Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 5
„Mały Ignaś” albo „Szarada”, jak go nazywali koledzy w komendzie, miał swój własny system prowadzenia śledztwa i przesłuchań. Wierzył bez zastrzeżeń we wszystko, co mówił podejrzany, a przynajmniej genialnie udawał, że wierzy. To całkowicie dezorientowało przestępców, którzy byli przyzwyczajeni do tego, że każde ich słowo było poczytywane za kłamstwo. Ten dobrotliwy, życzliwie uśmiechnięty i bezkrytycznie wierzący w najbardziej nieprawdopodobne „legendy” oficer śledczy peszył ich, niepokoił i całkowicie zbijał z tropu. W związku z tym krążyła w komendzie następująca anegdota: pewnego razu Suchecki przesłuchiwał notorycznego bandytę i włamywacza, który opowiadał niestworzone historie, kłamiąc w żywe oczy i zaprzeczając oczywistym faktom. „Mały Ignaś” tak znakomicie odegrał swą rolę i z taką naiwną ufnością „wierzył” we wszystko, że wreszcie bandzior załamał się i wybuchnął: – Niechże pan nie wierzy w te łgarstwa, panie kapitanie kochany. Czy pan, jak pragnę Boga, nie widzi, że ja z pana balona robię? Odsiedzę swoje, mówi się trudno, ale sumienie mi nie pozwala takiego sympatycznego faceta, jak pan kapitan, tak ordynarnie obełgiwać. Niech już będzie. To faktycznie ja włamałem się do tej spółdzielni. – Sceptycy twierdzili, że włamywacz zdążył przed przesłuchaniem „zatankować” pół litra cytrynówki i dlatego miał takie czułe sumienie, ale fakt pozostaje faktem, że Suchecki rozpracował swojego „klienta”, i sprawę dość precyzyjnego włamania wyjaśnił szybciej aniżeli się można było tego spodziewać.
Należy tu jeszcze wyjaśnić, że przezwisko „Szarada” powstało stąd, iż „łatwowierny” kapitan bardzo często używał tego słowa. Mówił: „to skomplikowana szarada” albo „to przedziwna szarada”, albo „to trudna do ugryzienia szarada”.
Teraz Suchecki szedł wolno po schodach, a za nim jeszcze wolniej posuwał się porucznik Grabik. Nie śpieszyli się. Rozmowa, którą mieli odbyć, nie należała do najprzyjemniejszych.
Zatrzymali się przed drzwiami oznaczonymi numerem siedemnaście. Na mosiężnej, poczerniałej tabliczce wygrawerowany był napis: JOANNA I EDWARD ROSICCY.
Porucznik Grabik energicznie nacisnął dzwonek, tak jakby w ten sposób chciał sobie dodać otuchy.
Drzwi otworzył im wysoki, barczysty mężczyzna, przy którym Suchecki wyglądał nie tylko jak mały, ale jak maleńki Ignaś. Cóż znaczyły jego sześćdziesiąt cztery kilogramy wobec dziewięćdziesięciu paru kilogramów tego olbrzyma.
– Czy tu mieszka obywatel Edward Rosicki?
– Tak – odpowiedział cicho Kruszewski.
– Czy to pan?
– Nie. Ja jestem jego przyjacielem. Pan Rosicki leży chory.
– Przykro mi – uśmiechnął się przepraszająco Suchecki – ale musimy zobaczyć się z panem Rosickim w bardzo ważnej sprawie.
Kruszewski odsunął się i wpuścił ich do przedpokoju.
– Proszę. Panowie pozwolą. Zaraz zawiadomię mojego przyjaciela, że panowie chcą się z nim widzieć.
Rosicki siedział na tapczanie i nerwowo zapinał guziki przy piżamie. Na widok milicjantów poruszył się gwałtownie, jakby chciał wstać.
– Co się stało? Czy coś z Joanną? Wypadek?
Kruszewski przysunął krzesła. Usiedli.
– Przykro mi – powiedział Suchecki – ale mamy dla pana złe wiadomości. Pańska żona nie żyje.
Rosicki patrzył na oficerów, jakby nie rozumiał znaczenia tych słów.
– Nie żyje? Joanna? Jak to nie żyje? Dlaczego? Wypadek? Samochód?
– Nie, to nie był wypadek. Pańska żona została zamordowana.
Rosicki parokrotnie potrząsnął głową, jakby chciał zrzucić z siebie jakiś niewidzialny ciężar.
– Niemożliwe… niemożliwe. To nie może być prawda.
Suchecki rozłożył ręce.
– Niestety, to prawda, smutna prawda. Zidentyfikowaliśmy zwłoki. Przy denatce znaleziono dowód osobisty.
– Ale w jaki sposób? Kto ją zabił?
– Tego właśnie chcemy się dowiedzieć.
– Gdzie ją znaleziono?
– W Lasku Bielańskim.
Rosicki oburącz chwycił się za głowę.
– Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę w to uwierzyć – powtarzał zdławionym głosem.
Kruszewski położył mu rękę na ramieniu.
– Uspokój się. Musisz się opanować. Może dać ci jakichś kropli?
– Nie, nie. Nie chcę żadnych lekarstw.
Suchecki odczekał chwilę, chrząknął i powiedział:
– Doskonale rozumiem, że to dla pana straszny cios, ale chciałbym ustalić pewne fakty. W takich wypadkach każda chwila jest droga. Chodzi tylko o kilka pytań.
– Może by panowie przyszli jutro? – zaproponował Kruszewski. – Widzicie, w jakim stanie znajduje się mój przyjaciel.
Rosicki wykonał gwałtowny ruch rękami.
– Nie, nie..! Wolę to już mieć za sobą. Dziś czy jutro to przecież wszystko jedno. Proszę, pytajcie panowie.
– Na co pan choruje? – spytał dość niespodziewanie Suchecki.
– Grypa. A w nocy przyplątały mi się jeszcze jakieś komplikacje sercowe. Czułem się tak fatalnie, że aż musiałem wzywać pogotowie.
– Kiedy po raz ostatni widział pan swoją żonę?
– Wczoraj wieczorem, jak wychodziła na przyjęcie.
– Na przyjęcie?
– Pani Rosicka była u nas, na urodzinach mojej żony – pośpieszył z wyjaśnieniem Kruszewski.
– I zostawiła tak samego chorego męża? – zdziwił się Suchecki.
Kruszewski miał trochę zakłopotaną minę.
– Wydaje mi się, że Edward nie był taki bardzo chory, kiedy Joanna wychodziła z domu. Taka tam mała grypka…
Suchecki przeniósł spojrzenie na Rosickiego, jakby od niego oczekiwał jakiegoś komentarza w tej sprawie, ale Rosicki zwiesił głowę i milczał ponuro.
– O której godzinie pańska żona wyszła wczoraj wieczorem z domu?
– Było chyba koło siódmej.
– Tak –