Ludzkie potwory. Nikki Meredith
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith страница 18
Pracując całymi dniami, Manson przygotował materiał na album, który w jego zamierzeniu miał stanowić wyczerpującą odpowiedź na przesłanie, jakie rzekomo skierowali do niego Beatlesi. Melcher zgodził się przyjechać i wysłuchać piosenek. W ramach przygotowań do wizyty kobiety posprzątały dom, skręciły jointy i ugotowały specjalny posiłek. Melcher nigdy się nie pojawił.
Nie ma wciąż zgody co do tego, na ile Manson rzeczywiście wierzył w „Helter Skelter”, niemniej jego rozgoryczenie i frustracja fiaskiem albumu były niezaprzeczalne. Jedną z osób, które uważają, że to nieudana kariera muzyczna stała za morderstwami, jest mąż Sharon Tate Roman Polański. We wspomnieniach z 1984 roku zatytułowanych Roman reżyser napisał, że „wściekłość Mansona płynęła z niezaspokojonych ambicji artystycznych – szukał zemsty na innych za brak talentu i uznania”. Zdaniem reżysera Manson obrał za cel napaści akurat jego dom, ponieważ myślał, że wciąż mieszka w nim Terry Melcher – człowiek, który nie chciał wyprodukować płyty z piosenkami (Polański także uznał je za przeciętne). Morderstwo małżeństwa LaBianców miało w tym wypadku służyć wyłącznie ukryciu rzeczywistych motywów pierwszej zbrodni.
14
Zakochując się w Anne Frank
Musiałam prześledzić przyczyny swojego zainteresowania Catherine Share, by zrozumieć, jak kwestia żydowskości zaważyła na mojej młodości i dlaczego swastyka na czole Mansona okazała się dla mnie aż tak istotna. W pewnym momencie Hitler i Manson, monstra w skali makro i mikro, zlali się w mojej wyobraźni w jedno, a Catherine stałą się mimowolną uczestniczką tego procesu.
Kiedy byłam w liceum, moje żydowskie korzenie determinowały to, kim byłam. Nie chodziło bynajmniej o to, że się nimi afiszowałam, tylko że właśnie tego nie robiłam. Nie wspominałam o tym zwłaszcza koleżankom z najbliższego otoczenia.
Istnieje teoria, że antysemityzm jest silniejszy w Austrii niż w Niemczech, gdyż po II wojnie światowej Austriacy nie chcieli uporać się z tym, jak potraktowali Żydów, przez co wciąż odczuwa się tam jego trujące działanie. Z jakichś przyczyn widzę w tym pewną analogię do wpływu, jaki stłumienie mojej żydowskiej tożsamości, jakkolwiek rozwodniona by ona była, wywarło na mnie w czasach licealnych.
Żydzi stanowią obecnie na tyle otwartą i żywotną składową naszej kultury, że pamięć o wszechobecności antysemityzmu w latach pięćdziesiątych zaczyna się rozmywać. Na uczelniach medycznych i prawniczych, w ekskluzywnych ośrodkach rekreacyjno-sportowych za miastem i klubach towarzyskich wciąż obowiązywał wtedy numerus clausus lub wręcz zakaz wstępu dla Żydów. Również w części bogatszych dzielnic narzucono pewne ograniczenia w tym zakresie. W młodości miałam tego świadomość, choć zarazem wydawało mi się to odległe od realiów życia codziennego. W końcu byłam tylko ćwierćkrwi Żydówką. Moja babcia w dzieciństwie, które przypadło na koniec XIX wieku, wyemigrowała wraz z rodzicami z Rosji. Jej bliscy byli bardzo wierzący, ona sama jednak już jako dorosła osoba nie chciała mieć z religią nic wspólnego, przez co wykluczono ją z rodziny. Została ateistką, anarchistką, wegetarianką i urodziła nieślubne dziecko. Swoją córkę, a moją matkę, posłała do szkoły z przypiętą do ubrania kartką: „Nie dawać dziecku mięsa”.
Już w dzieciństwie zdawałam sobie sprawę z istnienia antysemityzmu. Wiedziałam o Hitlerze i o tym, że Żydów zamykano i mordowano w obozach koncentracyjnych. Do pewnego stopnia zdawałam sobie sprawę z nastrojów antysemickich, ale tylko dlatego, że rodzice rozmawiali o tym ze sobą. Ponieważ moja mama i babcia zwracały się do siebie w jidysz, powinnam była bardziej zanurzyć się w ten świat, ale tego nie zrobiłam. I wtedy zakochałam się w Anne Frank.
Wiosną 1956 roku, kiedy miałam dwanaście lat, a mój brat szesnaście, rodzice zwolnili nas ze szkoły i zabrali w trzymiesięczną podróż po Europie. Taka wycieczka często jest najwspanialszą rzeczą, jaką wspólnie może zrobić rodzina, ale bywa też, że okazuje się kosmiczną katastrofą. Nasza w sumie była zarazem jednym i drugim. Okazała się wspaniała we wszystkich przewidywalnych aspektach – kulturalnym, historycznym, artystycznym, architektonicznym – ale zarazem ujawniła tkwiące w naszej rodzinie patologiczne napięcia. Od samego początku istotnym czynnikiem – zmienną? tematem? obciążeniem? – stały się żydowskie korzenie mojej mamy. Inaczej mówiąc, matka nigdy nie była aż tak żydowska, jak przed tą wycieczką i w jej trakcie. Skutkiem ubocznym było przebudzenie się mojej żydowskości.
Konflikt wybuchł, gdy tata przyniósł do domu kolorową broszurę reklamową mikrobusu Volkswagena, który zamierzał kupić. Mieliśmy odebrać go w Southampton w Anglii, przejechać nim przez trzynaście krajów, kempingując, gdzie tylko to będzie możliwe, a następnie wyekspediować do domu i sprzedać. W tamtych czasach można było na tym zarobić. Zysk miał pokryć koszty użytkowania samochodu w Europie.
Mama sięgnęła po katalog, przekartkowała go i oddała tacie ze słowami: „Nie będę podróżować samochodem wymyślonym przez Hitlera”. Ojciec odpowiedział, że chyba chodziło jej o garbusa, a jeśli nawet, to i tak Hitler go nie wymyślił, tylko co najwyżej wypromował. W odpowiedzi usłyszał, że przecież Volkswagen to nazistowska firma, więc ona w tym aucie będzie bez przerwy myśleć o Hitlerze.
Potem tata przyniósł ilustrowany prospekt Kungsholm – szwedzko-amerykańskiego statku pasażerskiego, na którego pokład mieliśmy wsiąść w Kopenhadze, by dopłynąć do Nowego Jorku. Broszura ta przyprawiła mnie o dreszczyk emocji. Baseny, kina, sklepy z pamiątkami, lodziarnie. Ojciec pokazał matce mapkę jednostki i powiedział, że zaoszczędzimy masę pieniędzy, bo zarezerwował dla nas kabiny wewnętrzne. Mama wybuchła: „Po moim trupie. Moja mama przypłynęła z Rosji pod pokładem – ryknęła z poczerwieniałą twarzą i gniewem w oczach. – Trzecią klasą pod pokładem nie płynę”.
Czasami te dyskusje zaczynały się spokojnie, wręcz żartobliwie, w zależności od tematu. Koniec końców była to podróż życia (marzenie mojego ojca, a także mamy, jak sama wielokrotnie powtarzała), ale wystarczył jakiś niespodziewany szczegół, by następowała eksplozja. Zależnie od natury kłótni mama albo się po chwili uspokajała, albo jej złość się nasilała, a wrzaski nie ustawały nawet długo po tym, jak wszyscy rozeszliśmy się do swoich sypialni.
W sporze o Kungsholm mama wzięła górę. Tata zarezerwował kabiny zewnętrzne. Odbił to sobie kupnem mikrobusu Volkswagena, co było typowym efektem ich pas de deux – początkowych protestów matki i finalnego postawienia na swoim przez ojca. Wydaje mi się, że wiem, dlaczego się tak działo. Choć mama zazwyczaj potrafiła być asertywna i jako kobieta sukcesu znała swoją wartość oraz miała równe prawa przy podejmowaniu decyzji, to z wielką trudnością przychodziło jej upieranie się przy swoim w dyskusjach z tatą. Kiedy dorasta się w biedzie u boku samotnej, ekscentrycznej i anarchistycznej matki, bez ojca, czasami może brakować zdecydowania.
Wydaje mi się, że pewną rolę odgrywała też jej żydowskość (czy, jak to nazywa moja córka, żydowskawość). Gdyby moja matka należała do dużego klanu żydowskiego, jak rodzina jej matki, zyskałaby jakiś bufor. A tymczasem wspierała ją tylko nieco zwariowana mama. Do dziś nie wiem, czy mój tata zdawał sobie sprawę z tego jej słabego punktu i rozmyślnie wykorzystywał go, by nie uwzględniać jej życzeń, czy może po prostu w ogóle go nie dostrzegał. Bez wątpienia odczuwał