Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Opcja niemiecka - Piotr Zychowicz страница 18
Według niemieckiego historyka Michaela Foedrowitza inicjatorem polsko-niemieckich rozmów w Lizbonie był sam szef Abwehry, Wilhelm Canaris. Zresztą w rozmowach tych brał udział. Admirał podobno przybył do portugalskiej stolicy incognito, z paszportem na inne nazwisko, specjalnie po to, żeby nawiązać kontakt z Polakami. Obaj oficerowie wywiadu, Polak i Niemiec, mimo stanu wojny panującego między ich państwami, zapewne znaleźli wspólny język.
Canaris rozumiał bowiem znakomicie, że Hitler pcha Niemcy w przepaść. A Kowalewski zdawał sobie sprawę, że klęska Niemiec pociągnie za sobą klęskę Polski.
W rozmowy z szefem Abwehry zamieszana była również tajemnicza polska organizacja wywiadowcza „Muszkieterowie”. Jej kurierka, hrabina Klementyna Mańkowska, podczas jednego z kursów do Paryża dostała rozkaz nawiązania kontaktu z oficerem Abwehry, Udo Wilhelmem von Boninem. Udzielił on jej niezbędnych informacji i instrukcji. Gdy już po wojnie zobaczyła w gazecie zdjęcie Canarisa, zorientowała się, że w rzeczywistości rozmawiała wówczas z admirałem.
Kontakty między Abwehrą a Polakami to temat niezwykle drażliwy, a zarazem nie rozpoznany, czekający na swojego historyka. Poprzestańmy więc na tych kilku zdaniach i wróćmy do Jana Kowalewskiego i jego lizbońskich kombinacji. Po raz kolejny Niemcy zgłosili się do niego w przededniu ataku na imperium Stalina. Jak wynika z zapisków polskiego oficera, rozmówcy z Berlina uprzedzili go na początku czerwca 1941 roku, że atak na Związek Sowiecki nastąpi rychło i całkowicie zmieni sytuację w trójkącie Niemcy–Polacy–Sowieci.
Polska będzie odtworzona jako państwo w ramach nowej Europy – przekonywali. – Naród polski będzie bezwzględnie potrzebny, ponieważ po cofającej się Armii Czerwonej pozostała pustynia, która musi być obsadzona ludźmi. Niemcy nie są w stanie tego sami objąć i Polacy tam mogą znaleźć swoje wielkie zadania. Trzeba jednak, aby Polacy zaczęli stawiać i na drugą kartę, niemiecką, a nie tylko na londyńską.
Z raportów Kowalewskiego wynika, że w dużej mierze podzielał on niemiecką ocenę sytuacji i opowiadał się za próbą zbudowania alternatywnego ośrodka władzy wobec będącego narzędziem w rękach Brytyjczyków rządu Sikorskiego. Rozumiał jednak, że przeciwko takiemu rozwiązaniu jest Hitler, od którego w Niemczech zależało wszystko.
Napaść na Polskę i jej podział z Rosją mści się dzisiaj ofiarą krwi milionów Niemców. Niemcy to czują i rozumieją, podobnie jak Hitler – raportował Kowalewski na temat swoich rozmów z przedstawicielami Berlina. – To tłumaczy u niego „personalny stosunek” do sprawy polskiej. Niemcy z bliskiego otoczenia Hitlera mówią, że to dlatego, że Hitler stawiał na Polskę, że się na niej zawiódł, a epigoni Piłsudskiego, którego szanował, zbłaźnili się i zdradzili go.
Kiedy on naprawdę chciał ugody z Polską, ta poszła po pomoc do Anglii. Po katastrofie, zamiast polityki realnej ugody, Polska zafundowała sobie rząd emigracyjny i uniemożliwiła wszelkie porozumienie. Hitler nie przebacza, kiedy mu się czyni zawód, i odpowiedzialność spada na całe społeczeństwo. Za błędy rządów – karze cały naród. Hitler nie dopuszcza do rozmowy o Polsce. Aluzja do tego tematu budzi w nim reakcje gwałtowne.
To chyba najbardziej trafna analiza stosunku Hitlera do Polaków podczas II wojny światowej, a jednocześnie wytłumaczenie, dlaczego to właśnie w Polsce Niemcy nie podjęli współpracy politycznej z podbitym narodem. Wynikało to z urażonych ambicji Hitlera. Jak widać, od miłości do nienawiści rzeczywiście jest tylko krok. Niestety w ślad za wodzem antypolskie fobie przyjmowała „czerń partyjna” odpowiedzialna za kształtowanie polityki okupacyjnej.
Zwolennicy porozumienia z pokonanym sąsiadem – jak raportował Kowalewski – mieli znajdować się w korpusie oficerskim Wehrmachtu i w niemieckim MSZ. W tym kontekście podpułkownik wymieniał oczywiście Hansa von Moltkego i jego przyjaciół. „Sądzą oni, że należałoby znaleźć silnych i ofiarnych Polaków, którzy zdecydowaliby się na współpracę” – pisał podpułkownik.
Podczas sondażowych rozmów z Kowalewskim padały sugestie wręcz niebywałe. Otóż, biorąc pod uwagę oparty na osobistych kontaktach styl uprawiania polityki przez Führera, niemieccy rozmówcy zaproponowali, żeby jakiś prominentny przedstawiciel rządu polskiego dokonał spektakularnego gestu i przyjechał do Europy na rozmowy z Hitlerem! Padły nawet konkretne nazwiska: minister Stanisław Kot i generał Kazimierz Sosnkowski.
Hitler miał podobno bardzo liczyć na to, że wreszcie dojdzie do takiej polskiej wizyty, a represje i prześladowania Polaków na terytoriach okupowanych miały… ją przyspieszyć. Führer, według niemieckich rozmówców Kowalewskiego, miał bowiem wyznawać zasadę: „męczę twoich, abyś skruszał”. Podobne pomysły – czyli berlińskie spotkanie Sosnkowski–Hitler – choć malownicze i działające na wyobraźnię, można jednak oczywiście zakwalifikować do dziedziny science fiction.
„Chodzi o to” – pisał Kowalewski 13 czerwca 1941 roku – „aby to od Polaków wyszła inicjatywa. Wtedy będą zaproszeni i wtedy Hitler z właściwą sobie szerokością gestu potrafi radykalnie postawić całość sprawy polskiej. Za tę jedną cenę pójścia do Canossy przez Polaków”. Ten jeden cytat w pełni obnaża głupotę Niemców. Jeżeli bowiem ktoś powinien wówczas iść do Canossy, to oczywiście Niemcy, którzy rozlali w Polsce morze krwi. Poza tym to silniejszy, a nie słabszy powinien wyciągnąć rękę do zgody.
Kolejne „podejście pod Kowalewskiego” Niemcy zrobili w lutym 1942 roku. Zrobili to tym razem za pośrednictwem posła węgierskiego Andreasa Wodianera von Maglóda. Raport na temat spotkania obu panów znalazł w archiwach i ujawnił historyk Bernard Wiaderny. Węgier podczas rozmowy odwoływał się do niechęci części polskich emigrantów do prosowieckiego kursu polityki rządu Sikorskiego. I sondował Kowalewskiego, czy byłaby możliwość zbliżenia między tym środowiskiem a rządem niemieckim. Zbliżenia, które doprowadziłoby do „polsko-niemieckiej kolaboracji”.
Rozumiem, że Polacy nie bardzo lubią Niemców – mówił von Maglód. – Mimo to jestem głęboko przekonany, że w panujących warunkach Polakom nie pozostaje nic innego, jak szukać ratunku we współpracy z nimi. To nie jest kwestia sympatii czy antypatii, lecz potrzeba wynikająca ze zdrowego instynktu samozachowawczego, ponieważ to, co dziś jeszcze można ratować z polskiego stanu posiadania, może być uratowane tylko przez zwycięstwo Niemiec. Obojętne, jak pan Sikorski zachowuje się wobec Rosjan – rosyjskie zwycięstwo oznaczać będzie koniec Polski. Zwycięska Armia Czerwona, którą to przecież wojska niemieckie wypędziły z Polski, utworzy w ciągu dwóch tygodni „Samodzielną Polską Republikę Sowiecką” i w ten sposób temat polskiej samodzielności znów nie będzie podnoszony przez wiele dziesiątków lat.
Kowalewski nie oponował przeciwko tym słowom Maglóda. Trudno byłoby mu to zresztą robić, bo jako inteligentny człowiek rozumiał, że węgierski dyplomata ma świętą rację. Podpułkownik uznał więc wagę argumentów i zgodził się nawet podjąć misji stworzenia warunków do porozumienia z Rzeszą w duchu złożonego przezeń w lipcu 1940 roku lizbońskiego memorandum.
„Warunkiem wstępnym polsko-niemieckiego zbliżenia” – zastrzegł przy tym Kowalewski – „musiałaby być jednak poprawa klimatu w Polsce. Jak długo polityka niemiecka ma za swój cel eksterminację ludności polskiej, nie ma mowy o zbliżeniu między tymi dwoma narodami”. O tym, jak poważnie było traktowane to sondażowe spotkanie, niech świadczy to, że raport z niego natychmiast trafił na biurko węgierskiego premiera Lászla Bárdossyiego.