Farma lalek. Wojciech Chmielarz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 4

Farma lalek - Wojciech Chmielarz Ze Strachem

Скачать книгу

– wyjaśniła zmęczonym głosem. – Czasami tak robi. Bywa też, że ktoś nocuje u nas. Zwykle informujemy się o takiej sytuacji, wie pan, między matkami, ale niekiedy człowiek jest tak zmęczony, że zapomni. Zdarzało się już tak, więc się nawet bardzo nie denerwowałam. Ale nie wróciła dzisiaj rano do domu. Obdzwoniłam matki jej przyjaciółek. U żadnej się nie zatrzymała.

      – Może kogoś pani pominęła?

      – Telefonowałam do każdej.

      – Może to jakaś nowa koleżanka?

      – Znam jej przyjaciółki. Każdą jedną – prychnęła Joanna Gawryś. Z papierosem w dłoni podeszła do kuchenki, żeby zamieszać zupę. – To nie Warszawa, panie policjancie, tutaj się wszyscy znają.

      Mortka kiwnął głową.

      – Czy córka mówiła, gdzie idzie, wychodząc z domu?

      – Byłam wczoraj w pracy. Na porannej zmianie na stacji benzynowej. Wyszła przed moim powrotem do domu.

      – A mąż?

      – Stary! – wrzasnęła w stronę dużego pokoju. – Marta mówiła ci, gdzie wychodzi?!

      – Nie! – odkrzyknął mężczyzna. – Ile razy mam to powtarzać?!

      – A brat? – zapytał komisarz.

      – Skąd pan wie, że ma brata?

      – Rower chłopięcy w przedpokoju.

      – Ach tak… – W jej oczach ujrzał coś na kształt uznania. – Janek! Janek!

      Nikt nie odpowiedział. Odłożyła papierosa do trzymanej za oknem na parapecie popielniczki, przeprosiła na moment i wściekłym krokiem wymaszerowała z kuchni.

      – Janek! Ile razy mam ci mówić, że jak cię wołam, to masz przychodzić?! Za uszy cię teraz zaciągnę! – krzyczała.

      Mortka usłyszał jeszcze, jak trzaska drzwiami od pokoju dziecięcego, a w chwilę potem Joanna Gawryś wróciła do kuchni. Wbrew swoim obietnicom z pustymi rękami.

      – Nie ma go w domu – powiedziała od razu.

      Policjant zmarszczył brwi.

      – A gdzie jest?

      – Nie wiem. Duży jest. Nie mówi mi, gdzie chodzi.

      Joanna Gawryś wsadziła sobie do ust odłożonego do popielniczki papierosa, ale się nie zaciągała. Przez chwilę wydawało się, że papieros pali się sam.

      – Ile ma lat?

      – Janek?

      – Tak.

      – Trzynaście.

      – Wrócił do domu na noc?

      Kobieta aż sapnęła oburzona.

      – Oczywiście, że wrócił! Za kogo mnie pan uważa, że niby nawet nie wiem, czy moje dzieci wracają na noc do łóżek?!

      – Nie o to mi chodziło.

      – To o co?

      Mortka postanowił szybko zmienić temat, zanim wda się w beznadziejną kłótnię, z której nic nie będzie wynikało.

      – Jakie są stosunki Janka z Martą? – Po twarzy kobiety przemknął grymas oburzenia, kiedy usłyszała słowo „stosunki”, więc policjant szybko sprecyzował, co ma na myśli. – Lubią się? Bawią się razem?

      – Ona by chciała, on nie. To chłopiec, starszy. Ma swoje pomysły. Czasami ją bije, ale lekko. Jak to rodzeństwo. Poza tym ona nie pozostaje mu dłużna. Sam pan wie, jak to jest, nie?

      – Tak, wiem.

      – No właśnie.

      Kobieta skończyła palić i zgasiła niedopałek za oknem. Mortka przypatrywał jej się przez chwilę, rozważając to, co właśnie zobaczył i usłyszał. Joanna Gawryś na pewno nie była dobrą matką, ale nie należała też do tych złych. Mieściła się idealnie w kategorii bylejakości. Marta mogła przenocować u jednej z koleżanek, może u kogoś z rodziny, mogła też wpaść na jakiś szalony pomysł, który może przyjść do głowy tylko jedenastoletniemu dziecku, i wrócić do domu w ciągu godziny lub dwóch, a cała sprawa zakończy się na solidnym laniu. Bo też – Mortka w to nie wątpił – rodzina Gawrysiów prawny zakaz stosowania kar cielesnych wobec dzieci miała w głębokim poważaniu. Chociaż zapewne nie przekroczyli nigdy tej cienkiej granicy, która oddziela karanie od katowania. Zarazem jednak Joanna Gawryś, w przeciwieństwie do męża, rzeczywiście przejmowała się zniknięciem córki. Poza tym przeczucie, a raczej chęć zwalczenia krotowickiej nudy, podpowiadało komisarzowi, żeby potraktować tę sprawę poważnie.

      Sprawdził na czystej kartce w notatniku, czy długopis nie jest wypisany, a potem wyciągnął z kieszeni kurtki drugi, zapasowy, tak żeby mieć go w razie czego pod ręką. Uśmiechnął się przyjaźnie do kobiety.

      – Będzie pani taka uprzejma i odpowie mi jeszcze na kilka pytań.

      Kiedy wyszedł z bloku, komisarz Bogusław Lupa już na niego czekał, oparty o karoserię swojej terenowej toyoty RAV4. Mortce rzuciła się najpierw w oczy jedna z jego słynnych już kraciastych koszul, spod której wystawał biały podkoszulek. Lupa miał na sobie również jasnobrązową skórzaną kurtkę, dżinsowe spodnie i czarne buty à la kowbojki. Brakowało mu tylko kowbojskiego kapelusza i wykałaczki w ustach, a można by go wziąć za zaginionego w Karkonoszach amerykańskiego ranczera.

      Lupa zamachał do Mortki, który zaskoczony obecnością kolegi przystanął na moment.

      – Dowiedziałem się o zgłoszeniu zaginięcia jedenastolatki. Podobno ty się zająłeś tą sprawą. – Lupa przeszedł od razu do rzeczy.

      – Tak.

      Mortka podszedł do komisarza. Przywitali się uściskiem dłoni.

      – Poważna rzecz? – zapytał Lupa.

      – Być może.

      Lupa cmoknął cicho.

      – Co to za dziewczynka?

      – Marta Gawryś. Znasz tę rodzinę?

      Krotowicki policjant pokręcił dłonią w lewo i w prawo.

      – O tyle o ile. Tutaj wszyscy wszystkich znają. Mniej lub bardziej. Ci Gawrysiowie nie wyróżniają się niczym szczególnie. Mieliśmy chyba dwa czy trzy zgłoszenia w sprawie przemocy domowej, ale jak przyjeżdżał na miejsce patrol, to i on, i ona, i dzieciaki robili buzię w ciup. Nawet się nie do końca orientuję, kto kogo miałby tam bić. On ma co prawda masę, ale ona charakterek.

      – Zauważyłem.

      – Kiedy zaginęła dziewczynka?

Скачать книгу