Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 13
– Czy zna pani sprawę Warysa?
– Oczywiście. Przecież prowadził ją pan mecenas Natorski.
– Pani wie, że Warys dostał karę śmierci?
– Tak. Wiem.
– Czy podczas trwania tej sprawy nie zaistniał jakiś fakt, który by panią zastanowił, zaskoczył?
– Nie bardzo rozumiem pytanie. No wszystko to było w jakiś sposób zaskakujące. Bardzo skomplikowana sprawa poszlakowa. Nie bardzo wiem, o co panu chodzi.
– Chodzi mi o to, czy podczas trwania tego procesu nie zdarzyło się coś, że się tak wyrażę, poza programem, coś tajemniczego? No, czy na przykład ktoś nie próbował zniechęcić mecenasa Natorskiego do prowadzenia tej sprawy?
– O tak. Wiem, że większość jego znajomych odradzała mu zajmowanie się tą sprawą. Byłam nawet świadkiem dość przykrej sceny pomiędzy mecenasem a jego narzeczoną, która stanowczo nie chciała, żeby on bronił Warysa. Uważała, że to paskudna, brudna sprawa.
– Jak się nazywa narzeczona mecenasa Natorskiego? – spytał bez większego zainteresowania Downar. Od pewnego czasu obserwował nogi Ewy. Były długie i bardzo zgrabne.
– Elżbieta Goterdowa.
– Pani ją zna?
Przez twarz Ewy przesunął się cień.
– Bardzo mało. Widziałam ją parę razy.
– A czy w czasie trwania procesu Warysa mecenas Natorski nie otrzymywał jakichś anonimów?
Poruszyła się z ożywieniem.
– A wie pan, że tak. Rzeczywiście. Zupełnie o tym zapomniałam.
– Co to było takiego?
– Kartka, zwyczajna pocztowa kartka zapisana maszynowym pismem.
– I cóż było w tej kartce?
– Ktoś groził mecenasowi, żądając, aby się zrzekł prowadzenia sprawy Warysa. Kartka była utrzymana w tonie ordynarnym i napastliwym.
Downar zamyślił się. Już nie patrzył na nogi Ewy.
– I cóż na to mecenas Natorski?
– Ano nic. Śmiał się. Zbagatelizował tę sprawę zupełnie.
– Czy mogłaby pani odnaleźć tę kartkę?
– Nie wiem. Spróbuję. Chociaż nie jestem pewna, czy jej nie wyrzuciłam do kosza.
– Niech pani poszuka. To dla mnie bardzo ważne.
– Dobrze. Postaram się. Zaraz jutro tym się zajmę.
Downar wstał.
– Bardzo mi się przyjemnie tu z panią gawędzi, ale trzeba już iść. Późno. Dziękuję pani za rozmowę i do zobaczenia. Mam nadzieję, że będziemy się czasem widywać.
Uśmiechnęła się.
– Oczywiście. Jeżeli tylko śledztwo będzie tego wymagało.
Downar spojrzał jej w oczy.
– Przyznaję, że chętnie zobaczyłbym się z panią niezależnie od śledztwa. Nie zawsze przecież musimy rozmawiać o morderstwach. Sądzę, że moglibyśmy sobie znaleźć jakiś weselszy temat.
Był już w drzwiach, kiedy powiedziała:
– Panie kapitanie…
– Słucham?
– Niech mi pan powie… czy… czy mecenas Natorski może być oskarżony o tę zbrodnię… Przecież to niemożliwe. Prawda?
– To jest bardzo skomplikowana sprawa – powiedział wymijająco Downar. – Dobranoc pani.
Noc była ciepła i pogodna. Od Wisły szedł łagodny powiew. Ulice o tej porze były już prawie puste. Na rogu, koło kiosku dwóch pijaków całowało się serdecznie.
Downar poczuł zmęczenie. Miał za sobą pracowity dzień. Nie zwlekając, pojechał do siebie na Koszykową. Wypił szklankę zsiadłego mleka i od razu się rozebrał.
Leżąc na tapczanie, myślał o Ewie. Wspaniała dziewczyna. Wysoka, postawna, efektowna. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie wszystko mu powiedziała, że było coś, czego nie chciała przed nim zdradzić. Kochała się w Natorskim, to jasne. Natorski, Natorski. Trzeba mieć na oku pana mecenasa. Czy Ewa rzeczywiście nie jest jego kochanką? Czy ma coś wspólnego z tą całą sprawą? Dlaczego właśnie ciągle ją sobie kojarzy z tą blondyną, o której mu mówiła Ziuta i szef recepcji w Grandzie? Mało to efektownych blondynek w Warszawie?
Zasnął, mając przed oczami obraz złotowłosej dziewczyny.
Dochodziła druga, kiedy obudził go telefon.
– Kto, do jasnej cholery, dzwoni po nocy?
Aparat stał na podłodze koło tapczanu. Niechętnym ruchem podniósł słuchawkę.
– Czy to kapitan Downar?
– Przy aparacie. Słucham? Kto mówi?