Fjällbacka. Camilla Lackberg

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 18

Fjällbacka - Camilla Lackberg Saga o Fjallbace

Скачать книгу

treningi i na swoją drużynę. Nikt nie powiedziałby mu złego słowa, wszyscy by zrozumieli. Z wyjątkiem ojca. Poddać się? Dla niego taka możliwość nie istniała.

      Dlatego tu przyszedł i walczył razem z drużyną. Ale nie odczuwał radości, na linii bocznej nie było nikogo. Ojca już nie ma, właśnie to sobie uzmysłowił. Ojca nie ma.

      N ie wolno mu było jechać w przyczepie, a był to dopiero początek rozczarowań na tak zwanych wczasach. Nic nie było tak, jak sobie wyobrażał. Milczenie przerywane tylko przykrymi słowami stało się jeszcze bardziej przykre, gdy nie było domu, w którym mogli się od siebie odseparować. Okazało się, że wczasy to po prostu więcej okazji do awantur i wybuchów złości matki. Po każdej kłótni ojciec szarzał i kurczył się jeszcze bardziej.

      To był jego pierwszy wspólny wyjazd z rodzicami, ale domyślał się, że co roku jeździli w to dziwne miejsce o nazwie Fjällbacka9. Nie było tam gór, tylko kilka pagórków. Przede wszystkim zaś kemping był płaski. Ich przyczepa stanęła wśród mnóstwa podobnych. Nie bardzo mu się to podobało, ale ojciec wytłumaczył mu, że to rodzinne strony matki i dlatego tu przyjeżdżają.

      Dziwił się, że nie spotykają się z żadnymi krewnymi. Podczas kłótni w ciasnej przyczepie usłyszał, że mieszka tu ktoś nazwany Staruchą, ktoś, kto należał do jej rodziny. Śmieszne słowo. Starucha. Matka chyba jej nie lubiła, bo mówiła o niej głosem jeszcze twardszym niż zwykle. Nigdy się z nią nie spotkali. To po co przyjeżdżali?

      Najbardziej nie lubił we Fjällbace kąpieli. Nigdy dotąd nie kąpał się w morzu. Z początku nie wiedział, co o tym myśleć, ale matka nalegała. Kazała przestać się certolić. Powiedziała, że nie życzy sobie mieć syna mięczaka. Więc nabrał w płuca powietrza i ostrożnie wszedł w morze, chociaż zatykało go od zimnej, słonej wody. Gdy sięgnęła pasa, przystanął. Z zimna nie mógł oddychać. W dodatku miał wrażenie, jakby coś się ruszało wokół jego nóg, jakby pełzało, chodziło po nim. Matka podeszła do niego, zaśmiała się, wzięła go za rękę i poprowadziła jeszcze dalej. W jednej chwili poczuł się bardzo szczęśliwy. Jego dłoń w dłoni mamy, jej śmiech niosący się dźwięcznie po wodzie. Nogi szły same, unosiły się nad dnem. W końcu nie czuł już oparcia pod stopami, ale nie przeszkadzało mu to, bo matka trzymała go, niosła, kochała.

      I nagle puściła. Poczuł, jak jej ręka wyślizguje się z jego dłoni. Próbował złapać się czegoś rękami i nogami. Na piersi poczuł zimno, jakby woda się podniosła. Sięgnęła ramion, szyi, zadarł do góry podbródek, żeby nie nalała się do ust, ale nie zdążył i poczuł w gardle słone zimno. Woda nie przestawała się podnosić, przykryła policzki, oczy, wreszcie zamknęła mu się nad głową. Ucichły wszystkie odgłosy, słyszał tylko szum stworzeń pełzających, czołgających się pod wodą.

      Zamachał rękami, broniąc się przed pójściem na dno, ale nie potrafił sobie poradzić ze ścianą wody. Gdy w końcu poczuł, że jakaś ręka chwyta go za ramię, w pierwszym odruchu chciał się nadal bronić. Coś pociągnęło go w górę, głowa wynurzyła się na powierzchnię. Chciwie łapał powietrze, chociaż pierwszy oddech był ostry, bolesny. Matka trzymała go twardo, ale wiedział, że woda już go nie dostanie.

      Był jej wdzięczny, że go uratowała i nie dała zginąć, ale w jej oczach dostrzegł pogardę. Musiał coś zrobić źle, znów sprawił jej zawód. Gdyby wiedział, czym ją rozczarował…

      Sińce na ramieniu miał jeszcze długo.

      – Musiałeś mnie tu ściągać akurat dziś? – Kenneth nieczęsto pozwalał sobie na okazywanie irytacji. Był głęboko przekonany, że niezależnie od sytuacji należy trzymać fason i zachowywać spokój. Ale Lisbet zrobiła taką smutną minę, gdy jej powiedział, że dzwonił Erik i że chociaż jest niedziela, musi na kilka godzin pojechać do biura. Najgorsze, że nie pomstowała i nie nalegała, choć wiedziała, jak niewiele wspólnych chwil im zostało i jak bezcenne są te ostatnie godziny. Mimo wszystko nie protestowała. Widział, jak mobilizuje wszystkie siły, żeby się uśmiechnąć i powiedzieć: Oczywiście, jedź. Dam sobie radę.

      Wolałby, żeby się pogniewała, nakrzyczała na niego i kazała zdecydować, co jest dla niego najważniejsze. Ale Lisbet taka nie jest. Nie przypominał sobie, żeby w ciągu prawie dwudziestu siedmiu lat małżeństwa kiedykolwiek podniosła głos. Na niego albo na kogokolwiek innego. Gdy coś im się nie udało albo mieli zmartwienie, zawsze zachowywała spokój, a jeśli on się załamywał, jeszcze go pocieszała. Gdy on już nie miał siły, ona umiała być silna za dwoje.

      Zostawił ją samą i poszedł do pracy, tracąc kilka cennych godzin, jakie im pozostały. Nienawidził siebie za to, że wystarczy, że Erik strzeli palcami, a on już biegnie na wezwanie. Sam tego nie pojmował, ale zawsze tak było. Nie umiał inaczej. Cenę za to płaciła Lisbet.

      Erik nie odpowiedział. Wpatrywał się w ekran komputera, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.

      – Koniecznie musiałeś mnie tu ściągać dzisiaj? – powtórzył Kenneth. – W niedzielę? To naprawdę nie mogło poczekać do jutra?

      Erik powoli odwrócił się od ekranu.

      – Rozumiem twoją sytuację osobistą – powiedział w końcu. – Ale jeśli nie uporządkujemy ofert, które mamy do przedstawienia w tym tygodniu, równie dobrze możemy zamknąć firmę. Wszyscy musimy być gotowi do pewnych poświęceń.

      Kenneth był ciekaw, jakie to poświęcenia Erik jest gotów ponosić. Sprawa nie była aż tak pilna, jak sugerował. Papiery można by z powodzeniem uporządkować jutro, a stwierdzenie, że od tego zależy byt firmy, było grubą przesadą. Erik prawdopodobnie potrzebował pretekstu, żeby wyjść z domu, ale po co ściągał jego? Pewnie dlatego, że mógł.

      Wzięli się do pracy. Milczeli. Biuro zajmowało jeden duży pokój, nie dało się zamknąć drzwi, żeby nie mieć towarzystwa. Kenneth spoglądał ukradkiem na Erika. Coś się w jego wyglądzie zmieniło, chociaż nie umiałby powiedzieć co. Wydawał się jakiś niewyraźny. Z całą pewnością zmęczony. Fryzura nie tak perfekcyjna jak zwykle, koszula trochę pognieciona. Niepodobny do siebie. Chciał spytać, czy w domu wszystko w porządku, ale zrezygnował. Zamiast tego, siląc się na spokój, spytał:

      – Czytałeś wczoraj o Christianie?

      Erik drgnął.

      – Tak.

      – Ale heca. Grozi mu jakiś świr. – Kenneth powiedział to obojętnym, niemal niefrasobliwym tonem, chociaż serce waliło mu w piersi.

      – Mhm… – Erik nie odrywał wzroku od ekranu, ale nie dotknął ani klawiszy, ani myszki.

      – Czy Christian coś ci o tym mówił? – Miał uczucie, jakby się powstrzymał od zdrapania strupa. Podobnie jak Erik nie chciał o tym rozmawiać, a jednak nie mógł się pohamować. – Mówił ci?

      – Nie, nie mówił mi o żadnych pogróżkach – odparł Erik, grzebiąc w papierach leżących na biurku. – Był bardzo zajęty książką, nie spotykaliśmy się zbyt często. Zresztą może chciał zachować to dla siebie.

      – Czy nie powinien

Скачать книгу


<p>9</p>

Nazwa Fjällbacka jest zbitką dwóch słów: fjäll – góra, góry, i backa – backe znaczy pagórkowaty.