Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 3
Erika położyła rękę na ramieniu Anny. Siostra jej nie strąciła.
Annie z werwą zabrała się do sprzątania i prania. Wietrzenie pomogło, ale firanki i pościel i tak przesiąkły zapachem stęchlizny. Wrzuciła wszystko do kosza na bieliznę i zaniosła na pomost. Uzbrojona w szare mydło i tarę, która była w domu, odkąd pamiętała, podwinęła rękawy i zabrała się do prania. Od czasu do czasu rzucała okiem na dom, upewniając się, czy Sam nie wstał i nie wybiegł na dwór. Ale on spał. Może tak reaguje na szok. Niech się wyśpi. Postanowiła, że za godzinę go obudzi i nakarmi.
W tej samej chwili dotarło do niej, że chyba niewiele jest do jedzenia. Rozwiesiła pranie przed domem, a potem weszła do środka, żeby sprawdzić, co jest w szafkach. Puszka zupy pomidorowej Campbella i jeszcze jedna, z parówkami do piwa. Tylko tyle znalazła. Na termin przydatności do spożycia wolała nie patrzeć. Przecież to trwałe produkty. Dziś musi im to wystarczyć.
Nie miała ochoty płynąć do miasteczka. Tu czuła się bezpiecznie. Nie miała ochoty się z nikim spotykać, chciała mieć spokój. Chwilę się zastanawiała z puszką zupy w dłoni. Doszła do wniosku, że jest tylko jedno rozwiązanie. Musi zadzwonić do Gunnara. Po śmierci rodziców opiekował się domem, na pewno pomoże. Telefon stacjonarny już nie działał, ale nie było problemu z zasięgiem. Sięgnęła po komórkę i szybko wybrała numer.
– Sverin. Słucham.
Drgnęła, słysząc to nazwisko. Tyle wspomnień obudziło. Minęło kilka sekund, zanim się pozbierała na tyle, żeby móc mówić.
– Halo! Halo!
– Dzień dobry, mówi Annie.
– Annie! – wykrzyknęła Signe Sverin.
Annie uśmiechnęła się. Przepadała za Signe i Gunnarem, a oni za nią.
– To naprawdę ty, kochana? Dzwonisz ze Sztokholmu?
– Nie, jestem na wyspie. – Zdziwiła się, ale głos uwiązł jej w gardle. Niewiele spała, pewnie dlatego jest taka przeczulona. Chrząknęła. – Przyjechałam wczoraj.
– Ojej, szkoda, że nas nie uprzedziłaś. Pojechalibyśmy posprzątać. Dom musi być strasznie zapuszczony…
– Sprzątanie to nie problem – wtrąciła Annie, przerywając jej. Zdążyła już zapomnieć, jak dużo i jak szybko Signe potrafi mówić. – Bardzo dobrze dbaliście o dom, a trochę sprzątania i prania mi nie zaszkodzi.
Signe prychnęła.
– Mimo to uważam, że mogłaś poprosić o pomoc. Przecież nie mamy wiele do roboty. Nawet wnuków do niańczenia. Za to Matte wrócił z Göteborga. Dostał pracę w urzędzie gminy w Tanum.
– Pewnie się cieszycie. Co się stało, że się zdecydował? – Miała go przed oczami. Jasne włosy, opalony, pogodny.
– Właściwie nie wiem. Jakoś nagle mu to przyszło do głowy. Miał jakiś wypadek, potem, zdaje się… Zresztą nic takiego. Nie przejmuj się ględzeniem starej baby. Powiedz lepiej, w czym ci pomóc. Wzięłaś ze sobą małego? Chciałabym go zobaczyć.
– Sam jest ze mną, ale trochę choruje. – Umilkła. Z radością przedstawiłaby synka Sverinom, ale dopiero za jakiś czas, gdy wszystko się uspokoi i okaże się, jak na niego wpłynęły ostatnie wydarzenia. – Właśnie dlatego chciałabym was prosić o pomoc. Krucho tu z jedzeniem, a nie chciałabym wsadzać go do łodzi i płynąć… – Nie zdążyła dokończyć, Signe jej przerwała.
– Ależ oczywiście, że ci pomożemy. Gunnar i tak miał po południu wypłynąć łódką, więc mogę ci zrobić zakupy. Powiedz tylko, czego potrzebujecie.
– Mam pieniądze, oddam Gunnarowi, jeśli możecie wyłożyć.
– No pewnie, kochanie. Podyktuj mi, co kupić.
Annie wyobraziła sobie, jak Signe zakłada okulary i jak je zsuwa na czubek nosa, sięgając jednocześnie po kartkę i długopis. Zaczęła wyliczać, co by im się przydało na wyspie. Nie zapomniała o torebce słodyczy na sobotę dla Sama. Inaczej byłby zawiedziony. Świetnie się znał na dniach tygodnia i już w niedzielę zaczynał odliczać dni do kolejnej sobotniej torebki.
Rozłączyła się i chciała wejść do domu, żeby obudzić Sama, ale zmieniła zdanie. Pozwoli mu jeszcze pospać.
W komisariacie panował spokój. Bertil Mellberg niezwykle delikatnie zapytał Patrika, czy chce, żeby koledzy przyszli na pogrzeb, ale Patrik potrząsnął głową. Kilka dni wcześniej wrócił do pracy i wszyscy chodzili koło niego na palcach. Nawet Mellberg.
Paula i Mellberg jako pierwsi dotarli na miejsce wypadku. Zobaczyli zgniecione samochody, zmienione wprost nie do poznania. Nie wierzyli, żeby ktoś mógł ujść z życiem. Zajrzeli do jednego z nich i natychmiast rozpoznali Erikę. Minęło dopiero pół godziny, odkąd karetka zabrała Patrika, a tu jego żona albo nie żyje, albo jest ciężko ranna. Załoga karetki nie potrafiła powiedzieć, na ile poważne są urazy. Strażacy cięli karoserie w nieskończoność.
Martin i Gösta pojechali z interwencją, więc dopiero po kilku godzinach dowiedzieli się o wypadku i zapaści Patrika. Pojechali do szpitala do Uddevalli. Cały wieczór chodzili po korytarzu, tam i z powrotem. Patrik leżał na OIOMie. Erika i Anna, która jechała z nią, trafiły prosto na salę operacyjną.
Patrik zdążył już wrócić do pracy. Na szczęście to nie był zawał, jak się obawiali, tylko ostra niewydolność wieńcowa. Po trzech miesiącach zwolnienia lekarze pozwolili mu wrócić do pracy. Zalecili, żeby unikał stresów. Ciekawe jak, pomyślał Gösta. Przy dwóch niemowlakach w domu i nieszczęściu, które spotkało siostrę Eriki. Sam diabeł by tego nie wytrzymał.
– Może jednak trzeba było iść na pogrzeb? – Martin zamieszał łyżeczką w filiżance. – Może w gruncie rzeczy Patrik wolałby, żebyśmy przyszli?
– Nie, myślę, że mówił szczerze. – Gösta podrapał Ernsta za uchem. – Pewnie i tak było dużo ludzi. Bardziej się przydamy w komisariacie.
– Niby jak? Od rana nic się nie dzieje.
– Cisza przed burzą. Im bliżej lipca, tym częściej będziesz marzył o choćby jednym dniu bez pijackich awantur, bójek i włamań.
– To prawda – przyznał Martin. Był w komisariacie najmłodszy, ale już nie taki zielony. Miał kilkuletnie doświadczenie, brał udział w kilku naprawdę trudnych śledztwach. W dodatku został ojcem. Gdy Pia urodziła córeczkę, poczuł się, jakby urósł o kilkadziesiąt centymetrów.
– Widziałeś zaproszenia? – Gösta sięgnął po markizę i jak zwykle zabrał się do oddzielania jasnego krążka od ciemnego.
– Jakie zaproszenia?
– Będziemy mieli zaszczyt