Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 6
Martin siedział za biurkiem. Westchnął głęboko i całym wysiłkiem woli skupił się na swoim zadaniu. Żaden z dotychczasowych telefonów nic nie dał, ale została mu jeszcze długa lista komend rejonowych. Awarię tak bardzo potrzebnej mu elektronicznej bazy danych przypisał prześladującemu go pechowi. Tylko dlatego musi tkwić przy telefonie, wybierając kolejne numery i szukając osoby pasującej do rysopisu denatki.
Po dwóch godzinach dzwonienia rozsiadł się na krześle i rzucił długopis. Żadnego ze zgłoszeń o zaginięciach nie dało się połączyć z rysopisem ofiary. Co dalej?
Cholerna niesprawiedliwość. Jest przecież starszy od tego smarkacza i to on powinien prowadzić śledztwo. Wiadomo, świat jest niewdzięczny. Tyle lat płaszczył się przed Mellbergiem i proszę, co z tego ma. Jadąc do Fjällbacki, brał zakręty z taką prędkością, że gdyby nie policyjne oznakowanie na samochodzie, zobaczyłby w lusterku niejeden uniesiony do góry środkowy palec. Niechby spróbowali, pieprzeni turyści, już on im pokaże.
Rozpytać się wśród sąsiadów! To zadanie dla praktykanta, nie dla policjanta z dwudziestopięcioletnim stażem. W sam raz dla tego smarkacza Martina. Ernst chętnie podzwoniłby sobie i pogadał z kolegami z sąsiednich rejonów.
Gotował się w środku, ale w jego przypadku był to stan naturalny. Trwał od wczesnego dzieciństwa. Ernst miał choleryczne usposobienie, przez co niezbyt nadawał się do pracy wymagającej kontaktu z ludźmi. Z drugiej strony cieszył się szacunkiem wśród chuliganerii. Wiedziały łobuzy, że dla własnego dobra nie ma co podskakiwać Lundgrenowi.
Jechał przez Fjällbackę. Na widok policyjnego samochodu wyciągały się szyje i ręce. Domyślił się, że wiadomość już się rozeszła po całej miejscowości. Ingrid Bergmans torg był zastawiony samochodami parkującymi niezgodnie z przepisami. Ernst musiał jechać w żółwim tempie i z zadowoleniem obserwował, jak ludzie wybiegają z kawiarnianego ogródka. Bardzo dobrze. Jeśli wracając, zastanie tu jeszcze jakieś samochody, z przyjemnością poświęci chwilę, żeby zepsuć humor ich właścicielom. Na przykład każe dmuchać w balonik. Widział przecież, że wielu z nich siedziało nad kuflem zimnego piwa. Jak dobrze pójdzie, zabierze niejedno prawko.
W uliczce u wylotu Wąwozu Królewskiego było ciasno, ale jakoś mu się udało wcisnąć samochód. Mógł przystąpić do chodzenia od drzwi do drzwi. Zgodnie z przewidywaniami nikt nic nie widział. Ludzie, którzy zwykle wiedzą nawet to, że sąsiad zza ściany puścił bąka, okazywali się ślepi i głusi, gdy pytała policja. Chociaż – musiał przyznać – może naprawdę nic nie słyszeli. Latem pijacy wracający nad ranem do domu robią tyle hałasu, że żeby spać, trzeba się nauczyć nie zwracać uwagi na dźwięki dochodzące z ulicy. Wściec się można.
Dopiero w ostatnim domu, najdalej od wylotu wąwozu, trafił na coś ciekawego. Niby nic wielkiego, ale zawsze coś. Dziadek wstał na sikanie koło trzeciej i słyszał podjeżdżający samochód. Powiedział nawet, że była dokładnie za kwadrans trzecia, ale nie zawracał sobie głowy wyglądaniem przez okno, więc nie umiał nic powiedzieć o kierowcy ani o samochodzie. Tyle tylko, że nie był to nowy samochód, miał swoje lata. Był kiedyś instruktorem jazdy i jeździł w życiu tyloma samochodami, że był pewien: to był grat.
Super: dwie godziny chodzenia po domach, żeby się dowiedzieć, że morderca prawdopodobnie przywiózł szczątki koło trzeciej, a samochód to jakiś starszy model. Niewiele.
Trochę mu się humor poprawił, gdy wracając do komisariatu, przejeżdżał przez plac i zobaczył, że pojawiły się kolejne nieprawidłowo parkujące samochody. No to teraz sobie podmuchamy, aż będzie furczeć w płucach.
Długi dzwonek do drzwi przerwał Erice mozolną wędrówkę z odkurzaczem po domu. Pot lał się z niej strumieniami. Zanim otworzyła drzwi, odgarnęła z czoła mokre kosmyki. Musieli naprawdę gnać, żeby dojechać tak szybko.
– Cześć, grubasku!
Natychmiast znalazła się w mocnych objęciach, przekonując się przy okazji, że nie tylko ona się poci. Nos tkwiący pod pachą Conny’ego podpowiadał, że w porównaniu z nim pachnie jak róża.
Wydostała się z objęć Conny’ego, żeby przywitać się z jego żoną Brittą, z którą dotąd spotkała się zaledwie parę razy. Podały sobie ręce. Dłoń Britty była wiotka i wilgotna jak śnięta ryba. Erika wzdrygnęła się. Musiała się zmusić, by nie wytrzeć ręki o spodnie.
– Ale brzuszysko! Masz tam bliźniaki, czy co?
Erika bardzo nie lubiła takich komentarzy, ale zdążyła już pogodzić się z tym, że ludzie czują się upoważnieni nie tylko do komentowania, ale nawet do poufałego dotykania jej brzucha. Zdarzało się, że macali ją po brzuchu zupełnie obcy ludzie, którzy specjalnie w tym celu do niej podeszli. Domyślała się, że zaraz się zacznie, i rzeczywiście – już po chwili poczuła na brzuchu dłonie kuzyna.
– Będzie z niego piłkarz! Z takim kopem musi być chłopak. Dzieciaki, chodźcie dotknąć!
Erika nie miała siły protestować i po chwili została zaatakowana przez cztery rączki lepiące się od lodów. Zostawiały ślady na jej białej koszulce. Na szczęście Lisa i Victor – lat sześć i osiem – szybko stracili zainteresowanie.
– A co na to dumny ojciec? Pewnie liczy dni, co? – Conny nie czekał na odpowiedź, a Erika przypomniała sobie, że umiejętność prowadzenia rozmowy nie należy do jego mocnych stron. – Pamiętam, jak nasze smarkacze przyszły na świat. Niesamowite przeżycie. Ale przekaż mu, żeby ci tam nie zaglądał, bo na długo straci całą ochotę.
Zarechotał i szturchnął łokciem Brittę, która odpowiedziała niechętnym spojrzeniem. Erika zdała sobie sprawę, że czeka ją bardzo długi dzień. Oby Patrik wrócił do domu na czas.
Patrik delikatnie zapukał do pokoju Martina. Pozazdrościł mu porządku. Biurko było tak czyste, że mogłoby służyć za stół operacyjny.
– Jak ci idzie? Znalazłeś coś?
Za odpowiedź wystarczył mu wyraz zniechęcenia malujący się na twarzy Martina i potrząśnięcie głową. Szkoda. Na tym etapie śledztwa najważniejsze jest ustalenie tożsamości kobiety. Przecież ktoś musi jej szukać!
– A ty? – Martin kiwnął głową, wskazując na teczkę w ręku Patrika. – Znalazłeś, czego szukałeś?
– Zdaje się, że tak.
Patrik wziął krzesło stojące pod ścianą i postawił obok Martina.
– Zobacz. Pod koniec lat siedemdziesiątych we Fjällbace zaginęły dwie kobiety. Aż się dziwię, że zapomniałem. Przecież wtedy to była wiadomość z pierwszych stron gazet. W każdym razie mam materiały zebrane w śledztwie.
Teczka, którą położył na biurku, była mocno zakurzona. Martina aż swędziały ręce, żeby ją wytrzeć. Powstrzymało