Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 14
Jego oczy i usta stały się nagle okrągłe.
– To ty!
Kruk spojrzał na Jalenę. Nie drgnął mu żaden mięsień ani nie zadrżała brew. Policzki grubasa utraciły kolor. Spojrzał niemal z błaganiem na swych towarzyszy, przeniósł wzrok na Kruka, a wreszcie zwrócił się w stronę Kapitana. Jego usta się poruszyły, lecz nie wydobyły się z nich żadne słowa.
Kapitan wyciągnął rękę w stronę Kruka, który przyjął od niego odznakę Duszołapa i przypiął ją sobie na piersi.
Jalena pobladł jeszcze bardziej. Wycofał się.
– Chyba cię zna – zauważył Kapitan.
– Myślał, że nie żyję.
Jalena wrócił do swych towarzyszy. Bełkotał coś i wskazywał palcem. Pobladli mężczyźni spojrzeli w naszą stronę. Zamienili kilka słów, po czym cała banda uciekła z ogrodu.
Kruk nie wyjaśnił sytuacji. Zapytał tylko:
– Przejdziemy do rzeczy?
– Czy zechcesz nam wytłumaczyć, co jest grane? – W głosie Kapitana zabrzmiała niebezpieczna łagodność.
– Nie.
– Radzę się zastanowić. Twoja osoba może stać się zagrożeniem dla całej Kompanii.
– Nie. To sprawa osobista. Nie wciągnę was w nią.
Kapitan zastanowił się nad tym. Nie lubił grzebać w cudzej przeszłości. Nie bez powodu. Uznał, że tym razem ma powód.
– Jak możesz nie wplątać nas w swoje problemy? Najwyraźniej zrobiłeś wrażenie na Lordzie Jalenie.
– Nie na Jalenie. Na jego przyjaciołach. To stara historia. Załatwię to, zanim się zaciągnę. Pięciu musi umrzeć, by rachunek został zamknięty.
To brzmiało ciekawie. Och, woń tajemnicy i ciemnych sprawek, łajdactw i zemsty. To jądro dobrej opowieści.
– Jestem Konował. Masz jakiś szczególny powód, by nie podzielić się z nami swą opowieścią?
Kruk spojrzał mi w twarz. Najwyraźniej panował całkowicie nad sobą.
– To sprawa prywatna, stara i wstydliwa. Nie chcę o tym rozmawiać.
– W takim razie nie mogę głosować za przyjęciem – stwierdził Jednooki.
Dwaj mężczyźni i kobieta nadeszli po chodniku wykładanym flizami. Zatrzymali się, spoglądając na miejsce, gdzie uprzednio stali towarzysze Lorda Jaleny. Spóźnialscy? Byli zaskoczeni. Patrzyłem, jak rozprawiają pomiędzy sobą.
Elmo głosował tak samo jak Jednooki. Porucznik podobnie.
– Konował? – zapytał Kapitan.
Zagłosowałem „tak”. Poczułem zapach tajemnicy i nie chciałem, by mi się wymknęła.
Kapitan oznajmił Krukowi:
– Znam część historii. Dlatego głosuję tak samo jak Jednooki. W interesie Kompanii. Chciałbym cię przyjąć, ale… Załatw to, zanim opuścimy miasto.
Spóźnialscy ruszyli w naszą stronę. Zadarli podbródki, jednak byli zdecydowani dowiedzieć się, gdzie się podziali ich towarzysze.
– Kiedy to się stanie? – zapytał Kruk. – Ile mam czasu?
– Jutro o świcie wyjeżdżamy.
– Co? – zapytałem.
– Chwileczkę – powiedział Jednooki. – Dlaczego tak szybko?
Nawet Porucznik, który nigdy się niczemu nie dziwi, zauważył:
– Mieliśmy dostać dwa tygodnie.
Znalazł sobie przyjaciółkę, po raz pierwszy odkąd go znałem.
Kapitan wzruszył ramionami.
– Jesteśmy potrzebni na północy. Kulawiec stracił fortecę w Rozdaniu na rzecz buntownika o imieniu Zgarniacz.
Spóźnialscy podeszli do nas. Jeden z mężczyzn zapytał:
– Co się stało z przyjęciem w Grocie Kamelii?
Najeżyłem się cały. Jego głos przypominał nosowe skomlenie. Przepojony był arogancją i pogardą. Nie słyszałem podobnego tonu od chwili, gdy wstąpiłem do Czarnej Kompanii. W Berylu nie przemawiano w ten sposób.
W Opalu nie znają Czarnej Kompanii, powiedziałem sobie. Jeszcze jej nie poznali.
Ten głos podziałał na Kruka jak uderzenie młotem kowalskim w tył głowy. Zesztywniał. Na chwilę jego oczy stały się zimne jak lód. Następnie w ich kącikach pojawiły się zmarszczki wywołane przez uśmiech – najbardziej złowieszczy, jaki w życiu widziałem.
Kapitan szepnął:
– Wiem, dlaczego Jalena dostał ataku niestrawności.
Siedzieliśmy bez ruchu, porażeni śmiertelną groźbą. Kruk podniósł się i odwrócił powoli. Tamci troje ujrzeli jego twarz.
Skomlący facet zakrztusił się. Jego towarzysz zaczął drżeć. Kobieta otworzyła usta. Nic z nich nie popłynęło.
Skąd Kruk wyciągnął nóż, tego nie wiem. Wszystko odbyło się zbyt szybko, bym mógł to dostrzec. Z poderżniętego gardła skomlącego popłynęła krew. Stal dosięgła serca jego przyjaciela. Kruk zacisnął lewą dłoń na gardle kobiety.
– Nie, proszę – szepnęła słabym głosem. Nie liczyła na litość. Kruk zacisnął rękę. Obalił kobietę na kolana. Jej twarz stała się fioletowa i obrzękła. Wywaliła język. Złapała go z drżeniem za nadgarstek. Podniósł ją i zajrzał jej w oczy, aż wybałuszyła je i ciało jej opadło bezwładnie. Zadrżała po raz drugi i skonała.
Kruk cofnął gwałtownie rękę. Spojrzał na swe sztywne, drżące łapsko z upiornym wyrazem twarzy. Poddał się napadowi przebiegających całe ciało drgawek.
– Konował! – warknął Kapitan. – Podobno jesteś lekarzem.
– Tak jest.
Ludzie zaczęli reagować. Cały ogród na to patrzył. Obejrzałem skomlącego. Zimny trup. Jego kompan tak samo. Zwróciłem się w stronę kobiety.
Kruk przyklęknął. Ujął ją za lewą rękę. W oczach miał łzy. Zdjął z jej palca złotą obrączkę ślubną i schował do kieszeni. To było wszystko, co zabrał, choć miała na sobie niezły majątek w biżuterii.
Nasze spojrzenia spotkały się. W jego oczach ponownie dostrzegłem lód. Wzywał