Homo deus. Yuval Noah Harari
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Homo deus - Yuval Noah Harari страница 9
Dla Epikura pogoń za szczęściem była dążeniem osobistym. Natomiast współcześni myśliciele uważają ją za projekt zbiorowy. Bez planowania ze strony państwa, bez zasobów ekonomicznych i badań naukowych poszczególne jednostki nie zaszłyby daleko w swym poszukiwaniu szczęścia. Jeśli mieszkasz w kraju rozdartym wojną, jeśli gospodarka jest w kryzysie, a opieka zdrowotna nie istnieje, to prawdopodobnie czeka cię życie w nieszczęściu. Pod koniec XVIII wieku brytyjski filozof Jeremy Bentham oświadczył, że najwyższym dobrem jest „jak największe szczęście największej liczby ludzi”, i wyciągnął stąd wniosek, że jedynym właściwym celem państwa, rynku i społeczności naukowej jest pomnażanie globalnego szczęścia. Politycy powinni dbać o pokój, przedsiębiorcy powinni budować dobrobyt, a uczeni powinni badać naturę nie ku większej chwale króla, kraju czy Boga, ale po to, byśmy my – ty i ja – mogli cieszyć się szczęśliwszym życiem.
Chociaż przez cały XIX i XX wiek wielu ludzi deklarowało poparcie dla wizji Benthama, to jednak rządy, korporacje i laboratoria skupiały się na bardziej bezpośrednich i wyraźniej określonych celach. Miarą sukcesu państwa była wielkość jego terytorium, wzrost liczby ludności oraz PKB (produktu krajowego brutto) – a nie szczęście jego obywateli. Kraje uprzemysłowione, takie jak Niemcy, Francja i Japonia, utworzyły gigantyczne systemy szkolnictwa, opieki zdrowotnej i społecznej, jednak ich celem było raczej wzmocnienie samego państwa niż dbanie o dobro jednostek.
Szkoły tworzono po to, by wypuszczały sprawnych i posłusznych obywateli, którzy mogliby wiernie służyć krajowi. Kończąc osiemnaście lat, młodzi ludzie mieli nie tylko być patriotami, lecz również umieć czytać i pisać, żeby móc poznać przygotowany przez brygadiera rozkaz dzienny i sporządzić plan bitwy na następny dzień. Musieli znać matematykę, aby obliczyć trajektorię pocisku albo złamać tajny szyfr wroga. Naukę o elektryczności, mechanikę i medycynę musieli poznać na tyle, aby móc obsługiwać radiostacje, prowadzić czołgi i opatrywać rany towarzyszy broni. Kiedy przestawali służyć w wojsku, oczekiwano od nich, że będą służyli państwu jako urzędnicy, nauczyciele i inżynierowie, budując nowoczesną gospodarkę i płacąc mnóstwo podatków.
To samo dotyczyło systemu opieki zdrowotnej. Pod koniec XIX wieku takie kraje jak Francja, Niemcy i Japonia zaczęły szeroko udostępniać bezpłatną opiekę zdrowotną. Finansowały szczepionki dla niemowląt, zbilansowane odżywianie dzieci i wychowanie fizyczne dla nastolatków. Władze osuszały niebezpieczne bagna, tępiły komary i budowały scentralizowane systemy kanalizacyjne. Nie chodziło o to, żeby ludzie byli szczęśliwi, ale żeby państwo było silniejsze. Kraj potrzebował silnych żołnierzy i robotników, zdrowych kobiet, które mogłyby rodzić kolejnych żołnierzy i robotników, oraz urzędników, którzy punktualnie o ósmej rano przychodzili do biura, a nie leżeli chorzy w domu.
Nawet system opieki społecznej zaprojektowano pierwotnie dla korzyści, jakie mógł odnieść z niego raczej kraj niż znajdujące się w potrzebie jednostki. Kiedy pod koniec XIX wieku Otto von Bismarck zapoczątkowywał państwowe emerytury i zasiłki w Niemczech, jego głównym celem było raczej zapewnienie lojalności obywateli niż poprawa ich dobrobytu. Mając lat osiemnaście, walczysz za swój kraj, a kiedy masz czterdzieści, płacisz podatki, ponieważ liczysz na to, że gdy dobijesz siedemdziesiątki, państwo się tobą zaopiekuje30.
W 1776 roku ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych ustanowili prawo do poszukiwania szczęścia jako jedno z trzech niezbywalnych praw człowieka – obok prawa do życia i prawa do wolności. Warto jednak zauważyć, że amerykańska Deklaracja niepodległości gwarantowała prawo do p o s z u k i w a n i a szczęścia, a nie prawo do samego szczęścia. Co najistotniejsze, Thomas Jefferson nie obarczył państwa odpowiedzialnością za szczęście obywateli. Starał się raczej jedynie ograniczyć jego władzę. Chodziło o to, by zarezerwować dla jednostek prywatną sferę wyboru, wolną od państwowego nadzoru. Jeśli uznam, że będę szczęśliwszy, wstępując w związek małżeński raczej z Johnem niż z Mary, mieszkając raczej w San Francisco niż w Salt Lake City i pracując raczej jako barman niż jako rolnik, to mam prawo poszukiwać szczęścia na własny sposób, a państwo nie powinno mi w tym przeszkadzać – nawet jeśli dokonuję złego wyboru.
Jednak w ciągu paru ostatnich dziesięcioleci sytuacja się odwróciła i wizję Benthama zaczęto traktować dużo poważniej. Ludzie coraz bardziej skłaniają się ku poglądowi, że olbrzymie systemy, stworzone ponad sto lat temu w celu wzmocnienia państwa, powinny w rzeczywistości służyć szczęściu i dobrobytowi poszczególnych obywateli. To nie my mamy służyć państwu, lecz ono ma służyć nam. Prawo do poszukiwania szczęścia, pierwotnie ujmowane jako ograniczenie władzy państwowej, niepostrzeżenie przeszło w prawo do szczęścia: ludzie mają naturalne prawo czuć się szczęśliwi, wobec czego jeśli cokolwiek sprawia, że jesteśmy niezadowoleni, stanowi to pogwałcenie podstawowego prawa człowieka, a zatem państwo powinno coś z tym zrobić.
W XX stuleciu bodaj najważniejszym wskaźnikiem służącym do oceny sukcesu danego kraju był PKB per capita. W takim ujęciu Singapurowi, którego przeciętny obywatel wytwarza rokrocznie towary i usługi o wartości 56 tysięcy dolarów, jako państwu powodzi się lepiej niż Kostaryce, w której każdy obywatel generuje produkt krajowy w wysokości zaledwie 14 tysięcy dolarów rocznie. Obecnie jednak myśliciele, politycy, a nawet ekonomiści nawołują, by oprócz PKB stosować jeszcze inny wskaźnik: SKB, szczęścia krajowego brutto. Może wręcz SKB powinno zastąpić PKB – no bo ostatecznie czego pragną ludzie? Przecież nie chcą produkować. Chcą być szczęśliwi. Produkcja jest ważna, ponieważ zapewnia bazę materialną dla szczęścia. Ale to tylko środek, a nie cel. W kolejnych sondażach Kostarykanie deklarują dużo wyższy poziom zadowolenia z życia niż Singapurczycy. Wolelibyście być raczej niezwykle produktywnymi, ale niezadowolonymi Singapurczykami, czy mniej wydajnymi, ale szczęśliwszymi Kostarykanami?
Tego rodzaju logika może sprawiać, że ludzkość wybierze szczęście jako swój drugi główny cel na XXI wiek. Na pierwszy rzut oka ten projekt mógłby się wydawać stosunkowo łatwy. Jeśli zniknie głód, zaraza i wojna, jeśli ludzkość wejdzie w okres niespotykanego pokoju i dobrobytu, a w dodatku radykalnie wzrośnie średnia długość życia, to pewnie połączenie wszystkich tych elementów da ludziom szczęście. Prawda?
Nie. Określając szczęście mianem najwyższego dobra, Epikur ostrzegał swych uczniów, że aby być szczęśliwym, trzeba się solidnie napracować. Sam dobrobyt materialny nie zadowoli nas na długo. Tak naprawdę ślepa pogoń za pieniędzmi, sławą i przyjemnością sprawi tylko, że będziemy nieszczęśliwi. Epikur zalecał na przykład, by jeść i pić z umiarkowaniem oraz powściągać swoje żądze seksualne. Na dłuższą metę głęboka przyjaźń da nam większe zadowolenie niż szalona orgia. Epikur przedstawił zarys swojej etyki, wskazującej, co robić, a czego nie, by bezpiecznie poprowadzić ludzi zdradliwą drogą ku szczęściu.
Epikur zmierzał w dobrym kierunku. Bycie szczęśliwym
30
Beatrice Scheubel,