Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Opcja niemiecka - Piotr Zychowicz страница 19
Moltke wkrótce jednak zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, być może otruty. Motywem morderstwa miały być jego związki z antyhitlerowską opozycją.
Nad Kowalewskim zaczęły się tymczasem zbierać czarne chmury. Jego kontakty z przedstawicielami państw osi wzbudziły bowiem zainteresowanie brytyjskich służb. Donos na Kowalewskiego złożył angielski dyplomata Frank H. Roberts. Oburzyło go nawet nie to, że Kowalewski kontaktuje się potajemnie z Niemcami, ile to, iż montuje polsko-węgiersko-rumuńsko-włoski blok, który – o zgrozo! – miałby być wymierzony przeciwko Związkowi Sowieckiemu.
Interwencję w sprawie podpułkownika podjął zresztą sam Stalin, który na konferencji w Teheranie zażądał od Churchilla usunięcia Kowalewskiego z Lizbony. Wymienił przy tym jego nazwisko, co było wydarzeniem bez precedensu. Bolszewicy doskonale rozumieli jednak, jak niebezpieczne są dla nich jego działania. Możliwości polsko-niemieckiego porozumienia bali się bowiem jak ognia. Mieli zresztą z podpułkownikiem stare porachunki, jeszcze z wojny 1920 roku. On to bowiem złamał wówczas bolszewickie szyfry.
W efekcie podsekretarz stanu Alexander Cadogan na początku marca 1944 roku zażądał od gabinetu Stanisława Mikołajczyka zdymisjonowania antykomunistycznego oficera. Polski rząd tradycyjnie położył po sobie uszy i kilka dni później sprawa została załatwiona. Kowalewski, jeden z najmądrzejszych i najdzielniejszych Polaków swoich czasów, został odwołany ze stanowiska w Portugalii. Znakomity oficer i patriota stracił stanowisko tylko dlatego, że zażyczyli sobie tego Churchill i Stalin.
Gdy myślę o Mikołajczyku, który wyraził zgodę na to upokorzenie, na myśl przychodzi mi jedno słowo – wasal.
Rozdział 13
Wojna! Wojna! Wojna!
Do którego momentu wojny możliwe było zawarcie ugody między Niemcami a Polakami? Pod pojęciem ugody mam na myśli wyłonienie w Polsce proniemieckiego rządu i odtworzenie pod auspicjami Rzeszy jakiejś formy polskiej państwowości. Wydaje się, że cezurą taką było lato 1940 roku, gdy Niemcy przeprowadzili ludobójczą akcję AB, przerażającą masową zbrodnię na narodzie polskim. Trudno bowiem o zgodę z kimś, kto ma na rękach krew naszych rodaków.
Absolutną rację miał cytowany wcześniej historyk Jan S. Ciechanowski, że polsko-niemieckie porozumienie możliwe było tylko w wypadku, gdyby Niemcy szybko całkowicie zreorientowali swoją politykę okupacyjną. Niestety, jak wiadomo, po upadku Francji władcy III Rzeszy zdecydowali się pójść inną drogą.
Już rok później wszystko uległo jednak diametralnemu zwrotowi. Geopolityczna talia Europy została po raz kolejny przetasowana. Chodzi oczywiście o pamiętny dzień 22 czerwca 1941 roku, gdy wybuchła wojna między dwoma zaborcami Rzeczypospolitej. Wspaniały dzień, w którym Hitler zaatakował Stalina. Niemcy dostali wówczas od losu kolejną – ostatnią już – szansę na porozumienie z Polakami.
Prawa geopolityki Europy Środkowo-Wschodniej są bowiem niezmienne. Sytuacja Polski – położonej między Niemcami a Rosją – jest ściśle uzależniona od relacji między tymi dwoma kolosami. Okres ścisłej współpracy między Berlinem i Moskwą oznacza dla Rzeczypospolitej koniunkturę fatalną. Konflikt między Berlinem i Moskwą to zaś dla Rzeczypospolitej koniunktura fenomenalna.
Dlatego właśnie, gdy w 1941 roku nasi dwaj wrogowie wzięli się za łby, ludzie w Warszawie rzucali się sobie w objęcia i płakali ze szczęścia. „Wojna! Wojna! Wojna!” – słowo to z radosną intonacją powtarzane było na ulicach, w domach i zakładach pracy całej okupowanej Polski. Po fatalnym okresie 1939–1941, okresie czarnej rozpaczy, nagle pojawiła się nadzieja. Nadzieja na to, że Polska jednak odzyska niepodległość i wyjdzie z tarapatów obronną ręką.
Jak musiałaby się potoczyć wojna niemiecko-sowiecka, żeby tak się stało? Otóż nie ma żadnych wątpliwości, że w interesie Polski leżało zwycięstwo III Rzeszy. Zwycięstwo Związku Sowieckiego – jak pokazała historia – oznaczało zaś dla nas klęskę. Na karkach wycofującego się Wehrmachtu do Polski wdarła się Armia Czerwona i została tu już przez pół wieku. Na odzyskanie niepodległości musieliśmy czekać do przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Jest więc tezą niepodważalną, że Polska – o czym pisałem w Pakcie Ribbentrop–Beck i Obłędzie ’44 – mogła wygrać II wojnę światową tylko i wyłącznie wtedy, gdyby powtórzył się scenariusz z I wojny światowej. Czyli gdyby Niemcy na froncie wschodnim rozbili Związek Sowiecki, a następnie sami przegrali wojnę na froncie zachodnim z Anglosasami. Wówczas na gruzach obu państw zaborczych mogłaby odrodzić się suwerenna, silna Polska. Tak jak odrodziła się w roku 1918 na gruzach caratu i cesarskich Niemiec.
Na froncie wschodnim powinniśmy byli więc trzymać kciuki za Wehrmacht. I nie jest to żadne „wymądrzanie się po siedemdziesięciu latach”, bo już w 1941 roku było w Polsce sporo ludzi, którzy znakomicie to rozumieli. Odzwierciedleniem tych nastrojów był słynny warszawski dowcip o tym, że tory, którymi Niemcy przerzucali swoje wojska na front wschodni, Polacy chętnie wysmarowaliby masłem.
Rok 1941 był dla Polaków momentem wyboru. Albo Niemcy – albo bolszewicy. Dalsze prowadzenie wojny na dwa fronty nie miało sensu, trzeba było się zdecydować, z którym z wrogów się dogadać. Jak wiadomo, premier Władysław Sikorski, pod presją Winstona Churchilla, postawił na bolszewików. 30 lipca 1941 roku w Londynie podpisany został pakt Sikorski–Stalin i Rzeczpospolita stała się nagle sojusznikiem Związku Sowieckiego.
Moim zdaniem dla sprawy polskiej byłoby korzystne, gdyby jednocześnie Polacy w kraju zawarli takie samo porozumienie z Niemcami.
Już słyszę te oburzone okrzyki: Jak można pisać coś takiego?! Jak można postulować porozumienie z mordercami Polaków, z tymi paskudnymi hitlerowcami?! To by była hańba! No cóż, jeżeli to rzeczywiście byłaby taka hańba, oznacza to, iż generał Sikorski jest człowiekiem zhańbionym. A jego uroczysty pochówek na Wawelu 17 września 1993 roku był jakąś straszliwą pomyłką.
Bolszewicy, z którymi zawarł ugodę, byli bowiem jeszcze gorsi niż hitlerowcy. I mieli na rękach dużo więcej krwi Polaków niż zbiry Hitlera. Do czerwca 1941 roku skala sowieckich zbrodni przeciwko Polakom była bowiem większa niż skala zbrodni niemieckich. I nie mówię tu nawet o mordach popełnionych podczas najazdu 1920 roku czy ludobójczej operacji polskiej NKWD z lat 1937–1938, w ramach której eksterminowano grubo ponad 100 tysięcy naszych rodaków.
Mówię tylko o krwawych latach 1939–1941. O ile polskie ofiary brunatnego terroru liczono wówczas jeszcze w tysiącach, o tyle w wypadku bolszewików były to mordy i represje na skalę masową. To zbrodnie wojenne popełnione przez Armię Czerwoną po 17 września, deportacje setek tysięcy Polaków na Syberię i do Kazachstanu, rozstrzeliwania „wrogów ludu”, zbrodnia katyńska, a wreszcie mrożące krew w żyłach sadystyczne zabójstwa więźniów popełnione na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej w czerwcu i lipcu 1941 roku.
Gdy generał Sikorski podpisywał pakt z Sowietami, na bolszewickich łapskach jeszcze nie obeschła krew niewinnych Polaków. I co? I nic. Nikt dziś Sikorskiego za to nie potępia, mało tego – pakt ze Stalinem uznaje się za jego