Ostatni świadkowie. Swietłana Aleksijewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni świadkowie - Swietłana Aleksijewicz страница 4
Wojna się skończyła… Czekałam dzień, dwa, ale nikt po mnie nie przyjechał. Mama nie przyjeżdża, a tato jest w wojsku, to wiedziałam. Czekałam tak dwa tygodnie, dłużej już nie miałam siły. Wlazłam do jakiegoś pociągu, pod ławkę i pojechałam… Dokąd? Nie wiedziałam. Myślałam (przecież byłam jeszcze dzieckiem), że wszystkie pociągi jadą do Mińska. A w Mińsku czeka na mnie mama! Potem przyjedzie nasz tato… Bohater! Z orderem, z medalami.
Rodzice gdzieś zginęli podczas bombardowania… Sąsiedzi mi potem opowiadali, że pojechali we dwójkę, by mnie szukać. Pobiegli na stację…
Mam już pięćdziesiąt jeden lat, sama jestem matką. A mimo to chciałabym mieć mamę…
Takie ładne niemieckie zabawki…
Taisa Naswietnikowa – 7 lat
Obecnie – nauczycielka
Przed wojną…
Jak zapamiętałam siebie? Wszystko mi się podobało: przedszkole, poranki, nasze podwórze. Dziewczynki i chłopcy. Dużo czytałam, bałam się robaków i lubiłam psy. Mieszkaliśmy w Witebsku, tato pracował w zarządzie budowlanym. Z dzieciństwa najbardziej zapamiętałam, jak tato uczył mnie pływać w Dźwinie.
A potem była szkoła. Ze szkoły pozostało mi takie wspomnienie: bardzo szerokie schody, przezroczysta szklana ściana i bardzo dużo słońca, bardzo dużo radości. Wydawało mi się, że życie jest świętem.
W pierwszych dniach wojny ojciec wyruszył na front. Pamiętam pożegnanie na dworcu… Tato cały czas przekonywał mamę, że chociaż nasi pobiją Niemców, to lepiej będzie, jak wyjedziemy. Mama nie rozumiała dlaczego. Przecież gdybyśmy zostały w domu, nie musiałby nas wtedy szukać. Od razu by znalazł. A ja cały czas powtarzałam: „Tatusiu, kochany, wracaj jak najprędzej! Kochany tatusiu…”.
Tato pojechał, po kilku dniach pojechałyśmy i my. Po drodze bez przerwy nas bombardowano, łatwo było bombardować, bo pociągi na tyły jechały co pięćset metrów. Jechałyśmy lekko ubrane: mama miała satynową sukienkę w białe groszki, a ja kretonowy czerwony bezrękawnik w kwiatki. Wszyscy dorośli mówili, że kolor czerwony bardzo łatwo dostrzec z góry, i gdy tylko był nalot, wszyscy chowali się w krzakach, a mnie przykrywali, czym się dało. Chodziło o to, żeby mnie lotnik nie zobaczył, bo w tym czerwonym w kwiatki byłam jak latarnia.
Piliśmy wodę tylko z kałuż i rowów. Zaczęły się choroby jelit. Ja też zachorowałam… Trzy dni i trzy noce byłam nieprzytomna… Potem mama opowiadała mi, jak mnie uratowali. Kiedy zatrzymaliśmy się w Briańsku, na sąsiedni tor podstawiono pociąg z wojskiem. Mama miała dwadzieścia sześć lat, była bardzo ładna. Nasz skład stał długo. Wyszła więc z wagonu, a jakiś oficer z tamtego pociągu powiedział jej komplement. Mama poprosiła go:
– Niech pan idzie, nie mogę patrzeć na pański uśmiech. Moja córka umiera.
Oficer, jak się okazało, był felczerem. Wskoczył do naszego wagonu, obejrzał mnie i zawołał kolegę. Powiedział:
– Przynieś no zaraz herbaty, sucharów i belladonnę1.
Te właśnie żołnierskie suchary, litrowa butelka mocnej herbaty i kilka tabletek belladonny uratowały mi życie.
Kiedy jechaliśmy do Aktiubińska, cały pociąg chorował. Nas, dzieci, nie puszczano tam, gdzie leżeli martwi i zabici, odgradzano nas od tego widoku. Słyszeliśmy tylko rozmowy: tam zakopano tylu, a tam tylu… Mama wracała przeraźliwie blada, ręce jej drżały. A ja ciągle wypytywałam: „Co się stało z tymi ludźmi?”.
Nie pamiętam żadnych krajobrazów. To bardzo dziwne, bo zawsze lubiłam przyrodę. Zapamiętywałam tylko krzaki, pod którymiśmy się chowali. Wąwozy. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że nigdzie nie ma lasu, jedziemy tylko przez pola, przez jakąś pustynię. Kiedyś ogarnęło mnie takie przerażenie, że potem już się żadnego bombardowania nie bałam. Nie uprzedzono nas, że pociąg będzie stał krótko, najwyżej dziesięć, piętnaście minut. Potem pociąg ruszył, a ja zostałam… Sama… Nie pamiętam, kto mnie wepchnął do pociągu… Dosłownie wrzucił do wagonu… Nie do naszego, tylko do przedostatniego… Wtedy pierwszy raz się przeraziłam, że mama odjedzie, a ja zostanę sama. Dopóki była ze mną, nic nie było straszne. A wtedy oniemiałam ze strachu. I póki mama nie przybiegła, póki mnie nie porwała w objęcia, byłam niema, nikt ze mnie słowa nie mógł wydobyć. Mama była moim światem. Moją planetą. Jeśli nawet coś mnie bolało, to można było wziąć mamę za rękę i wtedy przestawało boleć. Nocą zawsze spałam przy niej, im mocniej się do niej tuliłam, tym mniejszy czułam strach. Póki mama była blisko, miałam wrażenie, że wszystko jest takie jak kiedyś, takie jak w domu. Wystarczy zamknąć oczy, żeby wojna całkiem zniknęła. Tyle że mama nie lubiła rozmawiać o śmierci. A ja cały czas o to pytałam…
Z Aktiubińska pojechaliśmy do Magnitogorska, gdzie mieszkał brat ojca. Przed wojną miał liczną rodzinę, było tam wielu mężczyzn, ale wszyscy poszli na wojnę. Kiedyśmy przyjechały, w domu zastałyśmy same kobiety. W końcu czterdziestego pierwszego roku nadeszły dwa zawiadomienia – zginęli dwaj synowie stryja…
Z tamtej zimy zapamiętałam jeszcze ospę wietrzną, którą przeszła cała nasza szkoła. I czerwone spodnie… Z przydziału kartkowego mama dostała kupon bordowej bai, z niej uszyła mi spodnie. Dzieci potem wołały za mną: „Bracie Czerwone Gacie”. Było mi bardzo przykro. Trochę później dostałyśmy kalosze na kartki. Przywiązywałam je do stóp i tak biegałam. Kalosze ocierały nogi w okolicy kostek, tak że trzeba było coś podkładać pod pięty. A zima była taka mroźna, że cały czas marzły mi ręce i nogi. W szkole często psuło się ogrzewanie, na podłogę w klasie lała się woda, która zamarzała, tak że można było się ślizgać między ławkami. Siedzieliśmy w płaszczach, w rękawiczkach, tylko czubki palców w nich poucinaliśmy, żeby można było trzymać pióro. Pamiętam, że wszyscy dużo czytali… Tak dużo jak nigdy… Przeczytaliśmy wszystko, co było w bibliotece dla dzieci, dla starszych dzieci. Wtedy zaczęto nam dawać książki dla dorosłych. Inne dziewczynki bały się tych stron, na których była mowa o śmierci, nawet chłopcy je opuszczali. A ja czytałam…
Napadało dużo śniegu. Wszystkie dzieci wybiegały na ulicę i lepiły bałwana, a ja się dziwiłam: jak można lepić bałwana i cieszyć się, jeśli jest wojna?
Dorośli cały czas słuchali radia, bez radia nie mogli żyć. My także. Cieszyliśmy się z każdej salwy w Moskwie, przejmowało nas wszystko, chcieliśmy wiedzieć, jak tam na froncie, w podziemiu, w partyzantce… Kiedy nakręcono filmy o bitwie pod Stalingradem i pod Moskwą, to oglądaliśmy je po piętnaście czy dwadzieścia razy. Gdyby nawet pokazali nam je trzy razy pod rząd, tobyśmy też je obejrzeli. Filmy pokazywano w korytarzu, a myśmy siedzieli na podłodze. Po dwie, trzy godziny. Zapamiętywałam śmierć… Mama na mnie za to krzyczała. Naradzała się z lekarzami, dlaczego jestem taka… Dlaczego interesują mnie takie rzeczy
1
Belladonna – wilcza jagoda (