Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 6

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

w charakterze obrońcy tradycji sprzeciwiającego się jego sugestii.

      – Tu mowa o przetrwaniu Kompanii, Konował.

      – Wzięliśmy złoto, Kapitanie. Tu mowa o honorze. Przez cztery stulecia Czarna Kompania ściśle wypełniała swe kontrakty. Zważ na Księgę Seta zapisaną przez kronikarza Korala, gdy Kompania była na służbie Archonta z Kości podczas Buntu Chiliarchów.

      – Ty na nią zważ, Konował.

      – Domagam się swoich praw wolnego żołnierza – odparłem podenerwowany.

      – Ma prawo mówić – zgodził się Porucznik, który jest większym tradycjonalistą ode mnie.

      – Zgoda. Niech mówi. Nie musimy słuchać.

      Zacząłem snuć opowieść o tej najczarniejszej godzinie w historii Kompanii… aż zdałem sobie sprawę, że spieram się sam ze sobą.

      – Konował? Skończyłeś?

      Przełknąłem ślinę.

      – Znajdźcie jakiś wybieg, to się zgodzę.

      Tam-Tam zabębnił drwiąco. Jednooki zachichotał.

      – To robota dla Goblina, Konował. On był prawnikiem, zanim wybił się na alfonsa.

      Goblin połknął przynętę.

      – Ja prawnikiem? Twoja matka była prawniczą…

      – Cisza! – Kapitan uderzył w stół. – Mamy zgodę Konowała. Zróbcie, jak powiedział. Znajdźcie wybieg.

      Pozostali poczuli widoczną ulgę. Nawet Porucznik. Moja opinia, jako kronikarza, miała większe znaczenie, niżbym tego pragnął.

      – Oczywistym wyjściem jest zlikwidowanie człowieka, który dzierży nasze zobowiązanie – zauważyłem. Moje słowa zawisły w powietrzu jak wstrętny, zastarzały smród. Całkiem jak ten w grobowcu forwalaków. – Biorąc pod uwagę nasz fatalny stan, nikt nie będzie miał do nas pretensji, jeśli jakiś zamachowiec się prześliźnie.

      – Twój sposób myślenia jest odrażający, Konował – powiedział Tam-Tam. Zabębnił dla mnie po raz drugi.

      – Przyganiał kocioł garnkowi. Zachowamy pozory honoru. Czasami nam się nie udaje. Nawet nie tak rzadko.

      – To mi się podoba – stwierdził Kapitan. – Rozejdźmy się, zanim Syndyk przyjdzie zapytać, co się dzieje. Ty zostań, Tam-Tam. Mam dla ciebie robotę.

      To była noc pełna krzyków. Gorąca, parna noc, jedna z tych, które znoszą ostatnią cienką granicę między człowiekiem cywilizowanym a potworem czającym się w jego duszy. Krzyki nadchodziły z domów, w których strach, upał i tłok naciągnęły zbyt mocno łańcuchy, które go krępowały.

      Znad zatoki zadął zimny wiatr, za którym podążyły potężne chmury burzowe. W ich włosach hasały błyskawice. Wicher wymiótł z Berylu cały smród. Ulewa wypłukała jego ulice. W świetle poranka Beryl wydał się innym miastem, spokojnym, chłodnym i czystym.

      Gdy szliśmy na wybrzeże, ulice usiane były kałużami. W rynsztokach szemrała jeszcze woda. W południe powietrze znowu będzie ciężkie jak ołów i bardziej wilgotne niż kiedykolwiek.

      Tam-Tam czekał na nas przy łódce, którą wynajął.

      – Ile straciłeś na tym interesie? – zapytałem. – Ta balia wygląda, jakby miała zatonąć, zanim minie wyspę.

      – Ani miedziaka, Konował. – W jego głosie brzmiało rozczarowanie. On i jego brat są znanymi złodziejaszkami i spekulantami. – Ani miedziaka. Ta łódź jest lepsza, niż się zdaje. Jej właściciel to przemytnik.

      – Wierzę ci na słowo. Chyba wiesz, co mówisz.

      Mimo to wsiadłem na pokład z niezwykłą ostrożnością. Tam-Tam skrzywił się. On i Jednooki oczekiwali od nas, że nic nie będziemy mieć do ich chciwości.

      Wyruszyliśmy na morze, by zawrzeć umowę. Kapitan dał Tam-Tamowi carte blanche. Porucznik i ja popłynęliśmy z nim, by dać mu kopniaka, gdyby go poniosło. Milczek wraz z sześcioma żołnierzami towarzyszył nam na pokaz.

      Celnicy próbowali zatrzymać nas z dali sygnałami wysyłanymi z wyspy. Zanim ruszyli w naszą stronę, nas już nie było. Przykucnąłem i wyjrzałem pod bomem. Czarny statek majaczył przed nami, coraz większy i większy.

      – To cholerna pływająca wyspa.

      – Za duży – warknął porucznik. – Statek tych rozmiarów rozleci się na burzliwym morzu.

      – Dlaczego? Skąd wiesz?

      Nawet wystraszony nie przestawałem się interesować życiem moich braci.

      – W młodości pływałem jako chłopiec okrętowy. Znam się na statkach.

      Jego ton zniechęcał do dalszych pytań. Większość naszych ludzi nie chce rozmawiać o swej przeszłości. Czego innego można oczekiwać po kompanii łotrzyków, których łączy chwila obecna oraz tradycja wspólnej walki przeciw całemu światu?

      – Nie jest za duży, jeśli utrzymuje go w całości sztuka czarnoksięska – sprzeciwił się Tam-Tam. Drżał cały. Wygrywał na swym bębenku przypadkowe, nerwowe rytmy. Obaj z Jednookim nie znosili wody.

      No proszę. Tajemniczy czarnoksiężnik z północy. Statek tak czarny jak dno piekieł. Nerwy zaczynały mi puszczać.

      Załoga zrzuciła drabinkę sznurową. Porucznik wdrapał się po niej. Statek zrobił na nim wrażenie.

      Nie jestem marynarzem, ale dostrzegłem, że statek ma reje zbrasowane i jest w pełnym rynsztunku. Młodszy oficer wybrał Tam-Tama, Milczka i mnie. Poprosił, żebyśmy mu towarzyszyli. Poprowadził nas w dół schodami, a potem przez korytarze w stronę rufy. Nie odezwał się ani słowem.

      Emisariusz z północy siedział po turecku wśród ozdobnych poduszek, w kabinie godnej wschodniego potentata, z otwartymi oknami wychodzącymi na rufę. Wytrzeszczyłem oczy. W spojrzeniu Tam-Tama zatlił się ogień chciwości. Emisariusz roześmiał się.

      Ten śmiech wywołał szok. Cienki chichot bardziej odpowiedni dla jakiejś piętnastoletniej madonny z nocnej tawerny niż dla człowieka potężniejszego od królów.

      – Przepraszam – odezwał się, zasłaniając ręką w eleganckim geście miejsce, gdzie byłyby usta, gdyby nie czarny morion. Po chwili dodał: – Usiądźcie.

      Mimo woli wybałuszyłem oczy. Obie uwagi wypowiedział wyraźnie odmiennym głosem. Czyżby pod tym hełmem zasiadał jakiś komitet? Tam-Tam przełknął ślinę. Milczek, jak to Milczek, siedział sobie po prostu. Podążyłem za jego przykładem. Starałem się nie obrazić gospodarza swym pełnym strachu i ciekawości spojrzeniem.

      Tam-Tam nie był tego dnia najlepszym dyplomatą.

Скачать книгу