.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 4
Ziemba serdecznie uścisnął przyjaciela.
– Jak się masz, Eustachy? Kopę lat. Nie widziałem cię od wieków. Co się z tobą dzieje? Nietęgo wyglądasz. Nie wiedziałem, że pracujesz teraz w milicji.
– Wcale nie pracuję w milicji.
– Więc co ty tu robisz?
– To moje mieszkanie.
– W twoim mieszkaniu…? Jakżeż to się stało? Kto to zrobił?
– Ba, żebym to ja wiedział. Na razie wszyscy przypuszczają, że ja zamordowałem tego człowieka.
Ziemba potarł źle ogolony podbródek, na którym wyraźnie już rysował się ciemny cień zarostu.
– Do licha – powiedział w zamyśleniu. – Do licha. No, poczekaj, muszę zabrać się do roboty. Potem pogadamy.
Przez dłuższą chwilę pracował w zupełnym milczeniu. Badał trupa bardzo uważnie, zapisywał coś w notesie. Wreszcie wyprostował się i spytał:
– Czy ktoś przed moim przybyciem ruszał zwłoki?
– Nie, nikt – zapewnił go blondyn.
Ziemba zwrócił się do Natorskiego.
– Najlepiej chyba będzie, jeżeli zadzwonię do Downara. To dobry fachowiec. Cała ta sprawa wydaje mi się trochę dziwna. Trzeba zrobić sekcję – wyciągnął rękę w kierunku telefonu.
– Nieczynny – powiedział Natorski.
Ziemba podniósł słuchawkę.
– Dlaczego mówisz, że nieczynny?
– Bo nie było sygnału. Kiedy chciałem dzwonić po milicję, nie było sygnału.
– Ale teraz jest sygnał.
Ziemba nakręcił numer i przez chwilę czekał.
– Halo. Kapitan Downar? Tu mówi Ziemba… Słuchajcie, kapitanie, na Starym Mieście, na Krzywym Kole dokonano morderstwa… Właśnie jestem na miejscu wypadku. Zamordowano człowieka w mieszkaniu mego przyjaciela, adwokata Natorskiego… Słyszeliście zapewne o nim… No tak, tak, ten sam. To morderstwo na Krzywym Kole powinno was zainteresować… Przyjedziecie? Doskonale. Bardzo wam dziękuję. Czekamy.
Ziemba odłożył słuchawkę i spojrzał na blondyna.
– Za chwilę będzie tu kapitan Downar z Komendy Głównej, wydaje mi się, że jego pomoc przyda się wam.
– No cóż, pewnie, co dwie głowy, to nie jedna. Chociaż ta sprawa nie jest dla mnie tak bardzo tajemnicza. Sądzę, że sam też dałbym sobie radę.
Był wyraźnie urażony, iż wobec podwładnych deprecjonowano jego kwalifikacje fachowe.
Ziemba wyjął papierośnicę i powiedział pojednawczo:
– Nie mam co do tego wątpliwości. Wiem przecież, że umiecie zabrać się do rzeczy. Wydaje mi się jednak, że ten przypadek jest o wiele bardziej skomplikowany, aniżeli sądzicie. Tutaj potrzebne jest konsylium śledcze, tak jak czasem wzywa się konsylium lekarskie do ciężko chorego.
Nie upłynęło pół godziny, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Downar. Był jak zwykle gładko ogolony i pachniał dobrą wodą kolońską. Jasnobrązowa, dwurzędowa marynarka leżała na nim znakomicie. Zdjął kapelusz i przywitał się z obecnymi. Przyjacielsko poklepał porucznika po plecach.
– No i cóż tam, towarzyszu Konecki? Macie, jak widzę, kłopoty.
– Ano, jak to zwykle. W zeszłym tygodniu mieliśmy tu włamanie, a teraz znowu to morderstwo. Dla mnie sprawa jest dosyć prosta. W mieszkaniu był obecny obywatel Natorski oraz zamordowany. Ponieważ trzeciej osoby nie było, więc, logicznie rozumując, obywatel Natorski dopuścił się tej zbrodni.
– To nieprawda! – krzyknął Natorski. – Ja przecież…
Ziemba powstrzymał go ruchem ręki.
– Spokojnie, spokojnie. Nie denerwuj się.
– Chwileczkę – powiedział Downar, przejmując inicjatywę w swoje ręce. – Chciałbym przede wszystkim posłyszeć, jak to było od początku. Na razie niech pan nie przerywa, panie mecenasie. Później sobie spokojnie porozmawiamy. Kto pierwszy przyszedł na miejsce wypadku.
– Sierżant Kociuba – poinformował porucznik.
– Jak to było Kociuba? – spytał Downar.
– Ano tak, towarzyszu kapitanie. Ten tu obecny obywatel przybiegł do mnie na Rynek, mówiąc, że w jego mieszkaniu zamordowano człowieka. No więc, ma się rozumieć, poszedłem z nim i zobaczyłem, że faktycznie ktoś dźgnął nożem tego obywatela z bródką. No to ja, ma się rozumieć, zaalarmowałem dzielnicę, no i przyjechali, i zrobili co do nich należało.
– Fotografie zrobione?
– Zrobione.
– Odciski palców?
– Zdjęte.
– Znaleziono coś specjalnego w mieszkaniu?
– Nie.
– Na którą mniej więcej godzinę określa pan zgon tego człowieka, panie doktorze?
– Mniej więcej musiało to nastąpić około siódmej – odparł Ziemba.