Wakacje z duchami. Adam Bahdaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wakacje z duchami - Adam Bahdaj страница 4

Wakacje z duchami - Adam Bahdaj To lubię

Скачать книгу

i w jakiej liczbie?

      Leśniczy wzruszył ramionami.

      – Wybacz, mój drogi, ja się tym nie zajmuję.

      – Legalnie – podjął Paragon. – Jak chcesz mieć informacje z pierwszej ręki, to wal, bracie, na milicję. I w ogóle... – parsk nął śmiechem, gdyż nie mógł wytrzymać widoku niezwykle poważnej twarzy Mandżara.

      Mandżaro zmarszczył brwi.

      – Co w tym śmiesznego?

      – I w ogóle – dokończył Maniuś – źle się, bracie, do tego zabierasz. Czy widziałeś prawdziwego detektywa, który pyta się, ilu jest w okolicy przestępców? Przecież to nie pęczki rzodkiewek.

      Mandżaro zbladł.

      – Przywołuję cię do porządku!

      Perełka wydobył z gardła najżałośniejsze westchnienie:

      – Znowu się kłócą.

      Leśniczy popatrzył na nich oczami pełnymi zdumienia.

      – O co wam chodzi?

      – A o nic, wujku – wtrącił Perełka, starając się załagodzić sytuację. – To takie nasze sprawy. Wujek i tak tego nie zrozumie.

      – Macie jakieś tajemnice?

      W momencie gdy padło to kłopotliwe pytanie, na ścieżce wiodącej do leśniczówki odezwało się głośne wołanie:

      – Pani Lichoniowa! Pani Lichoniowa!

      Wszyscy zamilkli. Za chwilę w drzwiach kuchni ukazał się biały fartuch gospodyni, a potem na schodkach zjawiła się stara Trociowa, która pomagała w leśniczówce. Trociowa stanęła na najniższym stopniu kamiennych schodków. Dysząc ciężko, starała się wydobyć z gardła głos. Była bardzo wzburzona i przerażona. Sękatymi rękami wymachiwała w powietrzu, jakby prowadziła walkę z niewidzialnym przeciwnikiem.

      – Chryste Panie, co się stało?! – zawołała pani Lichoniowa.

      Kobiecina zdobyła się na wysiłek i wykrztusiła z zaciśniętego gardła:

      – Pani Lichoniowa, na zamku straszy!

      Wiadomość ta wywarła piorunujące wrażenie. Wszyscy zerwali się od stołu, wianuszkiem otoczyli Trociową, która długo jeszcze drobnymi haustami łykała powietrze.

      Pierwszy odezwał się leśniczy:

      – Uspokójcie się, Trociowa. Gdzie straszy?

      – Dyć mówię, że na zamku.

      – Coś wam się przywidziało.

      – Na własne oczy widziałam!

      – No to mówcie, na litość boską! – niecierpliwiła się pani Lichoniowa. – Co Trociowa widziała?

      Starowina nie mogła otrząsnąć się ze strachu. Z trudem rzucała chaotyczne słowa...

      – Matko Najsłodsza... idę ja od jeziora popod zamek, a tu coś nagle jęknęło... Tak jęknęło, jakby się ziemia rozwarła... Myślę sobie, że to może robotnicy wysadzają skały... A tu nagle, jak się nie błyśnie! W imię Ojca, Syna, Ducha... Mówię wam, jakby niebo się rozwarło... I na baszcie ukazało się... – urwała, bo tchu jej brakło. Powiodła po otaczających ją twarzach nieprzytomnymi ze strachu oczyma.

      Leśniczy potrząsnął ją za ramię.

      – Co się ukazało?

      – Ano, ukazała się jakaś postać jasna na baszcie.

      – Pewnie wam się zwidziało.

      – Na własne oczy widziałam.

      – Myśmy też stąd spostrzegli – odezwała się pani Lichoniowa. – Baszta cała jasna była, jakby się błyskało.

      – O, to, to... jakby się błyskało – powtórzyła, bełkocząc Trociowa.

      – Na tym zamku nigdy jeszcze nie straszyło – powiedział z rozwagą leśniczy. – Zresztą, ja w strachy nie wierzę.

      Pani Lichoniowa spojrzała na męża nieufnie.

      – Jak tu, Bolciu, nie wierzyć, kiedy Trociowa na własne oczy widziała.

      – Trociowej mogło się przywidzieć.

      Kobieta uniosła ręce do góry.

      – Święci anieli, przecie mówię, że się ukazało! Na baszcie coś się ukazało w świetle ogromnym.

      Leśniczy pokręcił z niedowierzaniem głową.

      – Coś w tym musi być.

      Paragon z płonącymi policzkami przysłuchiwał się rozmowie. Jako chłopiec trzeźwy, nie był skory do zbytniego przejmowania się podobnymi zdarzeniami, lecz niespotykane do tej pory otoczenie – ciemny las, jezioro, tajemniczy zamek, stara leśniczówka i wystraszona kobieta – wywarły na nim olbrzymie wrażenie. Teraz, gdy usłyszał ostatnie słowa Lichonia, powtórzył za nim w myśli: coś w tym musi być.

      Odciągnął więc na bok półprzytomnego Perełkę.

      – Boguś, może byśmy tam poszli?

      Perełka wytrzeszczył nań oczy.

      – Gdzie?

      – Na zamek...

      – Zwariowałeś?!

      – Nie zwariowałem, tylko jestem legalnie ciekawy.

      – No to idź sam. Ja nie pójdę.

      – Boisz się?

      – Nie.

      – No to walimy!

      Perełka tak spojrzał na przyjaciela, jakby to on przed chwilą ukazał się na baszcie i wystraszył biedną Trociową.

      – Ty chyba masz gorączkę.

      – To ty masz pietra.

      – Przecież tam straszy.

      – Ja w strachy nie wierzę.

      – Ja też nie – jęknął Perełka – ale się boję.

      – To pójdę sam!

      – Nie

Скачать книгу