Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 7
– Uprzedzić ją o waszej wizycie? – spytał Nowak.
– Gdybyś mógł, to lepiej nie – powiedział Lupa.
– Jak chcesz.
Wkrótce stanęli przy drzwiach od sali. W środku znajdowały się cztery łóżka, ale zajęte były tylko dwa. Mortka zorientował się od razu, do kogo przyszli – do kobiety z podbitymi oczami, siniakami na rękach, opatrunkami i zaciętą miną, która miała odstraszyć postronnych. Wściekłe, pełne gniewu spojrzenie kobiety mówiło, że jest gotowa zrobić wszystko, byle tylko obronić dobre imię swojej rodziny. Romni dojrzała policjantów, rozpoznała Lupę i demonstracyjnie obróciła się twarzą do ściany. Druga pacjentka w pokoju, starsza kobieta z opatrunkiem na brzuchu, tylko podniosła wzrok znad krzyżówki.
Sara nie odpowiedziała na żadne z pytań, które jej zadali. Próbowali przez blisko piętnaście minut. Przez ten czas kobieta na łóżku obok coraz głośniejszymi chrząknięciami dawała im do zrozumienia, jak bardzo jej przeszkadzają. Wreszcie zrezygnowali. Pożegnali się z lekarzem i wrócili do miasta. Nie zamienili po drodze ani słowa. Mortka próbował ułożyć sobie w głowie wszystko, co usłyszał od Lupy, a Lupa z marsową miną skupiał się na prowadzeniu.
Zatrzymali się na tym samym osiedlu, na którym mieszkali Gawrysiowie, ale przy innym bloku.
– Gdzie tym razem?
– Pogadać z Kaśką Kowal – wyjaśnił niechętnie Lupa. – Chcę, żebyś też usłyszał, co ma do powiedzenia na temat siostrzenicy.
– A jeśli się mylisz? Jeśli te dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego? Przecież Cyganie wydają za mąż już trzynastolatki. Może Adelę też wydali.
– Trzynastolatki, Kuba. Nie jedenastolatki. Nawet oni nie są tacy popierdoleni.
Lupa bez słowa wyszedł z samochodu i ruszył przed siebie. Mortka po chwili wahania poszedł za nim.
Przy drzwiach od klatki minęli staruszka, który właśnie wynosił z piwnicy zapakowanego w worek na śmieci martwego kota. Spod błękitnej, pomarszczonej folii wystawały szpiczaste uszy, a z drugiej strony zwisał rudy ogon, który teraz przypominał grubego, włochatego robaka. Staruszek stanął przed Lupą na baczność i skinął głową po żołniersku.
– Dzień dobry panu komisarzowi – powiedział suchym głosem.
– Dzień dobry.
– Kolejnego martwego kota wynoszę – wyjaśnił staruszek. Miał na nosie okulary w grubej kościanej oprawie i z porysowanymi, chociaż czystymi szkłami. – Z naszej piwnicy sobie, kurwa, umieralnię zrobiły. Jak to… cmentarzysko słoni. Coraz jakiegoś martwego znajduję. Niektórych szkoda, bo nawet całkiem młode były.
– Może to trutka na szczury? – zasugerował Mortka.
– Może – powiedział staruszek, który chyba lubił zgadzać się z innymi, bo na jego twarzy pojawił się miękki uśmiech. – Ale wie pan, my okna zamykamy, wszystkie dziury zatkane, a te cholery i tak włażą do środka i zdychają. W naszej piwnicy śmierdzi już jak nieszczęście od tego kociego ścierwa.
Pożegnali się ze staruszkiem i weszli na drugie piętro. Lupa zadzwonił do drzwi po lewej stronie. Otworzyła im trzydziestoletnia kobieta o orientalnej urodzie. Umalowana, w obcisłym swetrze i dżinsach, z kruczoczarnymi włosami wyglądała jak hinduska gwiazda filmowa. Dopiero przy kolejnym spojrzeniu można było dostrzec mankamenty jej urody: widoczny już drugi podbródek, lekko obwisłe policzki, a nad lewą brwią znamię, z którego wyrastały trzy długie ciemne włoski.
– Boguś! – krzyknęła na widok Lupy i rzuciła się na niego z rozpostartymi szeroko ramionami. Uścisnęli się serdecznie jak para dobrych przyjaciół. – Wejdźcie do środka!
Kobieta wzmocniła zaproszenie ekspresyjnym machnięciem ręką.
– To mój kolega, Kuba Mortka, policjant z Warszawy – przedstawił komisarza Lupa, wchodząc do niewielkiego przedpokoju.
Kobieta mieszkała w kawalerce podobnej do tej, którą przydzielono Mortce. Chociaż oczywiście ta należąca do Romni była bardziej zadbana oraz lepiej wyposażona.
– Słyszałam o panu.
– Skąd? – zaciekawił się Mortka.
Romni uśmiechnęła się, ukazując rząd lekko żółtawych zębów.
– To małe miasteczko, niewiele się tutaj dzieje. Po pana przyjeździe w pokoju nauczycielskim przez prawie tydzień o panu plotkowano. Podobno zesłano pana do nas za karę, bo zabił pan człowieka. To prawda?
Komisarz skrzywił się.
– Nie do końca – mruknął.
– A jak było?
– Kaśka! Przestań! – Lupa przerwał kobiecie.
– Sorry, Boguś, ale wiesz, jaka jestem. Walę prosto z mostu, bez jakichś tam podchodów. To jak było naprawdę?
Mortka westchnął i spojrzał z pretensją na kolegę. Lupa tylko wzruszył ramionami w przepraszającym geście.
– Zabiłem człowieka – przyznał Mortka. – W samoobronie. To był podpalacz i zabójca czterech osób, w tym dwójki dzieci oraz swojej matki. Ale nie dlatego tutaj przyjechałem.
– To dlaczego?
Mortka nie miał zamiaru zdradzać tajemnic ostatniej rozmowy ze swoim szefem obcej kobiecie.
– Zaproponowano mi ten wyjazd dla podreperowania nerwów i odpoczynku. Skorzystałem z oferty, bo podobnie jak Boguś potrzebowałem trochę spokoju. To nie była kara – skłamał gładko.
Przeszli do pokoju. Policjanci usiedli na czerwonej kanapie ustawionej naprzeciwko niewielkiego telewizora i biurka, na którym stał komputer z włączonym pasjansem. Nad monitorem wisiała drewniana półka, na której ułożono starannie różnokolorowe malutkie dzbanki. Niektóre ze szkła, inne z wypalanej gliny lub porcelany.
– Kolekcjonuję je. Takie hobby. Jak gdzieś jestem, to muszę kupić taki dzbanuszek, niezależnie od tego, czy to dzieło sztuki, czy zwykła tandeta – wyjaśniła kobieta. – Pan coś kolekcjonuje, panie komisarzu?
– Mów mu Kuba – wtrącił się Lupa.
– A więc, Kuba, kolekcjonujesz coś?
Mortka miał wrażenie, że ta dwójka zmówiła się wcześniej i teraz go wspólnie przesłuchują. Jeszcze tylko nie wiedział, które z nich jest dobrym, a które złym gliną.
– Nie. Nie kolekcjonuję – odpowiedział.
– Kaśka – Lupa wtrącił się po raz kolejny – tak naprawdę przyszliśmy tu niestety służbowo. Chcieliśmy porozmawiać