Błoto słodsze niż miód. Małgorzata Rejmer

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Błoto słodsze niż miód - Małgorzata Rejmer страница 6

Błoto słodsze niż miód - Małgorzata Rejmer Sulina

Скачать книгу

na gardle jego spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy w nim obrócił. Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. »Jak pies!« – powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć”.

      Najszczęśliwsi ludzie na świecie

Ściana budynku obwieszcza:„Władza ludu narodziła się u wylotu karabinu”

      Szli długim sznurem żołnierze rozłożyści i groźni, szli, waląc ciężkimi buciorami o kamienny bruk Gjirokastry, a ruchy mieli sztywne i twarze stężałe. Wydawali się olbrzymi, kiedy pięli się pod górę, bez śladu zmęczenia, dźwigając karabiny większe niż sylwetki wpatrzonych w nich dzieci.

      Tamtego dnia czteroletni Stefan Arseni kręcił się po starym bazarze, koło sklepu ojca. Kiedy pierwszy raz zobaczył Niemców, poczuł strach tak wielki, że zapamiętał go do końca życia. Tych mężczyzn, pomyślał, nikt nie pokona.

      Stefan uśmiecha się, a jego palce dziarsko wybijają rytm zdania. Dobiega osiemdziesiątki, ale gdy się patrzy na jego szczupłą, strzelistą sylwetkę, sprężysty chód i lśniące oczy, można zapomnieć, ile ma lat. Łagodny uśmiech okazuje się jednak zwodniczy; Stefan stanowczo i nieoczekiwanie przerywa każde z naszych trzech spotkań, zwinnie omija pytania, które mu się nie podobają, i konsekwentnie wraca do tych samych historii. To on wyznacza granice każdej opowieści, a ja nie jestem w stanie ich przekroczyć. Przede mną siedzi człowiek, który całe życie doskonalił się w sztuce unikania kłopotów.

      – Ojciec był człowiekiem pragmatycznym – mruga do mnie Stefan – i gdy spotkał na ulicy niemieckiego oficera, zaprosił go do domu. Niemiec łypał na nas i lustrował wzrokiem wszystkie kąty, wydawał się piękny i srogi. Ojciec wyciągnął koniak, nalał do dwóch kryształowych kieliszków, spojrzał tamtemu w oczy. „Nie – powiedział Niemiec. – Najpierw ty”. I ojciec bez mrugnięcia wychylił do dna. Stałem w kącie pokoju, ukryty w cieniu, i nie spuszczałem z nich wzroku.

      Półtora roku później przez Gjirokastrę szli zwycięscy partyzanci albańscy, a ludzie wiwatowali. Strach przyszedł dopiero, kiedy po bruku zaczęła płynąć krew rozstrzelanych wrogów ludu: zwolenników demokracji, faszystowskich kolaborantów, podejrzanych inteligentów i wszystkich, których z powodów zasadnych lub nie uznano za „elementy nierokujące lub niepewne”.

      Do domu Stefana zapukali jeszcze wtedy, gdy Albania była wielkim polem bitwy. Ojciec częstował ich raki, ale nie chcieli pić. Położyli papier na stół, obok papieru – karabin.

      W czasach spokojnej biedy ojciec wraz z bratem skupowali w okolicach Gjirokastry i Tepeleny skóry kun i lisów, a potem sprzedawali je w Joaninie frymuśnym greckim modystkom, które robiły sobie z nich kołnierze do płaszczy, ostatni krzyk przedwojennej mody. Po rozpoczęciu wojny interes podupadł, później do Gjirokastry zaczęli schodzić partyzanci z okolicznych wzgórz.

      Pokazali ojcu dokument – że rekwirują z magazynu wszystkie skóry. Trzysta sztuk, cała przyszłość. Po wojnie, zapewniali, zwrócą mu pieniądze. Ojciec podpisał, patrząc na karabin, ale wkrótce okazało się, że dokument jest wart tyle, ile kartka papieru, na którym go spisano. Komuniści nie patyczkowali się z bogatymi rzemieślnikami i handlarzami – ich oskubywali co do grosza, a biednym dawali to, co Albania miała najcenniejszego: ziemię. Kto ośmielał się protestować, przy odrobinie szczęścia trafiał do więzienia, komu szczęścia zabrakło, stawał przed plutonem egzekucyjnym.

      Z tego wszystkiego ojciec zaniemógł. Stefan odziedziczył po nim pusty sklep i złą biografię: syn skórkarza, na dodatek z greckiej mniejszości. Czarci pomiot. W najlepszym wypadku – element podejrzany, w najgorszym – wróg ludu.

Tablica propagandowa na zieleńcu:„Albania wszystko zbudowała sama, w pocie czoła, wysiłkiem oraz wiedzą swoich córek i synów”

      Wspierany przez Komunistyczną Partię Jugosławii Enver Hoxha przejął kontrolę nad spustoszonym krajem, przez który w ciągu sześciu lat przeszły trzy zawodowe armie i dwie partyzantki, a wojna obróciła wniwecz jedną trzecią domów i niemal całą infrastrukturę. Nowa Albania rodziła się z ruin i błota.

      Zatem wznoszono i naprawiano, w czynie społecznym, w trudzie i znoju. Brygady i bataliony złożone z robotników, żołnierzy, rolników i studentów usuwały gruzy, stawiały domy, utwardzały drogi. Każdy obywatel, czy chciał, czy nie, brał udział w kolektywnych zrywach; naród budował przyszłość socjalistycznego kraju. A że kraj lada moment miał zamienić się w raj, ludność należało przeszkolić do jego obrony – więc co roku część Albańczyków meldowała się na zborze, obozie wojskowym trwającym od tygodnia do czterech, i uczyła się, jak bronić ojczyzny przed zakusami wroga.

      Mała Albania miała stać się przemysłowym gigantem: elektrownia wodna imienia Lenina, rafineria cukru w Maliq, cementownia we Wlorze, kombinat tekstylny w Tiranie. Naród bez wytchnienia wspierał partię i pod jej przewodnictwem zdwajał wysiłki, by socjalistyczna ojczyzna kwitła nieprzerwanie.

      Ale im lepiej miał się przemysł, tym gorzej było z rolnictwem. Brakowało wszystkiego: ziarna, traktorów, owiec, chleba, mleka, mięsa. Rolnictwo było prymitywne i niewydolne, ale władza powtarzała głodnym Albańczykom, że tak hartuje się stal.

      W dalekich górskich wioskach, gdzie chałupy kryto strzechą, a ludzie spali na siennikach, na początku lat pięćdziesiątych pojawili się elegancko ubrani panowie z notatnikami.

      – Macie talerze? – pytali.

      Ludziska kręcili głowami.

      – A sztućce?

      – Towarzyszu, co też towarzysz?

      – Poduszki, pościel?

      Więc posłańcy władzy notowali: „Dla tej rodziny tyle a tyle talerzy, tyle sztućców, pierzyna”.

      – Jedzcie warzywa i owoce! – zachęcali eleganccy panowie, a ludzie wzruszali ramionami.

      – Skąd niby mamy je wziąć?

      Zatem partia wysyłała na północ mieszkańców z południa, by uczyli, jak uprawiać ziemniaki, pomidory i ogórki na polach, na których do tej pory rosła tylko kukurydza.

      Eleganccy panowie kazali postawić we wsi tablice z hasłami: „Myjcie ręce! Używajcie sztućców!”.

      Starszyzna posłała po nauczyciela, żeby przeczytał, co tam jest napisane, i wytłumaczył, co, u licha, się dzieje z tym krajem.

      Nauczyciel przyszedł i oznajmił:

      – Dzieje się postęp.

      I powiedział, że wieś czeka także elektryfikacja.

      Starszyzna zapewniła, że nie boi się niczego.

Drogowskaz na środku ulicy:„Nasz lud sam wybrał kierunek rozwoju i nie będzie się z tego nikomu tłumaczył”

      – Na każdym kroku pilnowałem swojego cienia – wspomina Stefan. – Ilekroć państwo zauważało coś podejrzanego,

Скачать книгу