Ogród bestii. Jeffery Deaver

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogród bestii - Jeffery Deaver страница 24

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Ogród bestii - Jeffery  Deaver Jeffery Deaver

Скачать книгу

Pytasz… – Krauss zmarszczył brwi.

      – Göring. Jaki nosi kapelusz?

      – Och, nie mam pojęcia – odparł, wydając się przez chwilę spłoszony, jak gdyby była to wiedza z elementarza każdego dobrego funkcjonariusza gestapo. – Dlaczego pytasz?

      – Nieważne.

      – Heil Hitler.

      – Heil.

      Gdy pospiesznie wracali do dekawki, Kohl powiedział zdyszany:

      – Daj film jednemu z szupo i każ mu pędzić na komendę. Chcę mieć te zdjęcia natychmiast.

      – Tak jest. – Młody człowiek skręcił i wręczył film funkcjonariuszowi, przekazując mu instrukcje, a potem dogonił Kohla, który zawołał do policjanta szupo:

      – Kiedy zjawią się lekarze, powiedzcie im, że jak najprędzej chcę dostać raport z autopsji. Interesują mnie choroby, na jakie mógł cierpieć nasz przyjaciel. W szczególności tryper i suchoty. I w jakim stadium. I zawartość żołądka. Podobnie tatuaże, złamania kości i blizny po operacjach.

      – Tak jest.

      – Proszę im powiedzieć, że to pilne.

      Zakład medycyny sądowej miał w ostatnich czasach mnóstwo pracy i możliwe, że ciało zostanie zabrane dopiero za osiem czy dziesięć godzin; wyniki sekcji mogły być znane nawet za kilka dni.

      Idąc do auta, Kohl syknął z bólu; przesunęła się wełna owcza w butach.

      – Jaka jest najkrótsza droga do „Ogrodu Letniego”? Mniejsza z tym, dowiemy się. – Rozejrzał się po ulicy. – Jest! – krzyknął, wskazując kiosk. – Idź, kup gazetę.

      – Tak jest, ale po co?

      Willi Kohl ciężko usiadł za kierownicą i wcisnął guzik zapłonu. Brakowało mu tchu, mimo to w jego głosie dała się słyszeć nuta zniecierpliwienia.

      – Jak to po co, musimy mieć zdjęcie Göringa w kapeluszu.

      [2] Dampf Kraft Wagen – taką nazwę nadano eksperymentalnej serii samochodów parowych wyprodukowanej przez zakłady Zschopauer Motorenwerke J. S.Rassmusen AG w 1914 r. (przyp. tłum.).

      7

      Stojąc na rogu ulicy ze zmiętym egzemplarzem „Berliner Tageblatt” w ręku, Paul pilnie przyglądał się restauracji „Ogród Letni”: kobietom trzymającym filiżanki kawy w dłoniach w rękawiczkach, mężczyznom opróżniającym kufle piwa dużymi łykami i ocierającym pianę z wąsów wyprasowanymi lnianymi serwetkami. Ludzie rozkoszowali się ciepłym popołudniem, palili.

      Paul Schumann stał nieporuszony i patrzył, patrzył, patrzył.

       Coś nie gra…

      Podobnie jak przy składaniu druku, gdy wyciągał metalowe czcionki z kaszty, układając z nich słowa i zdania. „Uważaj na p i q” – powtarzał mu zawsze ojciec – szczególnie łatwo było pomylić te litery, ponieważ czcionka była lustrzanym odbiciem wydrukowanej litery.

      Z równą uwagą przyglądał się teraz „Ogrodowi Letniemu”. Wcześniej nie zauważył szturmowca obserwującego go z budki telefonicznej przy Dresden Allee – błąd niewybaczalny dla żołnierza mafii. Nie zamierzał dopuścić, by coś takiego się powtórzyło.

      Po kilku minutach uznał, że nie ma żadnego bezpośredniego zagrożenia, ale z drugiej strony skąd mógł mieć pewność? Może ci, których obserwował, byli rzeczywiście tak niewinni, na jakich wyglądali: zwyczajni ludzie jedzący obiad, zaprzątnięci własnymi sprawami w senne i upalne sobotnie popołudnie, niewykazujący żadnego zainteresowania przechodniami.

      Ale może byli równie podejrzliwi i ślepo oddani nazistom jak tamten facet na „Manhattanie”, Heinsler.

       Kocham Führera…

      Wrzucił gazetę do kosza, po czym szybko przeciął ulicę i wszedł do restauracji.

      – Proszę stolik na trzy osoby – powiedział do kierownika sali.

      – Gdziekolwiek, gdziekolwiek – odrzekł zabiegany człowiek.

      Paul wybrał stolik w środku. Rzucił okiem po sali. Nikt nie zwracał na niego uwagi.

      Tak się w każdym razie zdawało.

      Po chwili stanął przy nim przechodzący nieopodal kelner.

      – Pan sobie życzy?

      – Na razie piwo.

      – Które? – zaczął wyliczać gatunki, o których Paul nigdy nie słyszał.

      – To pierwsze – przerwał mu. – Duże.

      Kelner ruszył do baru i wrócił z wysoką szklanką. Spragniony Paul pociągnął łyk, ale piwo mu nie smakowało. Było słodkawe i zalatywało owocami. Odsunął szklankę i zapalił chesterfielda, którego wyciągnął z paczki pod stołem, aby nikt nie zauważył amerykańskiego nadruku. Unosząc głowę, zobaczył Reginalda Morgana wchodzącego swobodnym krokiem do restauracji. Rozejrzawszy się, spostrzegł Paula i ruszył do jego stolika, mówiąc po niemiecku:

      – Przyjacielu, jak dobrze cię znowu widzieć.

      Podali sobie dłonie i usiadł naprzeciw Paula.

      Morgan otarł chustką pot z twarzy. W jego oczach malował się niepokój.

      – Niewiele brakowało. Ledwie się stamtąd wymknąłem, zjawiło się szupo.

      – Ktoś cię widział?

      – Nie sądzę. Wyszedłem drugim końcem alei.

      – Czy tu jest bezpiecznie? – zapytał Paul, rozglądając się. – Może powinniśmy wyjść?

      – Nie. O tej porze dnia wyglądałoby podejrzanie, gdybyśmy weszli do restauracji tylko na chwilę i szybko uciekli, nie zamawiając niczego do jedzenia. To nie Nowy Jork. Berlińczycy nie lubią, kiedy się ich pogania przy posiłku. Biura zamyka się na dwie godziny, żeby ludzie zjedli porządny obiad. I oczywiście jedzą także dwa śniadania. – Poklepał się po brzuchu. – Rozumiesz już, dlaczego ucieszyłem się z tej placówki. – Spoglądając na boki, Morgan powiedział: – Masz. – Podsunął Paulowi grubą książkę. – Widzisz, pamiętałem, żeby ją oddać.

      Niemiecki tytuł na okładce brzmiał „Mein Kampf”, który Paul przetłumaczył jako „Moja walka”. Wyżej widniało nazwisko Hitlera. Napisał książkę? – zdziwił się w duchu Paul.

      – Dziękuję. Ale nie musiałeś się spieszyć.

      Paul zgasił papierosa w popielniczce, ale gdy niedopałek ostygł, schował do kieszeni, jak zawsze pilnując, aby nigdzie nie zostawiać po sobie

Скачать книгу