Ogród bestii. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogród bestii - Jeffery Deaver страница 5
– Chcecie… chcecie, żebym zabił Hitlera?
– Boże, nie – odrzekł senator. – Hitler to tylko fanatyk. Ma źle w głowie. Chce zbroić kraj, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić.
– A ten człowiek, o którym pan mówi, ma pojęcie?
– Och, jasne, że tak – oświadczył senator. – Nazywa się Reinhard Ernst. Podczas wojny był pułkownikiem, ale przeszedł do cywila. Nosi szumny tytuł: pełnomocnik do spraw stabilności wewnętrznej. Ale to bzdura. W rzeczywistości jest mózgiem remilitaryzacji. We wszystkim macza palce: w finansach, którymi kieruje Schacht, w sprawach wojska Blomberga, marynarki Raedera, lotnictwa Göringa i produkcji zbrojeniowej Kruppa.
– A traktat wersalski? Wydawało mi się, że Niemcom nie wolno mieć armii.
– Nie wolno im mieć dużej armii. To samo dotyczy marynarki. I nie mogą mieć żadnych sił powietrznych – rzekł senator. – Nasz człowiek twierdzi jednak, że w całych Niemczech w cudowny sposób pojawiają się żołnierze i marynarze jak wino na weselu w Kanie Galilejskiej.
– Alianci nie mogą ich powstrzymać? W końcu to my wygraliśmy wojnę.
– Nikt w Europie nie kiwnie palcem. W marcu Francuzi mogli bez trudu zatrzymać Hitlera w Nadrenii. Ale tego nie zrobili. A Brytyjczycy? Zbesztali go tylko jak psa, który nasikał na dywan.
– A co my zrobiliśmy, żeby ich powstrzymać? – zapytał po chwili Paul.
Gordon posłał mu spojrzenie, w którym malowało się coś w rodzaju szacunku. Senator wzruszył ramionami.
– Wszyscy w Ameryce pragniemy pokoju. Prym wiodą dziś izolacjoniści. Nie chcą się wtrącać do polityki europejskiej. Ludzie chcą pracy, a matki nie mają ochoty tracić synów na polach Flandrii.
– A prezydent chce ponownie wygrać wybory w listopadzie – dodał Paul, czując na sobie badawczy wzrok Roosevelta, który spoglądał znad zdobionego gzymsu kominka.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Gordon parsknął śmiechem. Senator milczał.
Paul zgasił papierosa.
– Dobra. Teraz to ma ręce i nogi. Jeżeli mnie złapią, nic nie naprowadzi ich na wasz trop. Ani jego trop. – Ruchem głowy wskazał portret prezydenta. – Do diabła, jestem tylko stukniętym cywilem, nie żołnierzem jak ci chłopcy. – Spojrzał na młodych oficerów. Avery uśmiechnął się; Manielli także, ale był to zupełnie inny uśmiech.
– Zgadza się, Paul – powiedział senator. – Masz absolutną rację.
– I znam niemiecki.
– Podobno doskonale.
Dziadek Paula był dumny z ojczyzny swoich przodków, podobnie jak ojciec Paula, który nalegał, by dzieci uczyły się niemieckiego i używały go w domu. Podczas kłótni dochodziło czasem do absurdalnych sytuacji, ponieważ matka krzyczała po irlandzku, a ojciec po niemiecku. Kiedy Paul chodził do szkoły średniej, latem pracował w drukarni dziadka, gdzie składał czcionki i robił korekty niemieckich tekstów.
– Jak to miałoby się odbyć? Nie mówię „tak”, pytam z ciekawości. Jak?
– Do Niemiec płynie statek z reprezentacją olimpijską, rodzinami sportowców i dziennikarzami. Pojutrze. Ty też znalazłbyś się na pokładzie.
– Z reprezentacją olimpijską?
– Uznaliśmy, że to najlepszy sposób. Do Berlina zjadą tysiące cudzoziemców. Policja i wojsko będą miały pełne ręce roboty.
– Oficjalnie nie będziesz miał nic wspólnego z olimpiadą – rzekł Avery. – Igrzyska zaczynają się dopiero pierwszego sierpnia. Dla komitetu olimpijskiego będziesz pismakiem.
– Dziennikarzem sportowym – dodał Gordon. – Taka będzie twoja przykrywka. Ale w zasadzie masz udawać głupiego i nie rzucać się w oczy. Pojedziesz ze wszystkimi do wioski olimpijskiej, spędzisz tam ze dwa dni, a potem wymkniesz się do miasta. Lepiej nie zatrzymywać się w hotelu; naziści sprawdzają gości i spisują paszporty. Nasz człowiek załatwi pokój w prywatnym pensjonacie.
Jak każdemu rzemieślnikowi cisnęły mu się na usta pytania dotyczące szczegółów technicznych.
– Miałbym używać własnego nazwiska?
– Tak, będziesz sobą. Damy ci jednak paszport ewakuacyjny – z twoim zdjęciem, ale wystawiony na inne nazwisko. I przez inne państwo.
– Wyglądasz na Rosjanina – zauważył senator. – Jesteś wysoki i mocno zbudowany. – Pokiwał głową. – Tak, będziesz Rosjaninem.
– Nie znam rosyjskiego.
– Tam też go nie znają. Poza tym pewnie w ogóle nie będziesz musiał korzystać z tego paszportu. Dostaniesz go tylko po to, żeby wydostać się z kraju w sytuacji awaryjnej.
– I żeby mieć pewność – dodał szybko Paul – że gdyby mi się nie udało, nikt nie trafi na wasz ślad, zgadza się?
Wahanie senatora, który posłał przelotne spojrzenie Gordonowi, powiedziało mu, że trafił.
– Dla kogo mam pracować? Wszystkie gazety będą tam miały swoich korespondentów. Domyślą się, że nie jestem dziennikarzem.
– Pomyśleliśmy o tym. Zostaniesz wolnym strzelcem, który po powrocie do kraju będzie się starał sprzedać swoje reportaże sportowym szmatławcom.
– Kim jest wasz człowiek w Berlinie? – spytał Paul.
– Na razie nazwiska są niepotrzebne – odrzekł Gordon.
– Nie chcę znać nazwiska. Ufacie mu? Dlaczego?
– Mieszka tam już od kilku lat – powiedział senator – i dostarcza nam cennych informacji. Służył pod moją komendą podczas wojny. Znam go osobiście.
– Jaką ma przykrywkę?
– Działa tam jako biznesmen, pośrednik, ktoś w tym rodzaju. Pracuje na własny rachunek.
– To on dostarczy ci broń i wszystkie potrzebne informacje na temat celu – kontynuował Gordon.
– Nie mam prawdziwego paszportu, to znaczy, nie mam paszportu na własne nazwisko.
– Wiemy, Paul. Dostaniesz paszport.
– Mogę odzyskać swoją broń?
– Nie – odparł Gordon tonem, który ucinał wszelkie dyskusje na ten temat. – Tak w zarysie wygląda nasz plan, przyjacielu. Muszę cię jednak ostrzec, że jeżeli zamierzasz dać nogę i ukryć się