Próba. Fallen Crest. Tom 4. Tijan
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Próba. Fallen Crest. Tom 4 - Tijan страница 16
Pomieszczenie było niewielkie, pełne krzeseł ze składanymi pulpitami, z których tylko trzy stojące obok siebie w pierwszym rzędzie pozostały wolne. Pośrodku sali uformowano przejście. Drew odwrócił się do nas, a potem spojrzał na krzesła.
Matteo wzruszył ramionami.
– Olać to, stary. Wcale nie zamierzam się z wami rozłączać. – Usiadł pierwszy, zajmując środkowe krzesło. Kiedy zaczęliśmy siadać, podniósł rękę. – Chwileczkę, złamasy. – Sięgnął i rozłożył pulpit. Nie dało się go opuścić na płasko, bo przeszkadzał w tym jego brzuch. Mruknął z niezadowoleniem i złożył go z powrotem. – Musiałem spróbować.
Drew roześmiał się, usiadł po jego prawej stronie i rozłożył swój pulpit.
– Mogę się podzielić swoim.
– Będę ze sobą przynosić podkładkę na kolana. Powinienem był pamiętać z zeszłego roku.
Zająłem miejsce po jego lewej stronie. Obok mnie siedziała dziewczyna. Kiedy podnosiłem pulpit, odsunęła się, żebym nie dotknął jej ramienia, i wróciła do pisania na swoim laptopie. Wkrótce weszła profesorka, ubrana w biznesową szarą spódnicę i luźną, zapinaną na guziki różową koszulę, z włosami ściągniętymi w kok. Przerwała, kiedy nas zobaczyła. Była młoda, prawdopodobnie tuż po trzydziestce. Zacisnęła wargi, chrząknęła i podeszła do przejścia między krzesłami. Za nami była spora grupa studentów. Cała nasza trójka milczała. Wiedzieliśmy, że zasłaniamy im widok.
Profesorka cofnęła się tak, że teraz była tuż przed nami. Machnęła palcem w powietrzu.
– Coś tu nie gra.
Drew wymienił z nami uśmiechy.
Salę wypełnił nieśmiały śmiech w reakcji na jej słowa.
– Weszliśmy na końcu. Co możemy zrobić? – powiedział Drew.
– Wy trzej nie musicie siedzieć razem. – Rozejrzała się po sali. – Widzę kilka pustych krzeseł. Drżyjcie. Drużyna futbolowa ten jeden raz będzie musiała siedzieć oddzielnie.
Drew zmarszczył brwi.
– Wolelibyśmy nie.
– Domyślam się. – Jedną dłoń oparła na biodrze, a drugą podrapała się za uchem. – Wy trzej będziecie musieli się rozdzielić. Nie pozwolę, żeby dziewięciu innych studentów nie widziało tablicy w imię waszego komfortu psychicznego.
Matteo chrząknął.
– My wcale nie czujemy się komfortowo, psorko. – Wskazał na pulpit i opuścił ramiona. Jego ręce opadły, zahaczając o moje i Drew. Cały czas trzymał je ściągnięte. – W ogóle nie użyłbym tego słowa.
– Hmm.
– Możemy się zamienić – odezwał się ktoś z tyłu.
Wszyscy na sali odwrócili się, by spojrzeć, kto to powiedział, ale ja nie musiałem. Rozpoznałem ten łagodny, nieśmiały głos.
To była Marissa.
– Moje koleżanki i ja usiądziemy z przodu, żeby oni mogli się przesiąść do tyłu – dodała.
– Cuda się zdarzają. Dzięki Bogu – skomentował Matteo, zeskakując z krzesła. Włożył torbę na ramię i skinął głową. – Dzięki wam, małe matki Teresy. Wszystkie będziecie błogosławione w następnym życiu i nie mam wątpliwości, że pójdziecie do najwyższego kręgu niebios.
Kilku studentów zachichotało. Profesorka nie była rozbawiona.
– To zajęcia z nauk politycznych, nie religioznawstwa.
Matteo doknął swojego czoła, klatki piersiowej, ramion i warg. Podniósł ręce i pokręcił głową.
– Moje modlitwy znów zostały wysłuchane.
Marissa i jej przyjaciółki chwyciły swoje książki i torby. Podeszły do przodu i odsunęły się na bok. Matteo jako pierwszy dotarł do tylnego rzędu i usiadł w najdalszym kącie. Odepchnął pozostałe krzesła na bok, by zrobić sobie nieco więcej miejsca. Założył ręce za głowę i oparł się o ścianę.
– Chwileczkę. – Przesunął się i oparł w kącie sali. Wyprostował nogi i powiedział: – Znacznie lepiej. Dzięki, niunie.
Drew roześmiał się i też ruszył do tyłu. Poszedłem w jego ślady. Kiedy przechodziłem obok Marissy, odwróciła ode mnie wzrok i podążyła za przyjaciółkami, które właśnie siadały. Poczułem napięcie, ale zająłem ostatnie miejsce obok Drew. Siedzieliśmy z tyłu sali, a studenci z naszego rzędu przesunęli się, więc mieliśmy dla siebie jeszcze więcej miejsca.
Profesorka podeszła do tablicy, a Matteo pochylił się i szepnął:
– Musimy pamiętać, żeby się odlać za każdym razem, zanim tu przyjdziemy. Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki zajęcia się nie skończą. Nie ma mowy. – Wyciągnął bidon z wodą i postawił go na pulpicie. Drew go zdjął.
– Nie pij tego, dopóki zajęcia się nie skończą. Twój pęcherz jest jak twoja dziewczyna. Prawie go nie ma.
– Ciebie prawie nie ma.
– Przypominam sobie, że twoja dziewczyna powiedziała ci to kilka razy.
Przerzucali się tak obelgami, nie mogąc powstrzymać uśmiechów, ale ja nie zwracałem na nich uwagi. Marissa obejrzała się przez ramię. Kiedy jej wzrok spotkał moje spojrzenie, zaczerwieniła się i pochyliła głowę, a potem odwróciła się do przodu. Jej przyjaciółki też się obejrzały, ale to nie one były z nią tamtego wieczoru przed stadionem. Sądząc po braku zaskoczenia na ich twarzach, wiedziały o mnie i o tym, co nas łączyło.
Odchyliłem się na krześle. Sam nie miałem pojęcia, co o tym sądzić. Nie byłem nawet pewien, co myśleć o Marissie.
Rozdział 7
Było dobrze. Nie biegałam już z dziewczynami, trener kazał mi ćwiczyć z chłopakami. Po pierwszym dniu, kiedy zgrywali ważniaków, i po tym, jak wszyscy w szkole chłodno mnie przyjęli, nie mieli innego wyjścia, niż mnie zaakceptować. Biegałam z nimi przez ostatnie dwa tygodnie. Skoro Heather pracowała, a Logan był na meczu (na który obiecałam przyjść i już byłam spóźniona), zdecydowałam się na dłuższą trasę niż zwykle. Już od jakiegoś czasu nie oddawałam się tym naprawdę długim biegom, które trwały kilka godzin. Kiedy wróciłam do domu, stanęłam