Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 6
– Więc twierdzi pan, że pańska żona wyszła z domu około dziewiętnastej – podjął Suchecki.
– Tak.
– I został pan sam w mieszkaniu?
– Przez jakiś czas była jeszcze gosposia, ale niedługo potem poszła do domu.
– Zatrudnia pan gosposię?
– Tak. Przychodzi trzy razy w tygodniu.
– Czy może pan podać mi jej imię, nazwisko i adres?
– Oczywiście. Leokadia Frączkowska. Adresu dokładnie nie pamiętam. Wiem, że mieszka na Sadybie. Żona miała gdzieś zapisany jej adres.
– Drobiazg – powiedział Suchecki. – Z tym sobie jakoś poradzimy. Proszę mi powiedzieć, czy pańska żona miała jakichś wrogów? Czy mogło komuś zależeć na jej śmierci?
Rosicki potrząsnął głową.
– Nie, chyba nie. W każdym razie nic mi o tym nie wiadomo. Komuż mogłoby zależeć na śmierci Joanny?
– Czy pańska żona posiadała wyższe wykształcenie?
– Tak. Ukończyła nawet dwa fakultety, filologię klasyczną i historię sztuki.
– Czy pracowała gdzieś?
– W „Desie”, ale ostatnio dostała wymówienie.
– Dlaczego?
– Nie bardzo się orientuję. Zdaje się, że kompresja etatów czy coś takiego.
– Jak widać, nie interesował się pan zbytnio sprawami swojej żony – powiedział z pewnym zdziwieniem Suchecki.
– Mam bardzo dużo swojej pracy.
– A można wiedzieć, gdzie pan pracuje?
– W biurze projektów. Jestem inżynierem architektem.
– Dawno pan choruje, panie inżynierze?
– Już trzeci dzień leżę w łóżku.
– To przykre. Jest pan chyba pierwszą ofiarą grypy w tym roku. – Suchecki wstał, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. – Chmurzy się – powiedział jakby do siebie – pewnie znowu będzie padać. – Wrócił na swoje miejsce, odetchnął głęboko i spytał: – Czy to jest dwupokojowe mieszkanie?
Rosicki skinął głową.
– Tak.
– W drugim pokoju zapewne mieszkała pańska żona?
– Tak.
– Czy pozwoli pan, że rzucę okiem na tamten pokój?
– Proszę. Adasiu, może zaprowadzisz pana kapitana.
Kruszewski ciężko podniósł się z krzesła. Był zmęczony.
Suchecki nie miał zamiaru przeprowadzać zbyt szczegółowej rewizji. Otworzył szafę, obejrzał pośpiesznie sukienki i bieliznę. Stwierdził, że pani Rosicka miała dobry gust i była elegancką kobietą. Następnie podszedł do półek z książkami, na których znalazł historię filozofii oraz dzieła autorów greckich i rzymskich. Na zakończenie usiadł przy małym biureczku, wyciągnął jedną z szuflad. Między różnymi papierami i rachunkami znalazł zaczęty i najwidoczniej zapomniany list. Tylko nagłówek: Drogi Ryszardzie… Miał ogromną ochotę dokładnie zbadać zawartość szuflad, ale krępowała go trochę obecność tego wielkoluda, tym bardziej że nie zdążył jeszcze wystarać się o nakaz rewizji.
Wrócili do pokoju, w którym leżał Rosicki. Suchecki poczuł na sobie pytający wzrok porucznika. Postanowił wycofać się z tego terenu. Powiedział kilka uprzejmych słów, pożegnał chorego i w towarzystwie Grabika i Kruszewskiego wyszedł do przedpokoju. Tutaj zatrzymał się chwilę i dotknął eleganckiego płaszcza „berberi” wiszącego na wieszaku.
– Ładna rzecz – powiedział z uznaniem. – Czy to pański?
Kruszewski potrząsnął głową.
– Nie. Na mnie za mały. To Edwarda. O ile się orientuję, mój przyjaciel przywiózł go sobie w zeszłym roku z Londynu.
– Rzeczywiście, piękny płaszcz – powtórzył Suchecki. Dziękujemy panu i do widzenia.
Kiedy znaleźli się na ulicy, Grabik spytał:
– No i co ty o tym wszystkim myślisz?
Suchecki skrzywił się:
– Trochę śmierdzi mi ta sprawa.
– Płaszcz?
– Właśnie. I te sportowe buty, które stoją w przedpokoju. Widziałeś?
– Widziałem.
Pani Dorota nie miała ochoty na tę rozmowę.
– Wolałabym, żeby panowie przyszli, kiedy będzie mój mąż – powiedziała z zakłopotaniem. – On w takich sprawach…
– To pani już wie, w jakiej sprawie chcieliśmy z panią porozmawiać?
Skinęła głową.
– Tak. Właśnie przed chwilą telefonował Adam, to jest mój mąż, i powiedział mi wszystko. To straszne. Zaraz do niego zadzwonię, żeby przyszedł.
Suchecki powstrzymał ją ruchem ręki.
– Nie, nie, to zupełnie zbyteczne. Lepiej będzie, jeżeli mąż pani dotrzyma towarzystwa panu Rosickiemu. On w tej chwili potrzebuje koło siebie kogoś bliskiego. My tylko parę słów chcieliśmy z panią zamienić. Nie zabierzemy dużo czasu.
– Proszę, niech panowie wejdą.
Zaprowadziła ich do ładnego, dwuokiennego pokoju, umeblowanego z dużym gustem niedawno wyprodukowanymi ,,antykami”. Na ścianach, obok oryginalnych sztychów angielskich, wisiały dwa „rodzinne” portrety zakupione w „Desie”.
Pani Kruszewska wskazała gościom fotele, sama zaś usadowiła się na kanapce, pokrytej wzorzystym brokatem.
– Panowie, oczywiście, w sprawie tej strasznej tragedii – powiedziała cicho – trudno mi wprost uwierzyć, że to się stało naprawdę.
Suchecki pokiwał głową.
– Tak. Doskonale panią rozumiem. Taka gwałtowna, niespodziewana śmierć to jest cios dla najbliższego otoczenia. Domyślam się, że pani była związana uczuciowo z panią Rosicką.
– Ona była jedną z moich najlepszych przyjaciółek. Przyjaźniłyśmy się jeszcze w szkole.
– To rzeczywiście dla pani ciężkie przeżycie. Przykro mi, że muszę na ten temat z panią