Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 11
– Czego ty chcesz ode mnie? Ja nie mam nic wspólnego z tą sprawą.
– Z jaką sprawą, kochanie? – spytał naiwnie Downar, biorąc ją pod rękę.
– Ja nic o tym nie wiem.
– Ale o czym ty właściwie mówisz?
Spojrzała na niego ze złością.
– Słuchaj no, Stefan, przestań robić ze mnie wariatkę.
– Nie mam najmniejszego zamiaru. Chciałem cię po prostu zaprosić na kawę, pogawędzić…
– Nie wygłupiaj się. Wiem przecież, że coś węszysz. Chodzi ci o tego Brazylijczyka. Słyszałam, że go ktoś rąbnął. Ale co ja mam z tym wspólnego?
Downar pomyślał, że nie tak łatwo jest utrzymać coś w Warszawie w „ścisłej“ tajemnicy. Pchnął drzwi i weszli do kawiarni.
– Stawiam ci dzisiaj tyle ciastek, ile tylko zdołasz zjeść.
Wzruszyła ramionami.
– Wolałabym kieliszek gorzały i sałatkę śledziową. Ale niech będą ciastka. Szarlotka i dwa ptysie.
– Dwie szarlotki, dwa ptysie i dwie kawy – powiedział Downar, uśmiechając się do smutnej kelnerki. Następnie przyjrzał się Ziucie. – Więc znałaś tego Brazylijczyka?
– A cóż to nie wolno mieć znajomych?
– Ale oczywiście, że wolno. Nie denerwuj się, złotko. Jak nie będziesz ze mną grzecznie rozmawiać w kawiarni, to pojedziemy na Mokotów. Jak wolisz.
Spokorniała.
– No nie gniewaj się, Stefan, ale jestem trochę dzisiaj zdenerwowana. Daję ci słowo, że ja nie mam nic wspólnego z tą historią, absolutnie nic.
Downar łagodnie pogładził ją po dłoni.
– Zupełnie niepotrzebnie się denerwujesz. Przecież ja cię o nic nie oskarżam. Jak już wiesz, zginął cudzoziemiec. Paskudna sprawa. Ja się tym zajmuję, więc nie dziw się, że staram się czegoś dowiedzieć. Wcale nie twierdzę, że ty masz z tym coś wspólnego.
Zapaliła papierosa i spytała:
– Co właściwie chcesz wiedzieć?
– Ile razy byłaś u niego?
– Dwa.
– No i co…?
– No i nic. Miły, starszy facet, forsiasty. Płacił dolarami.
– W jakim języku z nim rozmawiałaś?
– Właściwie nie mówiliśmy dużo. Parę słów po niemiecku, parę słów po francusku. Wiesz, że nie jestem znowu taka wykształcona w obcych językach.
– Czy zauważyłaś coś specjalnego, coś zaskakującego w jego pokoju?
Zastanowiła się przez chwilę.
– Nie wiem. Chyba nie.
– Czy widziałaś u niego taki długi nóż w metalowej pochwie?
– To faktycznie widziałam. Majcher jak jasna cholera. Nawet go pytałam, na co mu taka kosa. Powiedział, że do przecinania kartek. Takim czymś można byki zarzynać, a nie przecinać kartki.
Downar zjadł szarlotkę i wypił duży łyk kawy.
– Powiedz mi, kochanie, czy inne twoje koleżanki też go odwiedzały?
– Ma się rozumieć. I Stefa, i Hela, i Danka. Starszy facet był, ale pieroński kozak na te rzeczy. Tylko że ostatnio to się tu do niego jakaś ździra przyplątała, no i ma się rozumieć już nas nie zapraszał.
– Co to była za babka?
– A cholera ją wie. Blondyna.
Ładna?
– Nie powiem, żeby była brzydka, ale cholernie wredna. Przyznać tylko trzeba, że szykowna. To fakt.
– Nie znasz jej?
– Nie. Nigdy jej nie widziałam.
– Poznałabyś ją?
– No pewnie.
– Słuchaj no, Ziuta, jakbyś ją gdzieś przyuważyła, to zaraz daj mi znać. Bardzo chciałbym porozmawiać z tą cizią.
– To ci mogę obiecać.
– A faceci jacyś przychodzili do niego? Nie wiesz?
– Tego nie wiem. Raz tylko jak byłam u niego, to rozmawiał z kimś przez telefon. O ile mogłam zrozumieć, to chyba z jakimś gościem.
– W jakim języku z nim mówił?
– Po niemiecku.
Downar skinął na kelnerkę i zapłacił. Następnie zwrócił się do swej towarzyszki:
– Bardzo ci dziękuję, kochanie, za te wszystkie informacje. Wracasz do Grandu?
– Tak. Muszę się im pokazać, bo będą myślały, żeś mnie przymknął.
Rozstali się na rogu Hożej. Downar zaczekał na przystanku i wsiadł do piętnastki.
Stojąc na przedniej platformie drugiego wozu, rozmyślał nad tym, co posłyszał od Ziuty. Pokrywało się to właściwie z informacjami otrzymanymi od szefa recepcji. Elegancka, efektowna blondynka. Wysoka, zgrabna. Downar wyczuwał instynktownie, że odnalezienie tej kobiety mogłoby się poważnie przyczynić do rozwiązania