Człowiek nietoperz. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Człowiek nietoperz - Ю Несбё страница 17
Harry i tak się roześmiał.
– Nie bierz tego do siebie, Andrew, ale ja dorastałem w następnym pokoleniu. Dokładnie tak jak wy wyśmiewaliście się z obcisłych koszul i włosów wysmarowanych brylantyną z lat pięćdziesiątych, tak samo my śmialiśmy się z waszych proroków i z kwiatów we włosach. Myślisz, że dzisiejsze nastolatki nie śmieją się z takich jak ja? Tak to już jest. Ale wygląda na to, że tutaj lata siedemdziesiąte zdołały przeżyć.
Andrew machnął ręką.
– Wydaje mi się, że w Australii panuje szczególnie dobry klimat dla roślin takich jak tutaj. Ruch hippisów nigdy całkiem tu nie zamarł, a raczej przeszedł bezpośrednio w New Age. W każdej księgarence znajdziesz co najmniej jedną ścianę z książkami na temat alternatywnego stylu życia, healingu, kontaktu ze swoim wewnętrznym ja, wegetarianizmu, sposobu na uwolnienie się od materializmu i życie w harmonii z samym sobą i z naturą. Ale oczywiście nie wszyscy palą trawkę.
– To nie jest New Age, Andrew. To starzy, fest zaćpani hippisi, ni mniej, ni więcej.
Andrew wyjrzał przez okno i roześmiał się. Siedzący na ławce facet w tunice i z długą siwą brodą pokazał im znak „V”. Na tabliczce z rysunkiem starego żółtego hippisowskiego busa widniał napis: „Muzeum Marihuany”, a niżej, mniejszymi literami: „Wstęp: Jeden dolar. Jeśli nie możesz zapłacić, i tak wejdź”.
– Tu, w Nimbin, jest muzeum narkotyków – wyjaśnił Andrew. – Głównie to śmieci, lecz o ile dobrze pamiętam, mieli sporo interesujących oryginalnych zdjęć z meksykańskich wypraw Kena Keseya, Jacka Kerouaca i innych pionierów z czasów eksperymentowania z narkotykami rozszerzającymi świadomość.
– Kiedy LSD nie było groźne?
– A seks był po prostu zdrowy. Cudowny czas, Harry Holy. Żałuj, że cię tu wtedy nie było.
Zaparkowali nieco wyżej na głównej ulicy, a potem się cofnęli. Harry zdjął okulary przeciwsłoneczne Ray-Ban i starał się wyglądać na cywila. W Nimbin najwyraźniej trwał spokojny dzień i Harry z Andrew przeszli pod obstrzałem spojrzeń między handlującymi: „Dobra trawa… Najlepsza w Australii, człowieku… Trawa z Papui-Nowej Gwinei, fantastyczna!”.
– Papua-Nowa Gwinea! – prychnął Andrew. – Nawet tu, w stolicy trawki, ludzie żyją w przekonaniu, że trawa jest lepsza, jeśli tylko pochodzi z dostatecznie odległego miejsca. A ja mówię: kupuj to, co australijskie!
Ciężarna, a mimo to bardzo chuda dziewczyna, siedząca na krześle przed „muzeum”, zamachała do nich. Mogła mieć od dwudziestu do czterdziestu lat. Ubrana była w luźne, intensywnie kolorowe szaty, a koszulę z przodu miała rozpiętą w taki sposób, że wystawał spod niej brzuch ze skórą naciągniętą jak na bębnie. Harry’emu wydawało się, że dziewczyna ma w sobie coś znajomego. Sądząc po wielkości źrenic, mógł stwierdzić, że w jej menu śniadaniowym znalazły się substancje bardziej pobudzające niż marihuana.
– Szukacie czegoś innego? – spytała. Widać zauważyła, że nie okazali żadnego zainteresowania trawą.
– Nie… – zaczął Harry.
– Chodzi wam o kwas, chcecie LSD, prawda? – Pochylona w ich stronę, mówiła szybko, z napięciem.
– Nie, nie chcemy kwasu – odparł Andrew cicho i zdecydowanie. – Szukamy czegoś innego, rozumiesz?
Dziewczyna dalej się im przyglądała. Andrew poruszył się tak, jakby chciał odejść, a wtedy zerwała się z krzesła. Wielki brzuch przynajmniej pozornie wcale jej w tym nie przeszkadzał. Złapała Andrew za rękę.
– Okej, ale tutaj tego nie załatwimy. Przyjdźcie za dziesięć minut do tego pubu po drugiej stronie ulicy.
Andrew kiwnął głową, dziewczyna odwróciła się i ruszyła w dół ulicy, niosąc swój wielki brzuch przed sobą. Po piętach deptał jej mały szczeniak.
– Wiem, o czym myślisz, Harry – powiedział Andrew, zapalając cygaro. – Uważasz, że to brzydko z naszej strony oszukiwać Dobrą Mateczkę, że chcemy kupić heroinę. Że kilkaset metrów dalej, na tej samej ulicy, jest posterunek policji i że tam moglibyśmy się dowiedzieć wszystkiego, co nam potrzeba, o Evansie Whicie. Ale ja mam uczucie, że tak będzie prędzej. Chodźmy na piwo, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Pół godziny później Dobra Mateczka zjawiła się w niemal pustym pubie w towarzystwie faceta, który sprawiał wrażenie naćpanego co najmniej tak samo jak ona. Wyglądał jak hrabia Drakula w wydaniu Klausa Kinskiego, ubrany na czarno, blady i wychudzony, z sińcami wokół oczu.
– No proszę – szepnął Andrew. – Temu przynajmniej nie można zarzucić, że nie testuje tego, co sprzedaje.
Dobra Mateczka i klon Kinskiego od razu skierowali się do nich. Mężczyzna sprawiał wrażenie, że nie ma ochoty spędzać w dziennym świetle więcej czasu niż to absolutnie konieczne.
– Za ile chcecie kupić? – spytał, omijając wszystkie uprzejmości.
Andrew siedział demonstracyjnie obrócony plecami.
– Wolałbym, żeby było nas jak najmniej, kiedy będziemy przechodzić do konkretów, mister – powiedział, nie obracając się.
Kinski zrobił ruch głową i rozzłoszczona Mateczka zniknęła. Najprawdopodobniej była na procencie, ale Harry przypuszczał, że zaufanie pomiędzy nią a Kinskim, jak w przypadku większości narkomanów, nie istniało.
– Nic przy sobie nie mam, a jeśli jesteście glinami, to obetnę wam jaja. Najpierw pokażcie forsę, potem stąd wyjdziemy. –Kinski mówił szybko i nerwowo, a jego spojrzenie przeskakiwało z miejsca na miejsce.
– To daleko? – spytał Andrew.
– Spacerek krótki, ale odlot dłu-ugi. – Na moment odsłonił zęby w grymasie na kształt przelotnego uśmiechu.
– No dobra, stary. Siadaj i zamknij gębę – powiedział Andrew i pokazał mu policyjną odznakę.
Kinski zdrętwiał. Harry wstał i poklepał się po pasku za plecami. Narkoman i tak by nie sprawdzał, czy Harry rzeczywiście ma broń.
– Co to za amatorszczyzna? Mówiłem już przecież, że nic przy sobie nie mam. – Kinski ze złością opadł na krzesło obok Andrew.
– Wychodzę z założenia, że znasz miejscowego szeryfa i jego pomocników. Przypuszczam też, że oni znają