W Trójkącie Beskidzkim. Hanna Greń

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń страница 3

W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń

Скачать книгу

się na to zdobyć. Za bardzo go lubiła, w dodatku świetnie maskował noszoną pod prawą pachą broń.

      Po przyjeździe od razu zwróciła uwagę na tłumek gapiów usiłujących podejść jak najbliżej miejsca, gdzie, sądząc po obecności policjantów, znaleziono zwłoki. Wyminęła tę zlatującą się jak sępy publiczność i zaczęła schodzić po łagodnym zboczu ku brzegowi rzeki.

      – Idzie Duce – usłyszała nieprzeznaczoną dla jej uszu uwagę.

      – Sto razy ci mówiłam, żebyś doszkolił się w historii i geografii – zwróciła się do sierżanta Szota, z upodobaniem określającego ją tym mianem. – Duce Benito Mussolini był Włochem, a moi przodkowie pochodzili z Hiszpanii. Nie zauważyłeś, że to nie jest to samo?

      – Może i nie jest, ale masz na imię Benita i lubisz rządzić, więc Duce pasuje idealnie. Pewnie dlatego do tej pory nie znalazłaś sobie faceta na stałe, bo tylko ostatni cienias chciałby, żeby go baba ustawiała.

      – Sam jesteś cienias. Ja chcę takiego, co nie dałby się ustawiać, ale, widać, prawdziwi mężczyźni już nie występują w przyrodzie i zostały same ciemięgi. Co tu mamy?

      – Kobieta. Jest za tymi krzakami. Nie żyje.

      – Co ty powiesz? A ja myślałam, że tak sobie leży i czeka na okazję!

      Benita, zirytowana na siebie, że dała się wyprowadzić z równowagi docinkami kolegi, wolno ruszyła w stronę krzaków. Znała przecież Michała Szota od dawna i dobrze wiedziała, że za tymi uwagami nie czai się złośliwość. Ironia i kpiny były jego sposobem na radzenie sobie w takich właśnie sytuacjach. Sama go tego nauczyła, zauważywszy zaraz po rozpoczęciu wspólnej pracy, jak reaguje na widok ofiar przemocy. Lepiej, żeby rozładował emocje za pomocą żartów, niżby miał po służbie tłumić je alkoholem.

      Michał pospieszył za nią.

      – Jeżeli liczyła na okazję, to według lekarza raczej się nie doczekała. To oczywiście tylko wstępna opinia doktorka. Technik już prawie skończył. Wszystko zostało nienaruszone, żebyś mogła sobie obejrzeć.

      – Prokurator był?

      – A jakże. Sam Kanalarz zaszczycił nas swą obecnością. Był i wybył. Jak zwykle rzucił swoje „wiecie, co robić” i pognał do auta, jakby go szerszeń w dupę ugryzł. Na zwłoki nawet nie spojrzał.

      Herrera, wyraźnie rozweselona, dała mu kuksańca w żebro.

      – Trzeba było powiedzieć, że to żona burmistrza, miałbyś od razu jego pełne zaangażowanie! – Nie mogła się powstrzymać od tej uwagi, Kanalarz bowiem nie zawdzięczał swojego przezwiska inspekcjom sieci oczyszczania miasta. – Założę się, że natychmiast kazałby ściągnąć tu profilera, grupę z CBŚ i kilku antyterrorystów. Dla naszego pana burmistrza wszystko – zagruchała, udatnie naśladując lizusowski ton prokuratora. – Co jak co, ale wchodzenie w dupę ma opanowane do perfekcji.

      Szot parsknął śmiechem, przerwanym gniewnymi słowami technika.

      – Może by tak trochę szybciej? Najpierw życzy sobie pani, żebym poczekał, a potem zabawia się flirtowaniem z podwładnym. A ja stoję jak…

      – Lepiej niech pan nie kończy. Przepraszam. Były pewne perturbacje z ustaleniem, kto właściwie powinien tu przyjechać.

      – Znowu Gruda? – Wzrok mężczyzny złagodniał. – Ten facet tak bardzo chce się wybić, że gotów sam dokonać mordu, żeby potem znaleźć zabójcę. Poza tym chce pani za wszelką cenę zaimponować. No dobra, niech sobie pani popatrzy, tylko szybko, bo pora kończyć, zabierać zabawki i wracać na swój plac. Ona wprawdzie bardziej martwa już nie będzie, ale przypominam, że mamy falę upału.

      Benita nie mogła dyskutować z logiką tego stwierdzenia, już teraz było jej za gorąco. Podeszła do przykrytego białą tkaniną ciała i zaklęła pod nosem. To nie była zbrodnia w afekcie ani też efekt bandyckiego napadu; ciało zostało upozowane w sposób sugerujący jakieś przesłanie. Całun i świeca w złożonych dłoniach nasuwały skojarzenia religijne, ale za wcześnie jeszcze na wysnuwanie jakichś wniosków; mogło okazać się, iż te rekwizyty mają zupełnie inne znaczenie.

      Kobieta miała na sobie ubranie. Elegancka sukienka, stopy obute w szpilki, na szyi złoty łańcuszek, w lewym uchu przewlekany kolczyk. A gdzie drugi?

      Obok ciała leżała torebka. Technik wziął ją w osłonięte rękawiczkami dłonie, otworzył i po chwili poszukiwań wyjął etui na dokumenty.

      – Jest prawo jazdy i dowód osobisty. Katarzyna Bielawa, zamieszkała w Cieszynie… Ulica… całkiem niedaleko stąd mieszkała. Są karty płatnicze, dowód rejestracyjny samochodu… – Mężczyzna zamilkł i ponownie zaczął przeglądać torebkę. – Kluczyki od samochodu, pęk kluczy, portmonetka… – znów urwał, przeliczając pieniądze. – Ponad tysiąc w gotówce – stwierdził, odłożywszy portmonetkę do torebki.

      – Czyli rabunek możemy wykluczyć – usłyszała Benita tuż za sobą. Nie musiała się oglądać, by wiedzieć, kto to powiedział. Zbyt dobrze znała ten intensywny, piżmowy zapach wody kolońskiej. Nie znosiła go, niestety przez ostatnie kilka miesięcy ciągle atakował jej zmysł powonienia. Już miała się odezwać, lecz wyręczył ją jak zwykle niezawodny Szot.

      – A gdyby nie miała torebki, to podejrzewałby pan napad rabunkowy? Słusznie, rabusie zawsze zabijają. Potem nakrywają zwłoki białą płachtą i wkładają świecę w dłonie. Taki już wymóg tego zawodu!

      Miażdżąca pogarda w głosie sierżanta sprawiła, że policzki podkomisarza Grudy pokryły się krwistym rumieńcem. Pół roku temu przeniósł się do Cieszyna i już pierwszego dnia komisarz Benita Herrera wpadła mu w oko. Najpierw próbował zwrócić jej uwagę subtelnymi sposobami, a gdy plan zawiódł, zaczął robić wszystko, by jak najczęściej przebywać blisko niej. To również nie przynosiło żadnych rezultatów. Benita ostentacyjnie go lekceważyła, a takie wpadki, jak ta sprzed chwili, nie dodawały mu splendoru.

      – Co pan tu robi, podkomisarzu? – Herrera dopiero teraz odwróciła się w stronę Grudy. – Szef powiedział wyraźnie, że to ja mam prowadzić śledztwo.

      – Pomyślałem, że może się przydam – bąknął, patrząc z psim oddaniem w oczach.

      Na widok tego spojrzenia wstrząsnęła się z niechęcią. Dla kogoś podobnie patrzącego straciła ponad rok życia i nie zamierzała powtarzać tego błędu; miała serdecznie dość mężczyzn, którzy w silnych kobietach szukali oparcia dla własnych słabości.

      – Mylił się pan – odparła krótko. – Proszę wracać do swoich zajęć, tutaj nie będzie pan potrzebny.

      Jakby zapomniawszy o jego istnieniu, odwróciła się doń plecami, rozpoczynając rozmowę z sierżantem. Gruda postał jeszcze chwilę, łudząc się, iż zmieni zdanie, wreszcie odszedł powolnym krokiem.

      – On się w tobie kocha – stwierdził Szot. – Łazi za tobą jak cień.

      – Nie znoszę takich facetów! Dobrowolnie robią z siebie podnóżek, a potem się dziwią, że kobiety ich nie szanują. To nie chłop, tylko guma z kalesonów!

      Benita

Скачать книгу