W Trójkącie Beskidzkim. Hanna Greń

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń страница 1

W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń

Скачать книгу

>

      Copyright © Hanna Greń

      Copyright © Wydawnictwo Replika, 2016

      Wszelkie prawa zastrzeżone

      Redakcja

      Joanna Pawłowska

      Projekt okładki

      Mikołaj Piotrowski

      Zdjęcie na okładce

      Copyright © depositphotos.com/DarkBird

      Copyright © depositphotos.com/slowbird

      Skład, łamanie przygotowanie wersji elektronicznej

      Maciej Martin

      Wydanie I

      ISBN 978-83-7674-766-8

      Wydawnictwo Replika

      ul. Wierzbowa 8, 62‒070 Zakrzewo

      tel./faks 61 868 25 37

      [email protected]

      www.replika.eu

      Mojemu kuzynowi Aleksandrowi.

      Pamiętam.

      Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi urzeczywistnić marzenie.

      Mojemu mężowi – za odpowiedzi na niekończące się pytania, za cierpliwość i wsparcie.

      Iwonie i Mirkowi Kusakom – za spojrzenie fachowym okiem i pierwszą ocenę.

      Joannie Radosz, Jackowi Slayowi, Izabeli Łęckiej i Jakubowi Pawłowskiemu – za poważne podejście do roli „przedczytacza”. Bez Waszych rad ta książka byłaby inna, gorsza.

      Wszystkim pozostałym czytelnikom testowym – za cenne uwagi.

      Katarzynie Szablińskiej, Joannie Pawłowskiej, Marcie Akuszewskiej oraz reszcie cudownego zespołu Wydawnictwa Replika – za wspaniałą współpracę podczas nadawania powieści obecnego kształtu.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      PROLOG

      Rok 1984

      Dziewczynka płakała w ciemnościach. Drobnym ciałem wstrząsało rozpaczliwe łkanie, tłumione przyciskaną do twarzy poduszką. Żeby tatuś już wrócił, błagała w myślach, on mi pomoże, nie pozwoli jej znowu mnie bić! Dlaczego mama mi nie wierzy? Przecież nie zrobiłam nic złego. To oni!

      Po południu jak co dzień wracała ze szkoły przez park, gdy niespodziewanie zagrodzili jej drogę. Znała tych chłopców, wszyscy trzej byli starsi o kilka lat i wśród nauczycieli mieli opinię rozwydrzonych gówniarzy, u kolegów natomiast znajdowali uznanie dla swoich szalonych wybryków. Dziewczęta ich nie lubiły z powodu chamstwa i bezmyślnego okrucieństwa.

      Spróbowała wyminąć tę trójkę, lecz nic to nie dało, bo natychmiast znowu stanęli naprzeciw niej.

      – Kogo my tu mamy? Czy to nie ta mała święta? Pomodlisz się za nas? – zapytał najwyższy z nich, o którym wiedziała, że ma na imię Patryk i jest ich prowodyrem.

      – Pozwólcie mi przejść – pisnęła, usiłując przedostać się przez tę żywą zaporę.

      – Spieszysz się do mamusi? – zarechotał drugi. – Klękacie przed świętym obrazem i modlicie się, żeby stary nie poszedł na kurwy? I tak pójdzie, nikt nie wytrzyma z taką żoną jak twoja matka. Założę się, że mu nigdy nie daje, bo to grzech.

      – A może córunia daje? – Patryk otaksował wzrokiem dziecięcą sylwetkę, potem pogardliwie wykrzywił usta. – Gówniara, nawet cycków jeszcze nie ma. Włosy na cipce pewnie też jej nie urosły!

      – Może sprawdzimy? – Trzeci z chłopaków zapalił się do swojego pomysłu i szarpnął dziewczynkę za ramię, ciągnąc w stronę kępy krzaków.

      – Zostaw mnie! Puszczaj! – Usiłowała wyrwać się z uścisku.

      Pozostali chłopcy doskoczyli, chcąc pomóc koledze. Jeden pociągnął ją za drugą rękę, drugi zasłaniał dłonią usta dziewczynki, by stłumić krzyk. Osłonięci krzakami zdarli z niej bieliznę, potem oglądali z uwagą.

      – Łysa jak łeb mojego starego! – Patryk, zawiedziony, mocno się skrzywił. Chciał obejrzeć kobietę, a to był jeszcze dzieciak. – A może się goli? Moja siora goli sobie cipkę, widziałem na własne oczy. Rozłóżcie jej nogi, chcę to zobaczyć.

      Posłusznie wykonali polecenie, przytrzymując ramiona i nogi miotającej się dziewczynki. Zacisnęła zęby na kneblującej ją dłoni, wgryzła się w nią, a gdy chłopak z wrzaskiem wyszarpnął rękę, krzyknęła rozpaczliwie.

      Zanim zdążyli ponownie zasłonić jej usta, napadła na nich rozszalała Furia. Wrzeszcząc i na oślep wymierzając ciosy, wydarła im rozszlochane dziecko.

      – Zboczeńcy! Pójdę do szkoły i do księdza! Powiem, co chcieliście zrobić!

      Napastnicy nie czekali dłużej. Dorosła kobieta to nie dziesięcioletnia dziewczynka, którą mogliby bezkarnie sterroryzować. Rzucili się do ucieczki, a każdemu z nich kołatała w głowie ta sama myśl: Może mnie nie rozpoznała?

      Nie próbowała ich gonić, pogroziła tylko pięścią i pociągnęła córkę w stronę wyjścia z parku. Nie była to jednak czuła matka, zatroskana krzywdą dziewczynki. Przez całą drogę do domu grzmiała o ogniu piekielnym czekającym na jawnogrzesznice, a gdy tylko przekroczyły próg, sięgnęła po pas.

      – Wypędzę z ciebie pociąg do zła – syczała, zadając bolesne razy. – Nie pozwolę, żebyś plamiła dobre imię rodziny i puszczała się jak ostatnia zdzira! A teraz klękaj i proś Boga o wybaczenie!

      Nieskładne tłumaczenia dziecka zbyła pogardliwym prychnięciem.

      – Jak suka nie da, to pies nie weźmie. Marsz do swojego pokoju. Gdy ojciec wróci, zdecyduje, jak cię ukarać.

      Dziewczynka nie próbowała już nic wyjaśniać i tylko zacisnęła usta, by nie wydobył się z nich krzyk bólu. Każdy krok był torturą, lecz najsłabszy nawet jęk mógł sprowokować matkę do dalszego bicia. Nauczono ją, że należy z godnością przyjmować karę za grzechy.

      Dopiero w swoim pokoiku na poddaszu pozwoliła sobie na płacz, już nie z bólu, a z żalu za dawnym życiem. Kiedyś mama nie była taka. Zawsze pogodna, śmiała się i tańczyła, przytulała ją i nazywała swoim skarbem. Potem poznała mężczyznę, którego pokochała. Wyszła za mąż, a dziewczynka wreszcie miała swojego tatusia, tak jak inne dzieci.

      Mama bardzo chciała urodzić mu syna, lecz mijały miesiące, potem lata, a ona nie zachodziła w ciążę. Wtedy zaczęła się modlić, coraz więcej i więcej, aż modlitwa opanowała wszystkie jej myśli. Próbowała przebłagać Boga za grzech nieczystości, uważała bowiem, iż brak małżeńskiego dziecka jest karą zesłaną przez Stwórcę za urodzenie bękarta. Na początku tatuś próbował z nią rozmawiać, potem już tylko wzdychał i coraz później wracał do domu…

      Wrócił!

Скачать книгу