Millennium. David Lagercrantz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 5
Rozdział 3
12 czerwca
LISBETH SALANDER uważnie obserwowała Alvara Olsena. Był bez wątpienia czujny, wysoki i wysportowany, miał przy pasku pałkę, gaz pieprzowy i przycisk alarmowy. Z pewnością prędzej umarłby ze wstydu, niż dał się obezwładnić. Wiedziała jednak, że ma też słabości.
Te same co wszyscy mężczyźni, poza tym dźwigał poczucie winy. Był chłopakiem, który się wstydził – to również da się wykorzystać. Uderzy go i przyciśnie. Alvar Olsen dostanie to, na co zasłużył. Uważnie się przyjrzała jego oczom i brzuchowi. Brzuch nie był idealnym miejscem do zadania ciosu. Wyglądał na twardy i umięśniony. Pieprzony kaloryfer. Ale nawet takie brzuchy mają chwile słabości. Poczekała na odpowiedni moment i zostało jej to wynagrodzone. Alvar westchnął, jakby z zaskoczeniem lub ze zdziwieniem.
Na chwilę przestał być czujny i napięty i dokładnie wtedy, podczas wydechu, Lisbeth uderzyła go w splot słoneczny. Dwa razy, mocno i celnie, a potem zrobiła coś jeszcze. Wycelowała w jego bark, dokładnie w punkt, który wskazał jej osobisty trener boksu Obinze. Zadała cios z dziką, brutalną siłą.
Od razu poczuła, że jej się powiodło. Wywichnęła mu bark. Alvar zgiął się wpół. Dyszał i nie mógł nawet krzyknąć, było widać, że ze wszystkich sił próbuje się utrzymać na nogach. Wytrzymał sekundę lub dwie. Potem skapitulował. Stracił równowagę i z głuchym łomotem rąbnął bokiem o betonową podłogę. Lisbeth podeszła na krok. Musiała dopilnować, żeby nie zrobił nic głupiego z rękoma.
– Milcz – powiedziała.
TO BYŁO NIEPOTRZEBNE polecenie. Alvar nie miał szans choćby pisnąć. Czuł się tak, jakby skończyło mu się powietrze. Bark pulsował bólem, a w oczach migotały światełka.
– Jeżeli będziesz miły i grzeczny i nie dotkniesz paska, nie będzie więcej ciosów – powiedziała Salander i wyjęła mu z ręki test na inteligencję.
W tej samej chwili Alvarowi wydało się, że słyszy jakiś dobiegający z oddali dźwięk. Czy był to telewizor w sąsiedniej celi? A może jacyś koledzy weszli na oddział i rozmawiali na korytarzu? Nie potrafił rozstrzygnąć. Był zanadto oszołomiony. Zaczął się zastanawiać, czy mimo wszystko nie powinien wykonać jakiegoś manewru albo po prostu zacząć wołać o pomoc. Nie mógł się skupić, ból zawładnął jego umysłem. Jak przez mgłę widział Salander, był przestraszony i zdezorientowany. Możliwe, że mimo wszystko dotknął alarmu, bardziej odruchowo niż świadomie. Nie zdążył jednak nic zrobić. Poczuł kolejny cios w żołądek, zwinął się do pozycji embrionalnej i dyszał jeszcze mocniej.
– Sam widzisz – odezwała się Salander. – Nie był to dobry pomysł. Ale wiesz co? Naprawdę mi się nie podoba, że muszę ci robić krzywdę. Czy kiedyś nie byłeś małym bohaterem? Wybawcą mamy czy jakoś tak? Coś mi się obiło o uszy. Teraz całe to miejsce trafił szlag, a ostatnio znów zostawiłeś Farię Kazi na pastwę losu. Muszę cię ostrzec: nie podoba mi się to.
Nie umiał na to odpowiedzieć.
– Ta dziewczyna dość już przeszła. To się musi skończyć – ciągnęła.
Alvar skinął głową, choć sam nie wiedział dlaczego.
– Cudownie. Już jesteśmy zgodni – mówiła dalej. – Czytałeś o mnie w gazetach?
Znów skinął głową. Trzymał ręce dobry kawałek od paska.
– W porządku. Wobec tego wiesz, że się nie cofam przed niczym. Ani na milimetr. Ale może ty i ja możemy zawrzeć mały deal.
– Co? – wysyczał.
– Pomogę ci uporządkować to miejsce i dopilnować, żeby Benito i jej gorylice nawet się nie zbliżyły do Farii Kazi, a ty… pożyczysz mi komputer.
– Nigdy! Ty… – próbował zaczerpnąć oddech – …ty mnie pobiłaś. Doigrałaś się.
– Sam sobie nagrabiłeś – odparła. – Ludzie są tu dręczeni i bici, a ty nawet nie kiwniesz palcem. Wyobrażasz sobie, jaki to skandal? Duma więziennictwa znalazła się w rękach małego Mussoliniego!
– Ale… – zaczął.
– Żadnych ale! Pomogę ci to posprzątać. Najpierw jednak zaprowadzisz mnie do komputera z dostępem do sieci.
– Nie ma, kurwa, mowy – odparł, siląc się na twardy ton. – W całym korytarzu są kamery. Masz przesrane.
– No to oboje mamy przesrane. Dla mnie to jak najbardziej okej – oznajmiła, a wtedy Alvar pomyślał o Mikaelu Blomkviście.
W ciągu krótkiego pobytu Salander w zakładzie odwiedził ją dwa albo trzy razy. Alvar nie miał najmniejszej ochoty, żeby Blomkvist rozgrzebywał jego brudy. Co powinien zrobić? Nie mógł myśleć jasno, a tym bardziej uznać za prawdopodobne, że historia o panoszącej się na oddziale Benito mogłaby zostać opublikowana i udokumentowana. Odczuwał zbyt silny ból, żeby się zdobyć na racjonalne rozważania. Dotknął ramienia i brzucha, i choć sam nie do końca wiedział, co ma na myśli, stwierdził:
– Nie mogę niczego zagwarantować.
– Ja też, więc to bez znaczenia. No już, wstawaj!
– W części administracyjnej na pewno spotkamy kogoś z personelu – powiedział.
– W takim razie udawaj, że mamy jakieś zadanie na zajęcia. Ty i ja. W końcu tak pięknie zaczęliśmy od testu na inteligencję.
Wstał i zachwiał się na nogach. Jarzeniówka na suficie zawirowała mu nad głową niczym błędny ognik albo spadająca gwiazda. Zrobiło mu się niedobrze.
– Poczekaj chwilę, muszę… – powiedział.
Salander go wyprostowała i przeczesała mu włosy, jakby chciała go upiększyć. Potem znów go uderzyła. Poczuł śmiertelne przerażenie. Tym razem jednak cios nie był bolesny. Wręcz przeciwnie. Nastawiła mu bark i najgorszy ból minął.
– No to idziemy – zarządziła.
Zaczął się zastanawiać, czy nie zawołać o pomoc i nie nacisnąć przycisku alarmowego. Rozważał, czy nie uderzyć jej pałką i nie psiknąć w oczy gazem pieprzowym. A jednak ruszył przed siebie, tak po prostu. Szedł korytarzem z Lisbeth Salander, jakby nic się nie stało. Otworzył śluzę kartą z czipem, wystukał kod i miał tylko nadzieję, że po drodze nikogo nie spotkają. Tymczasem natknęli się na Harriet, jego chytrą koleżankę, tak śliską, że nawet nie wiedział, za kim jest – za Benito czy za władzami porządkowymi. Czasem myślał, że i za jednym, i za drugim, bo zawsze stawała po tej stronie, która w danej chwili dawała jej