Człowiek nietoperz. Ю Несбё

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Człowiek nietoperz - Ю Несбё страница 17

Człowiek nietoperz - Ю Несбё

Скачать книгу

zaciągał się marihuaną, to jednak wdychał to samo powietrze, tego samego ducha, co reszta z nas. I oczywiście to się odbiło na wszystkich. Cholera, trzeba by było nie oddychać co najmniej przez pięć lat, żeby bodaj cząstka tamtej atmosfery nie przeniknęła do krwi. Śmiej się więc, Harry Holy, ale za dwadzieścia lat, kiedy się już zapomni o rozszerzanych spodniach i całej marnej poezji, myśl tamtych czasów ukaże się w zupełnie innym świetle. Wspomnisz moje słowa!

      Harry i tak się roześmiał.

      – Nie bierz tego do siebie, Andrew, ale ja dorastałem w następnym pokoleniu. Dokładnie tak jak wy wyśmiewaliście się z obcisłych koszul i włosów wysmarowanych brylantyną z lat pięćdziesiątych, tak samo my śmialiśmy się z waszych proroków i z kwiatów we włosach. Myślisz, że dzisiejsze nastolatki nie śmieją się z takich jak ja? Tak to już jest. Ale wygląda na to, że tutaj lata siedemdziesiąte zdołały przeżyć.

      Andrew machnął ręką.

      – Wydaje mi się, że w Australii panuje szczególnie dobry klimat dla roślin takich jak tutaj. Ruch hippisów nigdy całkiem tu nie zamarł, a raczej przeszedł bezpośrednio w New Age. W każdej księgarence znajdziesz co najmniej jedną ścianę z książkami na temat alternatywnego stylu życia, healingu, kontaktu ze swoim wewnętrznym ja, wegetarianizmu, sposobu na uwolnienie się od materializmu i życie w harmonii z samym sobą i z naturą. Ale oczywiście nie wszyscy palą trawkę.

      – To nie jest New Age, Andrew. To starzy, fest zaćpani hippisi, ni mniej, ni więcej.

      Andrew wyjrzał przez okno i roześmiał się. Siedzący na ławce facet w tunice i z długą siwą brodą pokazał im znak „V”. Na tabliczce z rysunkiem starego żółtego hippisowskiego busa widniał napis: „Muzeum Marihuany”, a niżej, mniejszymi literami: „Wstęp: Jeden dolar. Jeśli nie możesz zapłacić, i tak wejdź”.

      – Tu, w Nimbin, jest muzeum narkotyków – wyjaśnił Andrew. – Głównie to śmieci, lecz o ile dobrze pamiętam, mieli sporo interesujących oryginalnych zdjęć z meksykańskich wypraw Kena Keseya, Jacka Kerouaca i innych pionierów z czasów eksperymentowania z narkotykami rozszerzającymi świadomość.

      – Kiedy LSD nie było groźne?

      – A seks był po prostu zdrowy. Cudowny czas, Harry Holy. Żałuj, że cię tu wtedy nie było.

      Zaparkowali nieco wyżej na głównej ulicy, a potem się cofnęli. Harry zdjął okulary przeciwsłoneczne Ray-Ban i starał się wyglądać na cywila. W Nimbin najwyraźniej trwał spokojny dzień i Harry z Andrew przeszli pod obstrzałem spojrzeń między handlującymi: „Dobra trawa… Najlepsza w Australii, człowieku… Trawa z Papui-Nowej Gwinei, fantastyczna!”.

      – Papua-Nowa Gwinea! – prychnął Andrew. – Nawet tu, w stolicy trawki, ludzie żyją w przekonaniu, że trawa jest lepsza, jeśli tylko pochodzi z dostatecznie odległego miejsca. A ja mówię: kupuj to, co australijskie!

      Ciężarna, a mimo to bardzo chuda dziewczyna, siedząca na krześle przed „muzeum”, zamachała do nich. Mogła mieć od dwudziestu do czterdziestu lat. Ubrana była w luźne, intensywnie kolorowe szaty, a koszulę z przodu miała rozpiętą w taki sposób, że wystawał spod niej brzuch ze skórą naciągniętą jak na bębnie. Harry’emu wydawało się, że dziewczyna ma w sobie coś znajomego. Sądząc po wielkości źrenic, mógł stwierdzić, że w jej menu śniadaniowym znalazły się substancje bardziej pobudzające niż marihuana.

      – Szukacie czegoś innego? – spytała. Widać zauważyła, że nie okazali żadnego zainteresowania trawą.

      – Nie… – zaczął Harry.

      – Chodzi wam o kwas, chcecie LSD, prawda? – Pochylona w ich stronę, mówiła szybko, z napięciem.

      – Nie, nie chcemy kwasu – odparł Andrew cicho i zdecydowanie. – Szukamy czegoś innego, rozumiesz?

      Dziewczyna dalej się im przyglądała. Andrew poruszył się tak, jakby chciał odejść, a wtedy zerwała się z krzesła. Wielki brzuch przynajmniej pozornie wcale jej w tym nie przeszkadzał. Złapała Andrew za rękę.

      – Okej, ale tutaj tego nie załatwimy. Przyjdźcie za dziesięć minut do tego pubu po drugiej stronie ulicy.

      Andrew kiwnął głową, dziewczyna odwróciła się i ruszyła w dół ulicy, niosąc swój wielki brzuch przed sobą. Po piętach deptał jej mały szczeniak.

      – Wiem, o czym myślisz, Harry – powiedział Andrew, zapalając cygaro. – Uważasz, że to brzydko z naszej strony oszukiwać Dobrą Mateczkę, że chcemy kupić heroinę. Że kilkaset metrów dalej, na tej samej ulicy, jest posterunek policji i że tam moglibyśmy się dowiedzieć wszystkiego, co nam potrzeba, o Evansie Whicie. Ale ja mam uczucie, że tak będzie prędzej. Chodźmy na piwo, zobaczymy, co z tego wyniknie.

      Pół godziny później Dobra Mateczka zjawiła się w niemal pustym pubie w towarzystwie faceta, który sprawiał wrażenie naćpanego co najmniej tak samo jak ona. Wyglądał jak hrabia Drakula w wydaniu Klausa Kinskiego, ubrany na czarno, blady i wychudzony, z sińcami wokół oczu.

      – No proszę – szepnął Andrew. – Temu przynajmniej nie można zarzucić, że nie testuje tego, co sprzedaje.

      Dobra Mateczka i klon Kinskiego od razu skierowali się do nich. Mężczyzna sprawiał wrażenie, że nie ma ochoty spędzać w dziennym świetle więcej czasu niż to absolutnie konieczne.

      – Za ile chcecie kupić? – spytał, omijając wszystkie uprzejmości.

      Andrew siedział demonstracyjnie obrócony plecami.

      – Wolałbym, żeby było nas jak najmniej, kiedy będziemy przechodzić do konkretów, mister – powiedział, nie obracając się.

      Kinski zrobił ruch głową i rozzłoszczona Mateczka zniknęła. Najprawdopodobniej była na procencie, ale Harry przypuszczał, że zaufanie pomiędzy nią a Kinskim, jak w przypadku większości narkomanów, nie istniało.

      – Nic przy sobie nie mam, a jeśli jesteście glinami, to obetnę wam jaja. Najpierw pokażcie forsę, potem stąd wyjdziemy. –Kinski mówił szybko i nerwowo, a jego spojrzenie przeskakiwało z miejsca na miejsce.

      – To daleko? – spytał Andrew.

      – Spacerek krótki, ale odlot dłu-ugi. – Na moment odsłonił zęby w grymasie na kształt przelotnego uśmiechu.

      – No dobra, stary. Siadaj i zamknij gębę – powiedział Andrew i pokazał mu policyjną odznakę.

      Kinski zdrętwiał. Harry wstał i poklepał się po pasku za plecami. Narkoman i tak by nie sprawdzał, czy Harry rzeczywiście ma broń.

      – Co to za amatorszczyzna? Mówiłem już przecież, że nic przy sobie nie mam. – Kinski ze złością opadł na krzesło obok Andrew.

      – Wychodzę z założenia, że znasz miejscowego szeryfa i jego pomocników. Przypuszczam też, że oni znają

Скачать книгу