Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 13

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

się jeszcze dowiedzieć, czy pan nosił się z zamiarem poślubienia pani Rosickiej.

      Malarz zrobił zdziwioną minę.

      – Ożenić się? Ja? Takich zamiarów nigdy nie miałem i nie mam. Uważam małżeństwo za przeżytek, za jakąś archaiczną formę współżycia ludzi.

      – A może to pani Rosicka typowała pana na swego przyszłego męża?

      – Nie wiem, ale bardzo wątpię. Joanna chyba doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ja nie nadaję się na męża.

      – I nie robili państwo wspólnych planów na przyszłość?

      – Nie.

      – Pan został zaskoczony wiadomością o tragicznej śmierci pani Rosickiej?

      – Oczywiście. Jak pan w ogóle może o to pytać?

      – A czy pan nie domyśla się, komu mogło zależeć na śmierci tej kobiety?

      – Nie mam pojęcia.

      – Nigdy się panu nie zwierzała, że ma jakichś wrogów, że czegoś się obawia?

      – Nie. Zresztą ostatnio widywaliśmy się raczej rzadko.

      – Hm. No tak… – Suchecki rozejrzał się. – Ładną pan ma pracownię.

      Malarz się skrzywił.

      – Tak sobie. Ujdzie w tłoku.

      – Dużo pan maluje?

      – To zależy. Do tej roboty trzeba mieć nastrój.

      – Przyznam się, że zupełnie się na tym nie znam – uśmiechnął się Suchecki. – Niech mi pan powie, tak w zaufaniu, czy można coś mieć z tego malarstwa? Czy można coś zarobić?

      – Z malowania pan nie wyżyje – odparł młody człowiek. – Sztalugowe malarstwo to tylko sława, ale forsy z tego pan nie zobaczy. Czasem ministerstwo coś zakupi, czasem się trafi jakiś prywatny amator sztuki, ale to są sporadyczne wypadki.

      – To z czego pan żyje?

      Wardecki się roześmiał.

      – Z przyzwyczajenia. W naszej branży można coś nie coś zarobić sztuką użytkową, okładka, etykietka na musztardę albo na majonez i takie tam różne drobiazgi. Czasem jakaś ilustracja.

      – To raczej marnie się panu powodzi finansowo.

      – Bieda z nędzą, panie kapitanie.

      Suchecki spojrzał na zegarek.

      – No, na mnie już czas. Dziękuję panu za rozmowę i życzę powodzenia w pracy artystycznej – powiedział, wyciągając rękę na pożegnanie. Mocno uścisnął dłoń malarza i szybkim krokiem wyszedł z pracowni.

      Jeszcze tego samego popołudnia Suchecki po raz drugi pojechał na Bielany.

      Drzwi otworzył mu Rosicki. Miał na sobie ten sam szlafrok, tylko był ogolony, uczesany i pachniał wodą lawendową. Nie okazał zdziwienia. Jego twarz nie wyrażała żadnego uczucia. Była chłodna, obojętna, jakaś drewniana.

      – Pan pozwoli, że wejdę pod kołdrę – powiedział, kiedy znaleźli się w pokoju.

      – Ależ bardzo proszę – skwapliwie pokiwał głową Suchecki. – Jak pan się czuje, panie inżynierze?

      – Tak jak się można czuć w podobnej sytuacji.

      – A jak z sercem?

      – Chyba lepiej.

      – Czy pan sam jest w mieszkaniu?

      – Tak.

      – Może dobrze by było, żeby ktoś u pana zanocował? Powinien pan poprosić kogoś z przyjaciół.

      Rosicki się skrzywił.

      – Nie mam ochoty na towarzystwo. Wolę być sam.

      – Ale ze względu na stan pańskiego zdrowia…

      – Nic mi nie będzie. A zresztą… jeżeli bym nawet umarł, to mała strata. Na moim życiu nie zależy ani mnie, ani nikomu.

      – Nie trzeba poddawać się pesymistycznym nastrojom – powiedział współczująco Suchecki. – Wszystko przemija. To jest oczywiście truizm, ale czas naprawdę goi najcięższe rany. Odwiedziłem pańskiego lekarza, doktora Stasiewicza.

      Rosicki zmarszczył brwi i pytająco spojrzał na swego gościa. Milczał.

      – Prosiłem doktora Stasiewicza, żeby otoczył pana specjalną opieką – mówił dalej Suchecki. – To bardzo miły i życzliwy panu człowiek.

      – Dziękuję panu za taką niezwykłą troskliwość – powiedział Rosicki.

      Suchecki poprawił się na krześle, założył nogę na nogę i spytał:

      – Który z pańskich przyjaciół, panie inżynierze, cierpi na astmę?

      – Na astmę? – zdumiał się Rosicki.– Żaden z moich przyjaciół nie cierpi na astmę. Dlaczego pan pyta?

      – Ponieważ znam doskonałe lekarstwo na astmę dużo lepsze od belladrinalu i bellapanu.

      – Ale skąd panu w ogóle przyszło do głowy, że jakiś mój przyjaciel choruje na astmę? – w głosie Rosickiego brzmiało rozdrażnienie.

      – Doktor Stasiewicz powiedział mi, że pan go prosił o receptę na belladrinal dla jakiegoś pańskiego przyjaciela.

      – To nieprawda! Nie prosiłem go o żaden belladrinal. Coś mu się musiało pomieszać. Ale o co panu właściwie chodzi, panie kapitanie?

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEA

Скачать книгу