Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 4
![Czarna Kompania - Glen Cook Czarna Kompania - Glen Cook Fantasy](/cover_pre460629.jpg)
Wzruszył ramionami.
– Idź się połóż, Konował. Nie ma sensu się wykańczać. To i tak nic w ostatecznym rozrachunku nie da.
Oddalił się spokojnie, zagubiony w plątaninie swych myśli. Spojrzałem na niego zdziwiony. Był już daleko w dole. Ponownie zwróciłem uwagę na ognie, światła i niepokojący brak rwetesu. Dwoiło mi się w oczach. Widziałem mroczki. Tam-Tam miał rację. Powinienem się przespać.
Z ciemności dobiegł kolejny z tych dziwnych, rozpaczliwych krzyków. Tym razem był bliższy.
– Wstawaj, Konował. – Głos Porucznika brzmiał ostro. – Kapitan wzywa cię do kwatery oficerów.
Jęknąłem. Zakląłem. Zagroziłem ciężkim uszkodzeniem ciała. Uśmiechnął się, ścisnął mi nerw pod łokciem i zrzucił mnie na podłogę.
– Już wstałem – poskarżyłem się, macając wokół ręką w poszukiwaniu butów. – O co chodzi?
Porucznik zniknął.
– Czy Łaska z tego wyjdzie, Konował? – zapytał Kapitan.
– Nie sądzę, ale widziałem już większe cuda.
W kasynie zebrali się wszyscy oficerowie i sierżanci.
– Chcecie pewnie wiedzieć, co się dzieje – ciągnął Kapitan. – Nasz niedawny gość jest wysłannikiem zza morza. Przybył z ofertą sojuszu. Środki militarne Północy w zamian za wsparcie floty Berylu. Mam wrażenie, że to rozsądna propozycja, ale Syndyk się upiera. Nadal jest rozdrażniony upadkiem Opalu. Zaproponowałem mu, by wykazał większą elastyczność. Jeśli ci ludzie z północy są czarnymi charakterami, sojusz może się okazać najlepszym z kilku złych wyjść. Lepiej być sojusznikiem niż lennikiem. Rzecz w tym, co zrobimy, jeśli legat będzie naciskał?
– Czy powinniśmy odmówić, jeśli każą nam walczyć z tymi facetami z północy? – zapytał Cukierek.
– Być może. Walka z czarnoksiężnikiem mogłaby oznaczać naszą zagładę.
Trzask! Drzwi kasyna otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł mały, ciemnoskóry, żylasty mężczyzna z wielkim, haczykowatym nosem przywodzącym na myśl dziób. Kapitan poderwał się i strzelił obcasami.
– Syndyk.
Nasz gość walnął w stół obiema pięściami.
– Rozkazałeś swoim ludziom wycofać się do Bastionu. Nie płacę wam za to, żebyście chowali się po kątach jak zbite psy.
– Ani za to, żebyśmy ponieśli męczeńską śmierć – odparł Kapitan głosem, którego zawsze używał, gdy chciał przemówić do rozumu komuś głupiemu. – Jesteśmy strażą przyboczną, nie policją. Utrzymywanie porządku należy do obowiązków Kohort Miejskich.
Syndyk był zmęczony, podekscytowany i przestraszony, na granicy załamania nerwowego. Tak jak wszyscy.
– Proszę być rozsądnym – ciągnął Kapitan. – Sytuacja w Berylu jest beznadziejna. Na ulicach panuje chaos. Wszelkie próby przywrócenia porządku skazane są na niepowodzenie. Lekarstwo stało się chorobą.
To mi się spodobało. Miałem już dość Berylu.
Syndyk skurczył się nagle.
– Są jeszcze forwalaki. I ten sęp z północy, który czeka przy wyspie.
Tam-Tam wyrwał się z półsnu.
– Przy wyspie, powiadasz?
– Czeka, aż zacznę go błagać.
– To ciekawe. – Mały czarodziej ponownie zapadł w odrętwienie.
Kapitan i Syndyk zaczęli się sprzeczać o warunki naszego kontraktu. Przedstawiłem im naszą kopię. Syndyk usiłował naciągnąć interpretację poszczególnych punktów, powtarzając: „Tak, ale”. Najwyraźniej miał ochotę walczyć, gdyby legat spróbował wywrzeć nacisk.
Elmo zaczął chrapać. Kapitan kazał nam odejść i wznowił dyskusję z naszym pracodawcą.
Mam wrażenie, że siedem godzin snu można uznać za wystarczającą dawkę. Nie udusiłem Tam-Tama, kiedy mnie obudził, zrzędziłem jednak i narzekałem, aż zagroził, że zamieni mnie w osła ryczącego u Bram Świtu. Dopiero później, gdy już się ubrałem i dołączyliśmy do dwunastki innych, zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia, co się dzieje.
– Idziemy obejrzeć grobowiec – wyjaśnił Tam-Tam.
– Co?
Czasami rankiem nie jestem zbyt bystry.
– Idziemy na Wzgórze Cmentarne, żeby rzucić okiem na grobowiec forwalaków.
– Zaczekaj chwilkę…
– Masz cykora? Zawsze mi się zdawało, żeś tchórz, Konował.
– O czym gadasz?
– Nie przejmuj się. Będziesz miał przy sobie trzech czołowych czarodziejów, którzy pójdą tam tylko po to, żeby pilnować twego dupska. Jednooki też by poszedł, ale Kapitan chciał, żeby był pod ręką.
– Chcę wiedzieć, po co to robimy.
– Żeby sprawdzić, czy te wampiry rzeczywiście istnieją. Może to fałszywka z tego widmowego statku.
– Niezła sztuczka. Może sami powinniśmy o tym pomyśleć. Wizja powrotu forwalaków dokonała tego, czego nie zdołały osiągnąć siły zbrojne: uspokoiło zamieszki.
Tam-Tam skinął głową. Przeciągnął palcami po bębenku, od którego pochodziło jego imię. Zapamiętałem tę myśl. Tam-Tam jest jeszcze gorszy od swego brata, jeśli chodzi o umiejętność przyznania się do słabości.
Miasto było równie spokojne jak stare pole bitwy. Podobnie też jak pole bitwy pełne było smrodu, much, padlinożerców oraz trupów. Jedynym dźwiękiem był stukot naszych butów. Raz usłyszeliśmy też żałobne wycie smutnego psa stojącego na straży nad swym powalonym panem.
– Cena porządku – mruknąłem. Spróbowałem odpędzić psa, ale nie chciał się ruszyć.
– Koszty chaosu – sprzeciwił się Tam-Tam. Uderzył w swój bęben. – To nie jest to samo, Konował.
Wzgórze Cmentarne jest wyższe od wzniesienia, na którym stoi Bastion. Z Górnej Klauzury, gdzie znajdują się mauzolea bogaczy, dostrzegłem statek z północy.
– Po prostu stoi sobie i czeka – stwierdził Tam-Tam. – Tak jak mówił Syndyk.
– Dlaczego zwyczajnie nie wpłyną? Kto mógłby ich powstrzymać?
Tam-Tam