Człowiek nietoperz. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Człowiek nietoperz - Ю Несбё страница 13
– …biii!
Jasnoczerwona krew z głowy Bobby’ego przemieszana z potem opryskała narożnik.
Terry skoczył do przodu i dał właściwie niepotrzebny już sygnał, że walka jest skończona. W namiocie wciąż panowała cisza, słychać było jedynie stukot butów biało ubranej kobiety, kiedy pędziła po drewnianych deskach środkowym przejściem i wybiegała z namiotu. Sukienkę miała z przodu pobrudzoną na czerwono, a na twarzy ten sam wyraz zdziwienia co Bobby.
Toowoomba próbował pomóc w postawieniu Bobby’ego na nogi, ale sekundanci go odepchnęli. Ktoś gdzieś zaklaskał, ale zaraz ucichł. Rozległy się jednak tym głośniejsze gwizdy, kiedy Terry podniósł rękę Toowoomby wysoko do góry. Andrew pokręcił głową.
– Sporo ludzi tutaj na pewno postawiło pieniądze na lokalnego mistrza – stwierdził. – Chodźmy, odbierzemy forsę i zamienimy kilka poważnych słów z tym durniem Murri.
– Robin, ty głupku, powinni cię zamknąć, naprawdę!
Twarz Robina „Murri” Toowoomby rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. Przykładał sobie do oka lód owinięty ręcznikiem.
– Tuka! Słyszałem cię w środku. Znów wróciłeś do hazardu?
Toowoomba mówił cicho. To człowiek przyzwyczajony do tego, że się go słucha, pomyślał natychmiast Harry. Głos miał przyjemny i łagodny, zdaniem Harry’ego nie brzmiał jak głos człowieka, który przed chwilą złamał nos mężczyźnie dwa razy większemu od siebie.
– Hazard? – prychnął Andrew. – Za moich czasów stawiania pieniędzy na chłopców Chiversa nie dało się nazwać hazardem, ale teraz, zdaje się, nie ma nic pewnego na świecie. Jak mogłeś tak się dać oszukać jakiemuś cholernemu białemu prostakowi? Do czego to doprowadzi?
Harry chrząknął.
– A tak, rzeczywiście – przypomniał sobie Andrew. – Robin, poznaj mojego kolegę. To jest Harry Holy. Harry, to największy łajdak i psychopata morderca, Robin Toowoomba.
Podali sobie ręce, a Harry znów poczuł się tak, jakby wsadził palce między drzwi. Wydusił z siebie: „Jak się masz?” i w odpowiedzi, której towarzyszył uśmiech odsłaniający perłowobiałe zęby, usłyszał: „Absolutnie fantastycznie, stary, a ty jak się masz?”.
– Nigdy nie czułem się lepiej – odparł Harry, rozcierając dłoń.
Te australijskie obyczaje doprawdy wiele go kosztowały. Według Andrew należało opisać swoje niesłychanie dobre samopoczucie, a chłodne: „Dziękuję, nieźle” mogło prędko zostać wzięte za obrazę.
Toowoomba kciukiem wskazał na Andrew.
– À propos łajdaka, czy Tuka powiedział ci, że kiedyś sam boksował dla Jima Chiversa?
– Najwyraźniej wciąż jeszcze nie wiem wielu rzeczy o… hm… Tuce. To tajemniczy facet.
– Tajemniczy? – roześmiał się Toowoomba. – On tylko nie mówi wprost. Tuka mówi ci wszystko, co powinieneś wiedzieć, musisz tylko umieć go słuchać. Ale oczywiście nie powiedział ci, że poproszono go o odejście od Chiversa, ponieważ był zwyczajnie zbyt niebezpieczny? Ile kości policzkowych, nosowych i szczęk masz na sumieniu, Tuka? Uważano go za największy młody talent w boksie, jakiego nie było w Nowej Południowej Walii od wielu lat. Ale pojawił się pewien problem. Tuka nie potrafił panować nad sobą, nie wiedział, co to dyscyplina. W końcu podczas pewnego meczu pobił sędziego, który, jego zdaniem, zakończył walkę zbyt wcześnie, w dodatku na korzyść Tuki. To dopiero żądza krwi! Zawieszono go na dwa lata.
– Na trzy i pół – uśmiechnął się Andrew. Najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu, by Toowoomba opowiadał o jego karierze bokserskiej. – Mówię ci, ten cholerny sędzia to był prawdziwy kretyn. Ledwie go tknąłem, a on od razu upadł i złamał sobie obojczyk.
Toowoomba i Andrew zaśmiali się serdecznie i uderzyli dłońmi.
– Robin dopiero się urodził, kiedy ja już boksowałem. On tylko cytuje to, co sam mu mówiłem – wyjaśnił Andrew Harry’emu. – Był w grupie trudnej młodzieży, z którą pracowałem w wolnych chwilach. Trenowaliśmy boks i po to, by uświadomić chłopcom znaczenie panowania nad sobą, opowiedziałem im kilka półprawdziwych historii o sobie. Ku przestrodze. Robin najwyraźniej źle mnie zrozumiał i zamiast się zniechęcić, zaczął mnie naśladować.
Toowoomba spoważniał.
– Zwykle dobre z nas chłopaki, Harry. Pozwalamy im się trochę pokręcić, zanim zadamy parę luźnych ciosów, żeby zrozumieli, kto tu rządzi. Później na ogół szybko się poddają. Ale ten facet umiał boksować, mógł wyrządzić komuś krzywdę. Takie typki dostają to, o co proszą.
Otworzyły się drzwi.
– Niech cię cholera, Toowoomba! Jakbyśmy już wcześniej nie mieli problemów, to jeszcze musiałeś złamać nos zięciowi miejscowego szefa policji! – Konferansjer Terry wyglądał na bardzo niezadowolonego, a swoją dezaprobatę podkreślił głośnym splunięciem na podłogę.
– To był czysty odruch, szefie – odparł Toowoomba, spoglądając na brunatną od tytoniu plwocinę. – Więcej się nie powtórzy – oświadczył, puszczając oko do Andrew.
Wstali. Toowoomba i Andrew objęli się, na pożegnanie wypowiadając kilka zdań w języku, z którego Harry nie rozumiał ani słowa. On sam czym prędzej poklepał Toowoombę po ramieniu, żeby uniknąć kolejnych uścisków dłoni.
– Po jakiemu rozmawialiście na koniec? – spytał Harry, kiedy już wsiedli do samochodu.
– Po kreolsku. To mieszanka angielskiego ze słowami pochodzenia aborygeńskiego. Posługuje się nią wielu Aborygenów w całym kraju. A jak ci się podobał boks?
Harry nie spieszył się z odpowiedzią.
– Ciekawie było zobaczyć, jak zarabiasz trochę forsy, ale moglibyśmy już być w Nimbin.
– Gdybyśmy nie przyjechali tu dzisiaj, to nie mógłbyś spędzić wieczoru w Sydney – przypomniał Andrew. – Nie można umówić się z taką kobietą, a potem po prostu nie przyjść. Przecież mówimy być może o twojej przyszłej żonie i matce małych Holych, Harry.
Obaj uśmiechnęli się lekko. Samochód mijał drzewa i niskie domy. Słońce na wschodniej półkuli zachodziło.
Zanim dojechali do Sydney, zrobiło się ciemno,