Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 12
– Można to i tak określić. Nie mam zwyczaju chwalić się znajomością z kobietami, a tym bardziej, jeżeli wchodzi w grę mężatka.
– Czy chce pan przez to powiedzieć, że był pan bliskim przyjacielem pani Rosickiej?
– Pozostawiam to pańskiej domyślności, panie majorze.
– Nie jestem majorem, jestem kapitanem.
Malarz uśmiechnął się przepraszająco. – Proszę mi wybaczyć, ale to cywilne ubranie nie pozwala mi dokładnie określić pańskiej szarży. Zresztą nie wątpię, że w najbliższym czasie awansuje pan na majora.
Suchecki puścił tę uwagę mimo uszu.
– Żeby panu nie zabierać zbyt dużo czasu, może wrócimy do pani Rosickiej. Przede wszystkim, ustalmy sobie pewne fakty. Co pan robił ostatniej nocy?
Malarz niecierpliwym ruchem wzruszył ramionami.
– Jeżeli podejrzewa mnie pan o to, że zamordowałem Joannę, to szkoda pańskiej fatygi i obawiam się, że pan nie awansuje na majora.
– O nic pana nie podejrzewam – powiedział spokojnie, a nawet łagodnie Suchecki. – Po prostu ustalam fakty. To wchodzi w zakres moich obowiązków służbowych. Nie odpowiedział mi pan na pytanie: Co pan robił ubiegłej nocy?
– A co miałem robić? Spałem.
– Tutaj?
– Tak, tutaj. To jest moje mieszkanie.
– Sam pan spał?
– A co to pana obchodzi? Jeszcze takich przepisów nie ma, żebym się musiał opowiadać milicji, z kim spałem.
– Ja nie pytałem, z kim pan spał, tylko spytałem, czy pan sam spał – sprostował cierpliwie Suchecki.
– Niech pan sobie wyobrazi, że sam spałem. Tak się cnotliwie prowadziłem ubiegłej nocy. A wie pan, dlaczego? Bo miałem cholernego kaca. Musiałem odespać. Nie w głowie mi były żadne figle.
– O której pan się położył?
– Bo ja wiem. Chyba około dziesiątej.
– Czy pani Rosicka nie dzwoniła do pana wczoraj wieczorem?
– Nie. Dlaczego miała dzwonić?
– Nie wiem. Tak spytałem.
– Nie dzwoniła. Nie dzwoniła – powtórzył z dziwną gwałtownością Wardecki. Jego barytonowy głos zabrzmiał nagle nieomal falsetem.
Suchecki podniósł brwi do góry.
– Dlaczego pan mnie się boi? – spytał miękko.
– Ja? Boję się pana? Nic podobnego.
– Ależ tak. To jest tak widoczne, że tu nie pomogą żadne zaprzeczenia. Raz pan nie może zapanować nad niepokojem, to znowu staje się pan dziwnie agresywny, jak człowiek, który chce w jakiś sposób pokryć swoje zmieszanie. Pan się mnie po prostu boi, drogi mistrzu, a ja nie mam pojęcia, dlaczego?
Młody człowiek wstał, podszedł do sztalug, wziął do ręki pędzel i zaczął udawać, że poprawia swój obraz. Opalona twarz skurczyła mu się gniewem. Widać było, że usiłuje zapanować nad sobą.
Suchecki odczekał chwilę i także wstał.
– Czy jest pan skłonny zamienić ze mną jeszcze kilka słów? – spytał, nadając swemu głosowi możliwie jak najuprzejmiejszy tembr.
– Widzi pan przecież, że jestem zajęty – warknął malarz. – A poza tym zmęczyła mnie już rozmowa z panem.
– W porządku, jutro otrzyma pan oficjalne wezwanie do komendy. Szkoda, że nie chce pan teraz przy lampce koniaku spokojnie porozmawiać…
Wardecki odłożył pędzel.
– Czego pan chce ode mnie, u diabła? Ja nie zamordowałem Joanny i niech mi pan da wreszcie święty spokój.
– Niech pan siada – głos Sucheckiego zabrzmiał tak zdecydowanie, że malarz bez sprzeciwu wykonał polecenie.
– Czego pan chce ode mnie? – powtórzył słabo.
– Chcę się od pana dowiedzieć czegoś o pani Rosickiej. To chyba zrozumiałe. Prowadzę śledztwo w sprawie tego morderstwa i bardzo się dziwię, że pan nie może pojąć najprostszych rzeczy i tego, że mi pan utrudnia pracę.
– Wcale panu nie mam zamiaru utrudniać pracy.
– Bardzo się cieszę. Widzę, że wreszcie się porozumieliśmy. Może pan wobec tego zechce odpowiedzieć na kilka pytań.
– Nie wiem, czy będę mógł i czy będę chciał odpowiedzieć na pańskie pytania.
– Znowu pan zaczyna?
– No dobra, dobra. Niech pan pyta.
– Więc przede wszystkim chciałbym wiedzieć, co pana łączyło z panią Rosicką poza sprawami natury romantyczno-uczuciowej?
Malarz żachnął się. Jego ptasia twarz nabrała wyrazu czujności.
– A cóż mnie mogło z nią łączyć?
– Tego nie wiem – uśmiechnął się Suchecki. – Chciałbym się od pana dowiedzieć.
– A dlaczego pan przypuszcza, że mnie w ogóle coś łączyło z tą kobietą poza przelotnym flirtem? – spytał Wardecki, siląc się na obojętny ton.
Suchecki nie przestawał się uśmiechać.
– To są już tajemnice mojego zawodu. Bardzo żałuję, ale pewnymi moimi spostrzeżeniami nie mam zamiaru się z nikim dzielić.
Malarz roześmiał się niezbyt szczerze.
– Odgrywa pan ogromnie tajemniczego „tajnego agenta”. Jeżeli mam być szczery, to nie bardzo pasuje pan do tej roli.
Suchecki nie podjął tego tematu. Spytał:
– Jak długo znał pan panią Rosicką?
– Parę lat. Może dwa, może trzy lata. Nie prowadzę terminarza ani nie piszę pamiętnika. A czas tak szybko upływa…
– Czy inżynier Rosicki domyślał się, że jego żona i pan?…
– Nie wiem. Nigdy się tą sprawą nie interesowałem.
– Czy zna pan osobiście pana Rosickiego?
– Zdaje się, że go kiedyś poznałem.
– I nie przypomina pan sobie dokładnie tego faktu?
Młody