Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 11
Już w progu stanął zaskoczonym tym, co zobaczył. To nie była żadna kłótnia rodzinna. Przy sztalugach siedział w poplamionym kitlu młody malarz i manewrując grubym pędzlem klął, na czym świat stoi. W pewnym zaś oddaleniu, na starym gdańskim kredensie, a ściślej mówiąc na dolnej jego części leżała w przedziwnej pozie modelka, chichocząc i popiskując z uciechy cienkim głosem. Po krótkiej chwili Suchecki zorientował się, na czym polegał konflikt. Malarz się wściekał, że modelka ciągle zmienia pozycje swego chudego ciała, co uniemożliwiało mu konsekwentną pracę.
Oboje spostrzegli niespodziewanego gościa, ale żadne z nich nie zwróciło na niego najmniejszej uwagi. W dalszym ciągu młody artysta klął szpetnie, a rozbawione dziewczę kręciło się, popiskując wesoło. Suchecki postał parę minut, ale wreszcie doszedł do wniosku, że należy coś przedsięwziąć.
Chrząknął, kaszlnął, ale ponieważ te odgłosy nie wzbudziły niczyjego zainteresowania podszedł bliżej, stanął przed sztalugami i dotknął ramienia malarza.
Dopiero wówczas malarz odłożył pędzel i powiedział rozkazująco:
– Na dzisiaj dosyć. Kazia, ubieraj się. – Po czym uśmiechnął się przyjacielsko do swego gościa, wstał, zrobił parę kroków i wyciągnął wąską dłoń, zakończoną długimi, niezbyt czystymi palcami.
– Cześć? Skąd my się znamy? Bo tak w pierwszej chwili nie mogę sobie przypomnieć. Czy to nie wtedy w „Spatifie”? Zalaliśmy się na trupa z Waciem. Pamięta pan?
Suchecki milczał.
Artysta zniknął za kotarą, zasłaniającą zapewne sprzęty użytku domowego, i po chwili wrócił z dwoma musztardówkami i resztką koniaku w butelce.
– Pan wybaczy, że nie mam koniakowych kieliszków, ale…
– Nie szkodzi – uspokoił go Suchecki. – Grunt, żeby było szkło. Kształt nieważny.
W międzyczasie dziewczyna ubrała się i wybiegła w podskokach, nucąc jakąś piosenkę.
Malarz popatrzył w ślad za nią, skrzywił się z niesmakiem i mruknął:
– Głupia jak but. Do niczego się nie nadaje. – Zaraz jednak rozchmurzył się, odebrał Sucheckiemu butelkę i napełnił koniakiem musztardówki. – Pańskie zdrowie, panie… panie…
– Ignacy – podsunął mu Suchecki.
– No prawda, Ignaś! Jakżeż mogłem zapomnieć?! Ignaś Tomczyk!
– Wprawdzie nie Tomczyk, ale Ignacy. Moje nazwisko Suchecki.
Malarz wypił pół szklanki koniaku, a następnie podniósł wzrok ku górze, jakby szukał czegoś na brudnym suficie.
– Suchecki, Suchecki – powtórzył w zamyśleniu. – Nie przypominam sobie, żebym pana znał. Może to skleroza, ale rzeczywiście nie przypominam sobie.
– Bo też pan mnie nie zna.
Wardecki zwrócił swą orlą twarz ku mówiącemu.
– Mówi pan, że ja pana nie znam? Z tego by wynikało, że pan mnie także nie zna.
– Zgadza się.
– Dziwny z pana człowiek. Przychodzi tak pan do nieznajomego faceta, pije pan jego koniak…
– Zostałem przecież poczęstowany… Zawarcie znajomości to już tylko czysta formalność.
Malarz jednym haustem opróżnił musztardówkę, z zadowoleniem mlasnął językiem i uśmiechnął się życzliwie.
– Jak pan się tu dostał? – spytał, ocierając wierzchem dłoni wilgotne usta.
– Wszedłem po schodach.
– Hm. Pański sposób prowadzenia rozmowy nazwałbym niebanalnym.
Suchecki skromnie spuścił oczy.
– Staram się nie wpadać w utarty szablon.
– Ale czego pan właściwie chce? – Pytanie padło nagle i zabrzmiało niezbyt uprzejmie.
– Chcę się od pana pewnych rzeczy dowiedzieć. Czy można panu nalać jeszcze koniaku?
– Nie, dziękuję – Wardecki energicznym ruchem zakrył swą szklaneczkę. – Najpierw chciałbym się zorientować, o co chodzi. Kim pan jest i czego pan szuka w mojej pracowni?
– Widzę, że będę zmuszony przenieść naszą miłą pogawędkę na teren bardziej oficjalny. Otóż proszę przyjąć do wiadomości, że jestem z komendy milicji i przychodzę do pana w sprawach służbowych.
Malarz w jednej chwili zesztywniał. Jego ptasie oczy zrobiły się zimne, czujne.
– Więc czym właściwie mogę panu służyć? – spytał nagle bardzo uprzejmie.
– Chodzi o pańską znajomą, o panią Joannę Rosicką.
– Nie znam takiej pani.
Suchecki potrząsnął głową. Na jego twarzy malowało się zmęczenie.
– Niech pan da spokój. To są przecież dziecinne wykręty. Nie wyobraża pan sobie, że przyszedłem tutaj, nie mając absolutnie żadnych informacji. Doskonale się orientuję, że pan zna panią Rosicką. Pragnę też pana ostrzec, że zaprzeczając oczywistym faktom, może się pan narazić na bardzo poważne nieprzyjemności.
– O jakich nieprzyjemnościach pan mówi?
– Na przykład, że pan może się znaleźć w kręgu ludzi podejrzanych o popełnienie zbrodni.
– O popełnienie zbrodni?!
– Tak. Pani Joanna Rosicka została zamordowana.
Malarz pochylił się do przodu i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła. Zdumienie, zaskoczenie i niedowierzanie odmalowało się na jego twarzy.
„Jeżeli gra, to robi to znakomicie” – pomyślał Suchecki, głośno zaś powtórzył:
– Pani Joanna Rosicka została zamordowana.
– Niesłychane. Nie mogę w to uwierzyć. Kiedy to się stało?
– Ubiegłej nocy.
– W mieszkaniu?
– Nie. Poza domem. Ale to nie ma znaczenia. Przyszedłem do pana, żeby porozmawiać na temat pani Rosickiej. Chyba pan już nie ma zamiaru zaprzeczać, że pan ją znał.
– Nie, oczywiście, że nie.
– A dlaczego