Dziecko ognia. S.K. Tremayne
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziecko ognia - S.K. Tremayne страница 16
– Wcale nie! Nie ma jej tam! Nie ma jej w trumnie! Nie wiedziałaś?
Otwiera się przede mną ciemność.
– Ale Jamie…
– Nigdy im się nie udało. Nie znaleźli ciała. – Drży mu głos. – Nie majej w tym grobie. Nigdy jej nie znaleźli. Nie znaleźli mojej mamy.Zapytaj taty. Zapytaj go. Nie jest pochowana w Zennor.
Zanim mam czas coś powiedzieć, wybiega z pokoju. Słyszę jego kroki w korytarzu, a potem te same lekkie chłopięce stąpnięcia na WielkichSchodach. Pewnie uciekł do swojego pokoju. A ja zostaję sama w pięknymŻółtym Salonie. Sama z nieznośną myślą, którą Jamie zaszczepił mi w głowie.
Szybko przemierzam pokój i znajduję mój laptop odłożony na stolik z orzecha włoskiego. Otwieram go, waham się, biorę głęboki oddech, a potemszybko wpisuję do wyszukiwarki: „śmierć Niny Kerthen”.
Nigdy dotąd tego nie robiłam, bo wydawało mi się, że nie ma takiejpotrzeby. David powiedział mi, że Nina nie żyje. Opisał tragicznywypadek: „Nina wpadła do szybu kopalni Morvellan”. To było potworne.Pojechałam nawet na jej grób na cmentarzu z Zennor. Na nagrobku widniejewzruszające epitafium: „To jest światło umysłu”.
I na tym moja ciekawość się skończyła. Nie chciałam nic więcej wiedzieć,to wszystko było zbyt smutne. Pragnęłam nowego życia z moim nowym mężem,bez cieni z przeszłości.
Trzęsą mi się palce, gdy przewijam stronę i klikam kilka linków. Lokalnewiadomości. Porządnie zachowane.
Nie znaleziono ciała.
Płetwonurkowie wciąż szukają, ale jak dotąd nic nie znaleźli.
Nigdy nie odnaleziono zwłok.
Zatrzaskuję laptop i spoglądam przez romby witraży Carnhallow: wpatrujęsię w szarozielony jesienny wieczór, mroczne drzewa w Lesie Dam. Głębokow ciemność.
Jamie ma rację. Nigdy nie znaleziono ciała.
A jednak w Zennor jest grób. Nawet z epitafium.
109 dni przed Bożym Narodzeniem
Rano
To chyba najpiękniejszy widok z supermarketu w całej Wielkiej Brytanii.Nowy Sainsbury’s nad Mount’s Bay. Po mojej prawej stronie znajduje sięzatłoczone, pełne iglic miasteczko Penzance, tętniąca życiem marina, w której kołyszą się jachty. Po lewej łagodny łuk wybrzeża, niknący w oddali, w stronę Lizard. A na wprost wyspa pływowa, St Michael’s Mount,otoczona błyszczącymi ławicami piasku, ze średniowiecznym zamkiem naszczycie, w którym jest coś komicznego, choć i tak wydaje sięromantyczny.
Na pierwszym piętrze jest kawiarenka z widokiem na zatokę. Zawsze kiedytu przychodzę, zamawiam niskokaloryczne cappuccino, mijam emerytówskubiących ciasteczka i siadam na zewnątrz przy metalowych stolikach.Nawet kiedy jest zimno, tak jak dziś. Zimno, choć słonecznie, tylkogdzieś w oddali, na zachodzie, gromadzą się chmury.
Moja kawa stoi na stoliku, dziś rano zupełnie o niej zapomniałam.Trzymam komórkę przy uchu. Rozmawiam z Davidem. Słucham niecierpliwie.Bardzo się staram nie podnosić głosu. Nie przyciągać uwagi emerytów.Och, popatrz tylko, to ta, która wyszła za Davida Kerthena…
– Pytam jeszcze raz: dlaczego mi nie powiedziałeś? O zwłokach!
– Już to przerabialiśmy.
– Wiem. Ale wyobraź sobie, że jestem idiotką. Muszę kilka razy tousłyszeć, żeby zrozumieć. Powiedz mi jeszcze raz, po kolei, David.Dlaczego? – Wiem, że to dla niego trudne. Ale dla mnie jest z całąpewnością jeszcze trudniejsze.
– Już ci mówiłem… To chyba nie jedna z tych rzeczy, o których sięrozmawia na romantycznej randce, prawda? „Och, moja żona nie żyje, a jejciało utknęło w kopalni. Napijemy się jeszcze?”. Tak?
– Hmm.
Może coś w tym jest, ale wciąż jestem zła. Albo może raczej wytrąconaz równowagi. Teraz, gdy już o tym wiem, nie mogę się pozbyć z głowy tegoobrazu. Makabrycznego obrazu zwłok zakonserwowanych w lodowatej wodziekopalni. Usta i oczy otwarte, zawieszone w nieważkiej przejrzystości,wpatrzone w ciszę zatopionych korytarzy pod skałami Morvellan.
David uparcie milczy. Wyczuwam, że tłumi zniecierpliwienie, choćpragnąłby też mnie uspokoić. Jest moim mężem, ale ma również ciężkąpracę i chce już do niej wracać. Tyle że ja mam więcej pytań.
– Martwiłeś się, że może nie będę chciała tu się przeprowadzić? DoCarnhallow? Gdybym się dowiedziała, że nigdy jej nie znaleziono?
Chwila milczenia.
– Nie. W sumie nie.
– W sumie?
– No cóż, może trochę. Może odrobinę się przed tym wzbraniałem. Nie jestto coś, co lubię rozpamiętywać. Chciałbym o tym wszystkim zapomnieć,żebyśmy byli sobą. Kocham cię, Rachel, i wierzę, i liczę, że ty teżmnie kochasz. Nie chciałem, by tragedie z przeszłości miały wpływ nanaszą przyszłość.
Po raz pierwszy dziś rano trochę mu współczuję. Możliwe, że przesadzam.Bądź co bądź stracił żonę, a jego syn wciąż opłakuje matkę. Co ja bymzrobiła w takiej sytuacji?
– Po części cię rozumiem – mówię. – I kocham cię, David. Na pewno o tymwiesz. Ale…
– Przepraszam, kochanie, poczekaj chwilę. Muszę odebrać tę rozmowę.
W chwili gdy próbuję się z tym wszystkim pogodzić, znów powracawzburzenie. David przełącza się na drugą rozmowę, po raz drugi dziśrano.
Próbowałam dzwonić do niego wczoraj wieczorem, gdy odkryłam prawdę o Ninie, ale jego sekretarka wyjaśniła mi cierpliwie, że był na jakimściągnącym się w nieskończoność superważnym spotkaniu, które skończyłosię o dziesiątej. Potem po prostu wyłączył komórkę, nie odpowiadając namoje wiadomości. Robi tak czasem, kiedy jest zmęczony. I normalnie niemam nic przeciwko temu: ma wprawdzie dobrze płatną, ale jednak ciężkąpracę i spędza w niej strasznie dużo czasu.
Ale wczoraj wieczorem miałam coś przeciwko temu. Trzęsłam się z wściekłości, gdy raz za razem dodzwaniałam się na pocztę głosową.Odbierz wreszcie. Dziś rano w końcu to zrobił. I od tamtej pory mamnie na głowie jak kierownik sklepu rozwścieczoną klientkę.
Czekając, aż wróci na linię, oglądam widoki. Dziś wydają mi się mniejurocze.
Znów słyszę głos męża.
– Przepraszam, to ten cholerny gość ze Standard Chartered, mają jakiśkryzys, nie chciał się odczepić.
– Świetnie. Cieszę się, że masz ważniejszych rozmówców. Ważniejszesprawy niż to.
Wzdycha ciężko.