się pod ciosami, amortyzując każdy cios.

      – Kurwa! – ryknęła rozwścieczona kobieta i zaczęła szarpać ścianę paznokciami. Po pewnym czasie dostrzegła, że błona zaczyna się rwać. Eliza Booth uśmiechnęła się triumfująco. Szybko przecisnęła się przez powstały otwór, nie przejmując się oblepiającym ją śluzem. Pomyślała tylko, że jeśli wyjdzie z tego żywa, przez tydzień nie będzie wychodzić spod prysznica.

      Znalazła się na korytarzu, wilgotnym i mrocznym. Nie miał regularnego kształtu, wił się i zakręcał. Miejscami się zwężał, gdzie indziej rozszerzał. Kobieta nie potrafiła określić, z czego zbudowane są ściany, które przypominały zakrzepłą glinę, wymieszaną z pleśnią i grzybem. W to wszystko wplecione zostały pajęcze nici, stanowiące swoiste spoiwo tej dziwnej konstrukcji.

      Eliza Booth rozejrzała się. Jedna odnoga korytarza schodziła w dół, niknąc w ciemnościach. Kobieta nawet nie chciała myśleć, co może się tam czaić. Druga, rozjaśniona bladym światłem, pięła się lekko w górę. Wybór był oczywisty.

      Ruszyła. Uważnie stawiała stopy, starając się nie nadepnąć na pulsujące bąble i wybroczyny pokrywające podłoże. Od czasu do czasu mijała błoniaste ściany, za którymi znajdowały się komnaty, podobne do tych, z których wyszła. Domyślała się, że znajdzie w nich zawieszone kokony, ale nie zatrzymywała się, żeby to sprawdzić. Jej celem było znalezienie wyjścia z tego cuchnącego okrętu.

      Korytarz skręcał w prawo i światło jakby przybrało na sile. Eliza Booth pomyślała, że to dobry znak. Może trafi na coś w rodzaju hangaru. Co prawda nigdy nie słyszała, żeby Khon-Ma korzystali z promów. W ogóle niewiele wiedziała o pajęczakach. Dla niej byli starożytną, na wpół mityczną rasą, która trzymała się na uboczu. Nie znała nikogo, kto widział ich na własne oczy. W kontaktach dyplomatycznych korzystali z pośredników, zazwyczaj z zagadkowych Whrdów. Zastanawiała się, czy jeśli znajdzie jakiś pojazd, którym będzie mogła opuścić okręt, to czy da radę go pilotować. Wzruszyła ramionami – na razie nie będzie się tym przejmować.

      Wtem usłyszała głuche plaśnięcie. Potem jeszcze jedno. Serce podeszło jej do gardła. Zatrzymała się i wytężyła słuch. Teraz była pewna, że słyszy rytmiczne, miarowe uderzenia dochodzące zza zakrętu. Odwróciła się z zamiarem powrotu, ale spojrzała w mroczną głębię korytarza po drugiej stronie i zmieniła zdanie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie.

      Serce waliło jej jak oszalałe. Pokonując strach, stawiała krok za krokiem. Uderzenia stawały się coraz głośniejsze, odbijały się echem w korytarzu.

      Najpierw ujrzała cień, niewyraźny kształt tańczący na ścianie, potem zza zakrętu wyłoniła się długa, czarna kończyna. Mierzyła blisko cztery metry, była pokryta szczeciną i wygięta w jakiś nienaturalny sposób, w konwulsyjnych drgawkach uderzała o mokre podłoże, rozpryskując śluz. Kończyna wyrastała z olbrzymiego, pokrytego guzami odwłoku. Eliza Booth widziała tylko jego skrawek, ale to wystarczyło, żeby jęknęła ze zgrozą i powoli zaczęła się wycofywać.

      Nagle zastygła.

      Coś poruszyło się za jej plecami.

      SYSTEM JOTA ORIONIS

      PROM DESANTOWY „NADIR”

      Ostatnia cuma magnetyczna została zwolniona i prom zaczął się powoli oddalać od potężnego, stalowego kompleksu orbitującego na peryferiach układu Jota Orionis.

      Sandra Thushpa obserwowała przez iluminator setki frachtowców przyssanych do platform przeładunkowych, tysiące autonomicznych robotów, których zadaniem było transportowanie towarów na pokłady frachtowców lub do olbrzymich magazynów stacji. Wokół latało mnóstwo sond monitorujących procesy przeładunkowe i sterujących ruchem w korytarzu przestrzennym, prowadzącym do kosmicznego portu. W ciągu doby przeładowywano tutaj sto milionów ton towarów. Bez cienia wątpliwości był to największy terminal, jaki Thushpa kiedykolwiek widziała.

      Pierwszy pilot uruchomił silniki manewrowe, „Nadir” wykonał zwrot i ruszył w stronę centralnego sektora układu planetarnego. Tam pomiędzy dwiema planetami stacjonował „Hajmdal”. Obciążony kontenerami prom wolno nabierał przyspieszenia i kobieta wiedziała już, że czeka ją długa, nudna podróż.

      Sandra Thushpa westchnęła ciężko i zerknęła na pilotów. Nosili szare mundury techników, a nie bordowe jak piloci myśliwców. To oznaczało, że nie należeli do kadry wojskowej, tylko służb pomocniczych. Nie ulegało jednak wątpliwości, że podczas misji bojowych wystawieni byli na takie samo niebezpieczeństwo, jak ich koledzy latający w maszynach bojowych. A może nawet większe, bowiem w przeciwieństwie do myśliwców „Zenit” i „Nadir” pozbawione były uzbrojenia i nie posiadały solidnego opancerzenia.

      Starszy z pilotów, szpakowaty mężczyzna w średnim wieku o wiecznie zachmurzonym czole, nie spuszczał wzroku z przyrządów pomiarowych, natomiast siedzący obok młody blondyn z kręconymi włosami co jakiś czas zerkał na Sandrę, taksując ją rozmarzonym spojrzeniem. Kobieta zdawała sobie sprawę, jak wygląda w obcisłym uniformie podkreślającym jej doskonałą figurę. Nie peszyło jej to. Przyzwyczajona była do tego typu męskich spojrzeń.

      – Pobyt na terminalu był dla pani udany? – zagadnął blondyn. Starszy z pilotów rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie podobało mu się, że kolega rozmawia z pasażerem, w dodatku z pasażerem o tak znaczącej pozycji. I nie chodziło o to, że Sandra była córką prezydenta, ale o to, że w ciągu ostatnich czterech miesięcy zdobyła znaczne wpływy na okręcie. Wszyscy wiedzieli, że tak naprawdę to ona prowadzi kancelarię prezydenta, a oprócz spraw cywilnych ma sporo do powiedzenia również w wojskowych. Niektórym to bardzo przeszkadzało.

      – Tak – odparła. – Załatwiłam, co chciałam.

      Uśmiechnęła się lekko. Poleciała na terminal przeładunkowy w pewnym określonym celu, który udało się zrealizować. Gdy tylko „Hajmdal” pojawił się w Dominium Hatysa, skontaktowała się z władzami i w imieniu prezydenta Federacji Terrańskiej poprosiła o spotkanie z tutejszym archontem. Zrobiła to w tajemnicy przed admirałem, a także przed ojcem, bo doktor Sandra Thushpa miała własny plan.

      Nigdy nie przepadała za wojskiem i nie podobało jej się, że Nathaniel Kashtaritu sprawuje niepodzielną władzę na pokładzie okrętu. Zachowywał się jak dyktator. Nikomu nie zdradził celu podróży i ­znaleźli się tacy, którzy twierdzili, że wiedzie dwa tysiące ludzi na pewną śmierć. Sandra podzielała ten pogląd.

      Wraz z kilkoma innymi osobami zaczęła spiskować przeciw admirałowi i planować przejęcie okrętu. Wiedziała, że nie będzie to łatwe, bo Kashtaritu miał na pokładzie wielu oddanych ludzi, którzy bezgranicznie mu ufali.

      Takich jak Ezra Leahy.

      Uśmiech zgasł na twarzy Sandry, na czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Żałowała, że nie może wtajemniczyć Ezry w swój plan. Ale on był uczciwym człowiekiem i lojalnym żołnierzem. Nie interesowały go polityczne machinacje.

      Czasami dziwiła się, że tak wiele w nim idealizmu, prawości, przyzwoitości i postrzegała go niczym szlachetnego rycerza z legend, które opowiadał jej ojciec, gdy

Скачать книгу