Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 12

Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

Na­ci­snął dzwo­nek.

      W przed­po­ko­ju za­stu­ka­ły ob­ca­sy. Zgrzyt­nę­ła od­su­wa­na za­su­wa.

      Do li­cha! Ten Na­tor­ski mó­wił praw­dę. Była rze­czy­wi­ście bar­dzo ład­na. Wy­so­ka, efek­tow­na blon­dy­na.

      Pa­trzy­ła py­ta­ją­co.

      – Cze­go pan so­bie ży­czy?

      Do­wnar był tro­chę zmie­sza­ny jej uro­dą. Ukło­nił się.

      – Czy mam przy­jem­ność z pa­nią Ewą Fa­liń­ską?

      – To wła­śnie ja je­stem. A pan w ja­kiej spra­wie?

      – W służ­bo­wej. Pani po­zwo­li, że się przed­sta­wię. Na­zy­wam się Do­wnar. Je­stem z mi­li­cji. Oto moja le­gi­ty­ma­cja.

      – Ach tak. Pro­szę.

      Wpu­ści­ła go do przed­po­ko­ju.

      Po­wie­sił płaszcz, wy­tarł sta­ran­nie buty i wszedł za dziew­czy­ną do po­ko­ju.

      Dwa tap­cza­ny, stół, małe biu­recz­ko, rzeź­bio­ny kre­dens za­sta­wio­ny por­ce­la­no­wy­mi fi­gur­ka­mi, szaf­ka na książ­ki, eta­żer­ka za­ła­do­wa­na tecz­ka­mi i pa­pie­ra­mi. Me­bli sta­now­czo za dużo. Z trud­no­ścią moż­na się było po­ru­szać. Okno za­sło­nię­te ciem­no­brą­zo­wą za­sło­ną w zło­ty de­seń.

      Do­wnar szyb­kim spoj­rze­niem ob­rzu­cił wnę­trze. Spy­tał:

      – Czy pani tu miesz­ka sa­mot­nie?

      – Nie. Miesz­kam z mat­ką. Nie­ste­ty od dwóch ty­go­dni prze­by­wa w szpi­ta­lu. Ner­ki. Pro­szę, niech pan sia­da. Pan za­pew­ne w spra­wie tego mor­der­stwa.

      – Zga­dła pani. Wła­śnie pro­wa­dzę tę spra­wę i dla­te­go…

      Ski­nę­ła gło­wą.

      – Ro­zu­miem. Je­śli tyl­ko mogę być w czymś panu po­moc­na… Je­stem do pań­skiej dys­po­zy­cji.

      „Ślicz­na dziew­czy­na – po­my­ślał Do­wnar – prze­ślicz­na dziew­czy­na.”

      Zda­wał so­bie spra­wę z tego, że za­czy­na my­śleć zu­peł­nie o czym in­nym, a nie o mor­der­stwie po­peł­nio­nym w kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej. Opa­no­wał się ca­łym wy­sił­kiem woli. „Do wszyst­kich dia­błów, prze­cież nie przy­sze­dłem tu­taj na flir­ty” – pró­bo­wał so­bie wy­bić z gło­wy te nie­bez­piecz­ne my­śli.

      – Po­zwo­li pani, że za­pa­lę – po­wie­dział, wyj­mu­jąc pa­pie­ro­śni­cę.

      – Pro­szę bar­dzo. Za­raz panu po­dam po­piel­nicz­kę.

      – A może pani za­pa­li…?

      – Dzię­ku­ję, ja nie palę.

      Od­wró­ci­ła się i wy­szła do kuch­ni po po­piel­nicz­kę. Ob­ser­wo­wał ją. Wy­so­ka, po­staw­na, efek­tow­na. Prze­ślicz­na dziew­czy­na. Co za wło­sy, co za oczy…

      Po­sta­wi­ła przed nim krysz­ta­ło­wą po­piel­nicz­kę i spy­ta­ła:

      – Może na­pi­je się pan her­ba­ty?

      – Och, nie, nie. Dzię­ku­ję bar­dzo – za­pro­te­sto­wał gwał­tow­nie. – Ja prze­cież tyl­ko na chwi­lecz­kę. Nie chcę pani za­bie­rać cza­su. Jest już dość póź­no.

      Przyj­rza­ła mu się bar­dzo uważ­nie i uśmiech­nę­ła się.

      – Dla­cze­go mi się pani tak przy­glą­da?

      – Bo, praw­dę mó­wiąc, ni­g­dy jesz­cze nie roz­ma­wia­łam z ofi­ce­rem śled­czym.

      – No i ja­kież wra­że­nie? Bar­dzo je­stem prze­ra­ża­ją­cy?

      – Wła­śnie, że nie. Wła­ści­wie jest pan bar­dzo sym­pa­tycz­ny.

      Tym ra­zem Do­wnar się ro­ze­śmiał.

      – Miło mi to po­sły­szeć. Więc wo­bec tego, że nie wzbu­dzam w pani lęku, może mi pani od­po­wie spo­koj­nie i rze­czo­wo na parę py­tań.

      Wes­tchnę­ła.

      – Ach, praw­da, prze­cież pan służ­bo­wo. Na chwi­lę o tym za­po­mnia­łam. Słu­cham. Niech pan pyta.

      – Jak daw­no pra­cu­je pani u me­ce­na­sa Na­tor­skie­go?

      – Już dru­gi rok.

      – I za­do­wo­lo­na pani z tej pra­cy?

      – Och tak, bar­dzo. To uro­czy czło­wiek.

      „Dzie­wusz­ka jest za­ko­cha­na w sze­fie” – po­my­ślał Do­wnar i py­tał da­lej:

      – Jak pani są­dzi, czy me­ce­nas Na­tor­ski ma wro­gów?

      Spoj­rza­ła na nie­go swy­mi ogrom­ny­mi nie­bie­ski­mi ocza­mi, któ­re w tej chwi­li po­ciem­nia­ły z wra­że­nia.

      – Wro­gów? Me­ce­nas Na­tor­ski? Nie. Skąd­że. Skąd­że taki wspa­nia­ły, szla­chet­ny czło­wiek mógł­by mieć wro­gów? My­ślę, że wszy­scy go bar­dzo, ale to bar­dzo lu­bią.

      Do­wnar opa­no­wał drże­nie warg. Nie chciał się uśmiech­nąć.

      – Czy nie po­zna­ła pani przy­pad­ko­wo pew­ne­go im­pre­sa­ria bra­zy­lij­skie­go, któ­ry przy­je­chał na kon­kurs cho­pi­now­ski i za­miesz­kał w Grand Ho­te­lu? Na­zy­wa się Omar Ri­bas No­gu­eira.

      Po­trzą­snę­ła gło­wą.

      – Nie, nie znam ni­ko­go ta­kie­go. Skąd­żeż mia­ła­bym znać ja­kichś cu­dzo­ziem­ców im­pre­sa­riów?

      – No cóż, może się zda­rzyć. Czy bywa pani w Grand Ho­te­lu?

      – Cza­sem. Rzad­ko. To dro­gi lo­kal.

      „Wy­so­ka, po­staw­na, efek­tow­na blon­dy­na – my­ślał Do­wnar. – Wy­so­ka, po­staw­na. Nie, nie, non­sens. Prze­cież ta dziew­czy­na nie może mieć nic wspól­ne­go z tą spra­wą. Wy­so­ka, po­staw­na, efek­tow­na… na­wet bar­dzo efek­tow­na.”

Скачать книгу