Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 5
Kiedy się wyprowadził, trochę się uspokoiła. Uważała nawet, że to dziwne, że kiedy już nie może nad nim czuwać, powinna się bać jeszcze bardziej. Wiedziała, że nie będzie się niepotrzebnie narażał. Był ostrożny. Udało jej się mu to wpoić. Był również wrażliwy i nigdy by nikogo nie skrzywdził. W związku z tym założyła, że również jemu nikt nie zrobi krzywdy.
Uśmiechnęła się. Przypomniała sobie, ile zwierzaków przyprowadzał do domu. Ranne, porzucone albo po prostu zaniedbane. Trzy koty, dwa jeże potrącone przez samochód i wróbel ze złamanym skrzydłem. I wąż, którego znalazła w szufladzie, wkładając do niej uprane kalesony. Potem musiał jej dać słowo honoru, że zostawi gady ich losowi, niezależnie od tego, czy będą ranne, czy porzucone. Zgodził się, choć niechętnie.
Dziwiła się, że nie został weterynarzem albo lekarzem. Ale wyglądało na to, że podobały mu się studia w Wyższej Szkole Handlowej. Miał głowę do liczb. Praca w gminie też mu chyba odpowiadała. Mimo to coś nie dawało jej spokoju. Nie umiałaby powiedzieć co, ale nocne koszmary wróciły. Co noc budziła się spocona. To te obrazy, które stawały jej przed oczyma. Coś było nie w porządku, ale jej ostrożne pytania zderzały się z murem milczenia. Skupiła się więc na dokarmianiu go. Niechby utył kilka kilogramów, a będzie dobrze.
– Może byś jeszcze trochę zjadł? – spytała, bo Matte odłożył widelec, zostawiając na talerzu połowę ogromnej porcji.
– Przestań, Signe – powiedział Gunnar. – Daj mu spokój.
– Nie szkodzi – zapewnił Matte z bladym uśmiechem.
Synuś mamusi. Nie chce, żeby z jego powodu miała przykrości, chociaż po przeszło czterdziestu latach małżeństwa wiedziała, że mąż sobie pogada, i tyle. Lepszego chłopa ze świecą szukać. Zrobiło jej się głupio, jak wiele razy przedtem. To jej wina, za bardzo się o wszystko trzęsie.
– Przepraszam, Matte. Oczywiście nie musisz jeść.
Użyła zdrobnienia z czasów dzieciństwa, gdy jeszcze nie umiał dobrze wymówić własnego imienia. Sam nazwał siebie Matte i tak już zostało.
– Wiesz, kto przyjechał w odwiedziny? – spytała lekkim tonem, zbierając ze stołu talerze.
– Nie mam pojęcia.
– Annie.
Matte drgnął i spojrzał na matkę.
– Moja Annie?
Gunnar zarechotał.
– Wiedziałem, że cię to zainteresuje. Nadal masz do niej słabość.
– Daj spokój, tato.
Signe przypomniał się Matte jako nastolatek. Jak z opadającą na oczy grzywką oświadczył, że ma dziewczynę.
– Zawiozłem jej dziś trochę jedzenia – powiedział Gunnar. – Jest na Wyspie Duchów4.
– Fuj, nie mów tak. – Signe się wzdrygnęła. – Nazywa się Gråskär.
– Kiedy przyjechała? – spytał Matte.
– Chyba wczoraj. Z synem.
– Długo zostanie?
– Powiedziała, że jeszcze nie wie. – Gunnar włożył prymkę tytoniu pod górną wargę i rozparł się wygodnie na krześle.
– Jak wygląda… nie zmieniła się?
Gunnar skinął głową.
– Nie, skąd. Ładna jak dawniej. Tylko w oczach ma jakiś smutek, ale może mi się zdawało. Może jakieś nieporozumienia małżeńskie. Czy ja wiem?
– Nie wiesz, to nie mów – upomniała go Signe. – Widziałeś chłopca?
– Nie. Annie wyszła do mnie na pomost, nie miałem czasu zostać dłużej. Ale mógłbyś popłynąć, zobaczyć się z nią. – Gunnar odwrócił się do Mattego. – Na pewno się ucieszy, że ktoś ją odwiedzi na Wyspie Duchów. To znaczy na Gråskär – dodał z wyraźną kpiną, zerkając na żonę.
– To zwykłe brednie i zabobony. Uważam, że nie ma co powtarzać. – Signe zmarszczyła czoło.
– Annie w to wierzy – powiedział cicho Matte. – Zawsze mówiła, że oni tam są.
– Jacy oni? – Signe wolałaby zmienić temat, ale była ciekawa.
– Zmarli. Mówiła, że czasem ich słyszy, a nawet widuje. Nie robią nikomu nic złego, po prostu zostali na wyspie.
– Coś okropnego. Lepiej zjedzmy deser. Ugotowałam kisiel rabarbarowy. – Signe zerwała się od stołu. – Tata gada głupstwa, ale w jednym ma rację. Annie na pewno by się ucieszyła z odwiedzin.
Matte nie odpowiedział. Myślami błądził gdzieś daleko.
Fjällbacka 1870
Emelie była przerażona. Nigdy nawet nie widziała morza, a teraz płynęła łodzią, która wydawała jej się wyjątkowo chybotliwa. Mocno chwyciła za reling, by nie dać się falom, które rzucały nią po pokładzie. Szukała wzroku Karla, ale on uparcie patrzył przed siebie, w punkt, który był celem ich podróży.
Ciągle miała w uszach tamte słowa. Pomyślała, że to tylko głupie gadanie przesądnej starej baby. Ale i tak nie mogła się od nich uwolnić. Rano, gdy ładowali bagaże na niewielką żaglówkę cumującą w porcie we Fjällbace, stara spytała, dokąd płyną.
– Na Gråskär – odparła wesoło. – Mój mąż, Karl, jest nowym latarnikiem.
Na babie nie zrobiło to wrażenia. Przeciwnie. Prychnęła i z dziwnym uśmieszkiem powiedziała:
– Gråskär? No, no! W całej okolicy nikt tak nie mówi na tę wyspę.
Emelie czuła, że lepiej nie pytać, ale ciekawość zwyciężyła.
– A jak mówicie?
Baba milczała chwilę, potem zniżyła głos.
– U nas mówią Wyspa Duchów.
– Wyspa Duchów? – Zaśmiała się nerwowym śmiechem. Poniósł się po wodzie. – A to dopiero. Skąd ta nazwa?
W oczach baby pojawił się błysk.
– Mówią, że kto tu umrze, zostaje na wyspie. – Odwróciła się na pięcie i poszła. Emelie została wśród tobołków i kufrów, z uczuciem dziwnego ściskania w brzuchu. Wyparło wcześniejsze radosne oczekiwanie.
Teraz miała wrażenie, jakby lada chwila miała
4
Po szwedzku Gastholmen.