Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 13

Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

wy­raź­nie za­fra­so­wa­na. Usi­ło­wa­ła so­bie przy­po­mnieć, a ro­bi­ła to z ta­kim wdzię­kiem, że Do­wnar nie mógł od niej ode­rwać oczu. Czuł, że uro­da tej dziew­czy­ny zu­peł­nie pa­ra­li­żu­je w nim zdol­ność spo­koj­ne­go, lo­gicz­ne­go ro­zu­mo­wa­nia. Był zły na sie­bie. Po­sta­no­wił jak naj­prę­dzej za­koń­czyć tę roz­mo­wę.

      – Czy zna pani spra­wę Wa­ry­sa?

      – Oczy­wi­ście. Prze­cież pro­wa­dził ją pan me­ce­nas Na­tor­ski.

      – Pani wie, że Wa­rys do­stał karę śmier­ci?

      – Tak. Wiem.

      – Czy pod­czas trwa­nia tej spra­wy nie za­ist­niał ja­kiś fakt, któ­ry by pa­nią za­sta­no­wił, za­sko­czył?

      – Nie bar­dzo ro­zu­miem py­ta­nie. No wszyst­ko to było w ja­kiś spo­sób za­ska­ku­ją­ce. Bar­dzo skom­pli­ko­wa­na spra­wa po­szla­ko­wa. Nie bar­dzo wiem, o co panu cho­dzi.

      – Cho­dzi mi o to, czy pod­czas trwa­nia tego pro­ce­su nie zda­rzy­ło się coś, że się tak wy­ra­żę, poza pro­gra­mem, coś ta­jem­ni­cze­go? No, czy na przy­kład ktoś nie pró­bo­wał znie­chę­cić me­ce­na­sa Na­tor­skie­go do pro­wa­dze­nia tej spra­wy?

      – O tak. Wiem, że więk­szość jego zna­jo­mych od­ra­dza­ła mu zaj­mo­wa­nie się tą spra­wą. By­łam na­wet świad­kiem dość przy­krej sce­ny po­mię­dzy me­ce­na­sem a jego na­rze­czo­ną, któ­ra sta­now­czo nie chcia­ła, żeby on bro­nił Wa­ry­sa. Uwa­ża­ła, że to pa­skud­na, brud­na spra­wa.

      – Jak się na­zy­wa na­rze­czo­na me­ce­na­sa Na­tor­skie­go? – spy­tał bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia Do­wnar. Od pew­ne­go cza­su ob­ser­wo­wał nogi Ewy. Były dłu­gie i bar­dzo zgrab­ne.

      – Elż­bie­ta Go­ter­do­wa.

      – Pani ją zna?

      Przez twarz Ewy prze­su­nął się cień.

      – Bar­dzo mało. Wi­dzia­łam ją parę razy.

      – A czy w cza­sie trwa­nia pro­ce­su Wa­ry­sa me­ce­nas Na­tor­ski nie otrzy­my­wał ja­kichś ano­ni­mów?

      Po­ru­szy­ła się z oży­wie­niem.

      – A wie pan, że tak. Rze­czy­wi­ście. Zu­peł­nie o tym za­po­mnia­łam.

      – Co to było ta­kie­go?

      – Kart­ka, zwy­czaj­na pocz­to­wa kart­ka za­pi­sa­na ma­szy­no­wym pi­smem.

      – I cóż było w tej kart­ce?

      – Ktoś gro­ził me­ce­na­so­wi, żą­da­jąc, aby się zrzekł pro­wa­dze­nia spra­wy Wa­ry­sa. Kart­ka była utrzy­ma­na w to­nie or­dy­nar­nym i na­pa­stli­wym.

      Do­wnar za­my­ślił się. Już nie pa­trzył na nogi Ewy.

      – I cóż na to me­ce­nas Na­tor­ski?

      – Ano nic. Śmiał się. Zba­ga­te­li­zo­wał tę spra­wę zu­peł­nie.

      – Czy mo­gła­by pani od­na­leźć tę kart­kę?

      – Nie wiem. Spró­bu­ję. Cho­ciaż nie je­stem pew­na, czy jej nie wy­rzu­ci­łam do ko­sza.

      – Niech pani po­szu­ka. To dla mnie bar­dzo waż­ne.

      – Do­brze. Po­sta­ram się. Za­raz ju­tro tym się zaj­mę.

      Do­wnar wstał.

      – Bar­dzo mi się przy­jem­nie tu z pa­nią ga­wę­dzi, ale trze­ba już iść. Póź­no. Dzię­ku­ję pani za roz­mo­wę i do zo­ba­cze­nia. Mam na­dzie­ję, że bę­dzie­my się cza­sem wi­dy­wać.

      Uśmiech­nę­ła się.

      – Oczy­wi­ście. Je­że­li tyl­ko śledz­two bę­dzie tego wy­ma­ga­ło.

      Do­wnar spoj­rzał jej w oczy.

      – Przy­zna­ję, że chęt­nie zo­ba­czył­bym się z pa­nią nie­za­leż­nie od śledz­twa. Nie za­wsze prze­cież mu­si­my roz­ma­wiać o mor­der­stwach. Są­dzę, że mo­gli­by­śmy so­bie zna­leźć ja­kiś we­sel­szy te­mat.

      Był już w drzwiach, kie­dy po­wie­dzia­ła:

      – Pa­nie ka­pi­ta­nie…

      – Słu­cham?

      – Niech mi pan po­wie… czy… czy me­ce­nas Na­tor­ski może być oskar­żo­ny o tę zbrod­nię… Prze­cież to nie­moż­li­we. Praw­da?

      – To jest bar­dzo skom­pli­ko­wa­na spra­wa – po­wie­dział wy­mi­ja­ją­co Do­wnar. – Do­bra­noc pani.

      Noc była cie­pła i po­god­na. Od Wi­sły szedł ła­god­ny po­wiew. Uli­ce o tej po­rze były już pra­wie pu­ste. Na rogu, koło kio­sku dwóch pi­ja­ków ca­ło­wa­ło się ser­decz­nie.

      Do­wnar po­czuł zmę­cze­nie. Miał za sobą pra­co­wi­ty dzień. Nie zwle­ka­jąc, po­je­chał do sie­bie na Ko­szy­ko­wą. Wy­pił szklan­kę zsia­dłe­go mle­ka i od razu się ro­ze­brał.

      Le­żąc na tap­cza­nie, my­ślał o Ewie. Wspa­nia­ła dziew­czy­na. Wy­so­ka, po­staw­na, efek­tow­na. Nie mógł po­zbyć się wra­że­nia, że nie wszyst­ko mu po­wie­dzia­ła, że było coś, cze­go nie chcia­ła przed nim zdra­dzić. Ko­cha­ła się w Na­tor­skim, to ja­sne. Na­tor­ski, Na­tor­ski. Trze­ba mieć na oku pana me­ce­na­sa. Czy Ewa rze­czy­wi­ście nie jest jego ko­chan­ką? Czy ma coś wspól­ne­go z tą całą spra­wą? Dla­cze­go wła­śnie cią­gle ją so­bie ko­ja­rzy z tą blon­dy­ną, o któ­rej mu mó­wi­ła Ziu­ta i szef re­cep­cji w Gran­dzie? Mało to efek­tow­nych blon­dy­nek w War­sza­wie?

      Za­snął, ma­jąc przed ocza­mi ob­raz zło­to­wło­sej dziew­czy­ny.

      Do­cho­dzi­ła dru­ga, kie­dy obu­dził go te­le­fon.

      – Kto, do ja­snej cho­le­ry, dzwo­ni po nocy?

      Apa­rat stał na pod­ło­dze koło tap­cza­nu. Nie­chęt­nym ru­chem pod­niósł słu­chaw­kę.

      – Czy to ka­pi­tan Do­wnar?

      – Przy apa­ra­cie. Słu­cham? Kto mówi?

      –

Скачать книгу