Człowiek nietoperz. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Człowiek nietoperz - Ю Несбё страница 16
Przypominały parzydełka meduzy. Harry nie wiedział, że meduzy mogą być takie piękne.
4. MIASTO O NAZWIE NIMBIN, KLAUS KINSKI I KÅRE WILLOCH
Zegarek Harry’ego wskazywał jedenastą, kiedy samolot wylądował w Brisbane, ale stewardesa przez głośnik upierała się, że jest dopiero dziesiąta.
– W Queensland nie mają czasu letniego – wyjaśnił Andrew. – To była głośna sprawa polityczna, zakończona referendum. Chłopi głosowali przeciwko.
– O rany! To zabrzmiało tak, jakbyśmy przyjechali do krainy konserwy.
– Rzeczywiście, stary. Jeszcze parę lat temu mężczyźni z długimi włosami nie mieli prawa wstępu na teren tego stanu. To było po prostu zabronione.
– Żartujesz, prawda?
– Queensland jest trochę inne. Pewnie wkrótce zakaże się tu wstępu skinheadom.
Harry z zadowoleniem pogładził się po ostrzyżonych na jeża jasnych włosach.
– Czy powinienem wiedzieć o Queensland coś więcej?
– Hm… jeśli masz jakąś marihuanę w kieszeniach, to powinieneś raczej zostawić ją w samolocie. Przepisy dotyczące narkotyków są w Queensland surowsze niż w innych stanach. Nie przypadkiem Festiwal Aquarius zorganizowano w Nimbin. Miasto leży tuż za granicą Nowej Południowej Walii.
Znaleźli stanowisko firmy Avis, w której zarezerwowano im samochód.
– W zamian za to Queensland ma takie miejsca, jak Fraser Island, Wielka Wyspa Piaszczysta, gdzie Inger Holter poznała Evansa White’a. Ta wyspa to właściwie olbrzymia piaskowa wydma, ale na środku znajdziesz tropikalny las deszczowy, jeziora z najczystszą na świecie wodą i piasek tak biały, że plaże wyglądają jak z marmuru. Nazywa się go piaskiem krzemowym, bo zawartość krzemu jest o wiele wyższa niż w zwykłym piasku. Prawdopodobnie możesz go wsypać wprost do komputera.
– Kraina obfitości, prawda? – stwierdził facet za ladą, podając im kluczyki.
– Ford Escort? – Andrew skrzywił się, ale podpisał. – To one jeszcze istnieją?
– Specjalna zniżka, sir.
– Nie wątpię.
Słońce paliło Pacific Highway, a panorama Brisbane ze szkła i kamienia lśniła w oddali jak kryształki w żyrandolu.
– Pięknie – stwierdził Harry. – Bardzo porządnie i przyzwoicie, jak gdyby ktoś zaprojektował i wybudował całość naraz.
– To niezbyt dalekie od prawdy; Brisbane to pod wieloma względami całkowicie nowe miasto. Nie tak wiele znów lat temu była to po prostu duża wioska, w której mieszkało kilkuset wieśniaków. Jak się dobrze rozejrzysz, to zauważysz, że ludzie wciąż mają tu odrobinę krzywe nogi. Ale miasto jest jak świeżo odremontowana kuchnia, lśniące, ma proste linie, a dookoła mnóstwo wolno przeżuwających krów.
– To był naprawdę wspaniały obraz, Andrew. Nie musisz się więcej popisywać, kierowco!
Z autostrady prowadzącej na wschód zjechali w zielony pofałdowany krajobraz i pędzili na przemian wśród lasów i pól uprawnych.
– Witamy na australijskiej prowincji – powiedział Andrew.
Mijali pasące się krowy, które przyglądały się im zamglonym spojrzeniem.
Harry zaśmiał się.
– Co się stało? – spytał Andrew.
– Widziałeś tę historyjkę obrazkową Larsona, na której krowy stoją na dwóch nogach, gadają na łące i popalają papierosy, a potem nagle któraś z nich woła: „Uwaga, kolejny samochód!”?
Zapadła cisza.
– Kto to jest Larson?
– Nieważne.
Mijali niskie drewniane domy z werandami, z drzwiami zasłoniętymi moskitierą i pikapami zaparkowanymi od frontu.
Widzieli szerokozade robocze konie, popatrujące za nimi melancholijnie, ule i świnie, które z wielkim zadowoleniem tarzały się w błocie za ogrodzeniem. Drogi stawały się coraz węższe. Około południa zatankowali benzynę w jakiejś małej miejscowości, gdzie tablica informacyjna powiedziała im, że znajdują się w Uki, które przez dwa lata z rzędu ogłaszano najczystszym miastem w Australii. Nie napisano jednak, kiedy to było.
– O rany! – westchnął Harry, kiedy wreszcie dotoczyli się do Nimbin.
Główna ulica miała około stu metrów, domy pomalowano na wszystkie kolory tęczy, a galeria obecnych tam postaci wyglądała na żywcem wyjętą z jednego z filmów o Cheechu i Chongu, które Harry miał w swojej kolekcji wideo.
– To przecież lata siedemdziesiąte! – wykrzyknął. – Zobacz, Peter Fonda obściskuje się z Janis Joplin!
Przejechali wolno w górę ulicy. Spojrzenia lunatycznych oczu śledziły samochód.
– To naprawdę fantastyczne, nie sądziłem, że takie miejsca jeszcze istnieją. Można umrzeć ze śmiechu.
– Dlaczego? – spytał Andrew.
– Ty nie uważasz, że to komiczne?
– Komiczne? Rozumiem, że dzisiaj łatwo się śmiać z tych marzycieli. Widzę, że nowe pokolenie uważa dzieci kwiaty za bandę ćpunów, którzy tylko grali na gitarach akustycznych, czytali na głos własne wiersze i na okrągło pieprzyli się ze sobą w przypadkowej kolejności. Przyglądam się, jak organizatorzy Woodstock udzielają wywiadów w krawatach i ze śmiechem opowiadają o ideach z tamtych czasów, które dzisiaj najwyraźniej wydają im się bardzo naiwne. Ale ja nie potrafię tak na to patrzeć. Jestem głęboko przekonany, że świat byłby zupełnie inny bez tych idei, które przyniosło tamto pokolenie. Hasła o pokoju i miłości to dziś może tylko wytarte slogany, ale my, którzy dorastaliśmy w tamtych czasach, naprawdę tak myśleliśmy. Całymi sobą.
– Czy ty nie jesteś trochę za stary na to, żeby być hippisem?
– Owszem, byłem stary. Byłem zblazowanym przebiegłym hippisem – uśmiechnął się Andrew. – Niejedna dziewczynka dostąpiła wtajemniczenia w liczne sekrety miłości razem z wujkiem Andrew.
Harry szturchnął go w ramię.
– Wydawało mi się, że jeszcze przed chwilą opowiadałeś o ideałach, ty stary knurze!
– Oczywiście,