Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 2

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

to, u diabła? – zapytał strażnik.

      – Nie wiem, Białas.

      Rozmiary statku wywarły na mnie większe wrażenie niż jego efektowny żagiel. Czwórka poślednich czarodziejów, których mieliśmy w Kompanii, była zdolna urządzić takie samo widowisko, nigdy jednak nie widziałem galery o pięciu rzędach wioseł.

      Przypomniałem sobie o mojej misji.

      Zapukałem do drzwi Kapitana. Nie odpowiedział. Wprosiłem się sam do środka i odnalazłem go chrapiącego na wielkim drewnianym krześle.

      – Halo! – wrzasnąłem. – Pali się! Zamieszki w Jęku! Tańce u Bram Świtu!

      Tańce to imię dawnego generała, który omal nie zniszczył Berylu. Ludzie do dziś drżą na jego wspomnienie.

      Kapitan zachował spokój. Nie uchylił powieki ani nie uśmiechnął się.

      – Jesteś bezczelny, Konował. Kiedy nauczysz się korzystać z drogi służbowej?

      Droga służbowa oznacza, że należy najpierw zawracać łeb porucznikowi i nie przerywać drzemki kapitana, chyba żeby Niebiescy szturmowali Bastion.

      Opowiedziałem mu o Kędziorze i mojej mapie.

      Zdjął nogi z biurka.

      – To robota dla Łaski. – W jego głosie zabrzmiał twardy ton. – Czarna Kompania nie toleruje podstępnych ataków na swoich ludzi.

      Łaska był najwredniejszym z naszych plutonowych. Uważał, że dwunastu ludzi wystarczy, pozwolił jednak, żebyśmy ja i Milczek przyłączyli się do nich. Ja mogłem pozszywać rannych, a Milczek przydałby się, gdyby Niebiescy chcieli grać ostro. Musieliśmy czekać na niego pół dnia, gdyż udał się na krótki wypad do lasu.

      – Co, do cholery, wykombinowałeś? – zapytałem go, gdy wrócił, taszcząc jakiś nędznie wyglądający worek.

      Uśmiechnął się tylko. Jest Milczkiem i cały czas milczy.

      Lokal nazywał się „Tawerna przy Molo” i był całkiem sympatyczny. Sam spędziłem tam wiele wieczorów. Łaska wyznaczył trzech ludzi do pilnowania tylnego wyjścia i po dwóch do każdego z dwóch okien. Następną dwójkę wysłał na dach. Każdy dom w Berylu ma wyjście na dach. Latem ludzie tam śpią.

      Resztę Łaska wprowadził przez drzwi frontowe tawerny.

      Był to mały, buńczuczny facet, który lubował się w dramatycznych gestach. Jego wejście powinny poprzedzać fanfary.

      Tłum zamarł, wpatrzony w nasze tarcze i obnażone miecze oraz fragmenty twarzy o bezlitosnym wyrazie, ledwie widoczne przez szpary w opuszczonych zasłonach hełmów.

      – Verus! – krzyknął Łaska. – Przytaszcz tu swój tyłek!

      Pojawił się dziadek rodziny właścicieli. Posuwał się uniżenie w naszą stronę jak kundel oczekujący kopniaka. Klienci zaczęli szeptać.

      – Cisza! – zagrzmiał Łaska. Potrafił wydobyć głośny ryk ze swego drobnego ciała.

      – W czym mogę wam pomóc, szlachetni panowie? – zapytał stary.

      – Sprowadź tu synów i wnuków, Niebieski.

      Rozległo się skrzypienie krzeseł. Jeden z żołnierzy wbił nóż w blat stołu.

      – Spokój – rozkazał Łaska. – Jedzcie sobie obiad, jak gdyby nigdy nic. Za godzinę was wypuścimy.

      Stary zaczął dygotać.

      – Nie rozumiem, proszę pana. Co takiego zrobiliśmy?

      Łaska uśmiechnął się złowieszczo.

      – Umie udawać niewinnego. Chodzi o morderstwo, Verus. Dwa morderstwa przez otrucie. Dwa usiłowania morderstwa przez otrucie. Sędziowie orzekli karę niewolników.

      Świetnie się bawił.

      Łaska nie należał do typu ludzi, za którym szczególnie przepadałem. Nigdy nie przestał być chłopcem wyrywającym skrzydełka muchom.

      Kara niewolników oznaczała pozostawienie zwłok padlinożernym ptakom po publicznym ukrzyżowaniu. W Berylu jedynie zbrodniarzy chowa się bez kremacji lub nie chowa w ogóle.

      W kuchni powstał tumult. Ktoś usiłował uciec tylnymi drzwiami. Nasi ludzie udaremnili tę próbę.

      W sali nastąpiła eksplozja. Uderzyła w nas fala wymachujących sztyletami istot ludzkich.

      Zepchnęli nas ku drzwiom. Ci, którzy byli niewinni, niewątpliwie obawiali się, że zostaną skazani razem z winnymi. Sprawiedliwość w Berylu jest szybka, brutalna i surowa i rzadko daje pozwanemu szansę na oczyszczenie się z zarzutów.

      Sztylet przeszedł przez zasłonę. Jeden z naszych ludzi padł na ziemię. Mimo że nie jestem zbyt dobry w walce, zająłem jego miejsce. Łaska rzucił jakąś złośliwą uwagę, której nie dosłyszałem.

      – Już nigdy nie będziesz w niebie – odparłem. – Wykreślam cię z Kronik raz na zawsze.

      – Nie pieprz. Nigdy niczego nie pomijasz.

      Padł już tuzin obywateli. Krew tworzyła kałuże na podłodze. Na zewnątrz zebrali się gapie. Za chwilę jakiś śmiałek zaatakuje nas od tyłu.

      Ktoś drasnął sztyletem Łaskę. Ten stracił cierpliwość.

      – Milczek!

      Milczek wziął się już do roboty, był jednak Milczkiem. Oznaczało to, że nie towarzyszył temu żaden dźwięk i bardzo nieliczne efekty wizualne.

      Goście tawerny zostawili nas w spokoju i zaczęli okładać się sami po twarzach, i wymachiwać rękoma w powietrzu. Tańczyli i podskakiwali, łapali się za plecy i tyłki, piszczeli i wyli żałośnie. Kilku zemdlało.

      – Co, do diabła, zrobiłeś? – zapytałem.

      Milczek uśmiechnął się, odsłaniając ostre zęby. Mignął mi przed oczyma swą ciemną łapą i ujrzałem tawernę z nieco zmienionej perspektywy.

      Worek, który przywlókł spoza miasta, okazał się jednym z tych gniazd szerszeni, na które można, jeśli ma się pecha, natrafić w lasach na południe od Berylu. Ich mieszkańcy to przypominające trzmiele potwory, które wieśniacy nazywają łysymi szerszeniami. Mają one charakter najpaskudniejszy w całej przyrodzie. Szybko uspokoiły ludzi z tawerny, oszczędzając wysiłku naszym chłopakom.

      – Dobra robota, Milczek – powiedział Łaska, wyładowawszy najpierw swą wściekłość na kilku nieszczęsnych klientach. Wyprowadził na ulicę tych, którzy pozostali przy życiu.

      Przebadałem naszego poszkodowanego brata, podczas gdy drugi z żołnierzy dobijał rannych. Łaska nazwał to oszczędzeniem Syndykowi

Скачать книгу