.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 31

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
 -

Скачать книгу

ludzki gest? – zastanowiłem się.

      Jego drobne ciało zawsze okrywa czarny skórzany strój. Ma też zakrywający głowę czarny morion oraz rękawice i buty tego samego koloru. Jedynie dwie srebrne odznaki urozmaicają tę monotonię. Jedynym barwnym elementem jest nieoszlifowany rubin stanowiący gałkę jego sztyletu. Szpon o pięciu pazurach przytwierdza klejnot do rękojeści noża.

      Na piersi Duszołapa rysują się małe, miękkie krągłości. W jego nogach i biodrach jest coś kobiecego. Trzech spośród Schwytanych to kobiety, tylko Pani jednak wie którzy. My na wszystkich mówimy „on”. Ich płeć nigdy nie będzie miała dla nas znaczenia.

      Duszołap twierdzi, że jest naszym przyjacielem i obrońcą. Mimo to jego obecność napełniła salę chłodem, niemającym nic wspólnego z naturalnym zimnem. Nawet Jednookiego przechodzi dreszcz, gdy jest w pobliżu.

      A Kruka? Nie wiem. Kruk sprawia wrażenie, że nie jest już zdolny do żadnych uczuć, chyba że sprawa dotyczy Pupilki. Pewnego dnia ta wielka kamienna maska pęknie. Mam nadzieję, że będę przy tym, by zobaczyć to na własne oczy.

      Duszołap odwrócił się plecami do ognia.

      – No proszę. – Wysoki ton. – Świetna pogoda na przygody. – Baryton. Następnie popłynęły dziwne dźwięki. Śmiech. Schwytany zażartował.

      Nikt się nie roześmiał.

      Nie oczekiwał tego po nas. Zwrócił się do Jednookiego.

      – Opowiedz mi – powiedział tenorem powolnym i łagodnym, o brzmieniu nieco przytłumionym, jakby dobiegał zza cienkiej ściany. Albo, jak mówi Elmo, zza grobu.

      W Jednookim nie pozostało nic z krzykacza czy błazna.

      – Zaczniemy od początku. Kapitanie? – dodał.

      – Jeden z naszych informatorów wpadł na trop spotkania buntowniczych przywódców. Jednooki, Goblin i Milczek śledzili ruchy znanych buntowników… – zaczął Kapitan.

      – Pozwalacie im łazić na wolności?

      – Prowadzą nas do swoich przyjaciół.

      – Jasne. To jedna z wad Kulawca. Brak wyobraźni. Zabija ich, gdy tylko ich znajdzie, razem ze wszystkimi innymi w zasięgu wzroku. – Znowu ten niesamowity śmiech. – Mniej efektywne, co?

      Padło jeszcze jedno zdanie w języku, którego nie znałem.

      Kapitan skinął głową.

      – Elmo?

      Elmo powtórzył swą opowieść identycznie jak poprzednio, słowo w słowo. Przekazał pałeczkę Jednookiemu, który nakreślił plan załatwienia Zgarniacza. Nic z tego nie pojąłem, ale Duszołap połapał się natychmiast. Roześmiał się po raz trzeci.

      Jak zrozumiałem, mieliśmy spuścić ze smyczy mroczną stronę ludzkiej natury.

      Jednooki zaprowadził Duszołapa do swego tajemniczego kamienia. Przysunęliśmy się do ognia. Milczek wydobył skądś talię. Nie było chętnych.

      Czasami zastanawiam się, jak to się dzieje, że żołnierze sił regularnych nie tracą zmysłów. Muszą przez cały czas przebywać ze Schwytanymi. W porównaniu z resztą Duszołap jest milutki.

      Jednooki i Duszołap wrócili roześmiani.

      – Jeden wart drugiego – mruknął Elmo, który rzadko wyrażał swoją opinię.

      Duszołap odzyskał wigor.

      – Dobra robota, panowie. Bardzo dobra. Z wyobraźnią. To może załatwić buntowników we Wcięciu. Wyruszymy do Róż, gdy tylko pogoda się poprawi. Ośmiu ludzi, Kapitanie, w tym dwóch waszych czarowników.

      Po każdym zdaniu następowała przerwa. Każde wypowiadał innym głosem. Niesamowite.

      Słyszałem, że są to głosy tych wszystkich ludzi, których dusze Duszołap złapał.

      Odważniejszy niż zwykle, zgłosiłem się na ochotnika. Chciałem zobaczyć, jak można złapać Zgarniacza za pomocą włosów i bloku wapiennego. Kulawcowi, z całą jego wściekłą siłą, to się nie udało.

      Kapitan zastanowił się przez chwilę.

      – Zgoda, Konował. Jednooki i Goblin. Ty i Elmo. Dobierzcie jeszcze dwóch.

      – To tylko siedmiu, Kapitanie.

      – Kruk będzie ósmy.

      – Och. Kruk. No jasne.

      No jasne. Cichy, śmiertelnie groźny Kruk miał być alter ego Kapitana. Więź pomiędzy tymi dwoma jest nie do pojęcia. Przejmuję się tym chyba dlatego, że Kruk ostatnio przeraża mnie jak wszyscy diabli.

      Kruk spojrzał na Kapitana, unosząc prawą brew. Tamten odpowiedział mu ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy. Kruk wzruszył jednym ramieniem. Co sobie przekazali? Nie miałem pojęcia.

      Coś niezwykłego wisiało w powietrzu. Wtajemniczonym wydawało się to wspaniałe. Choć nie miałem pojęcia co to, wiedziałem, że okaże się cholernie paskudne.

      Zawierucha ustała. Wkrótce droga do Róż stała otworem. Duszołap się niecierpliwił. Zgarniacz miał dwa tygodnie przewagi. Podróż do Róż zajmie nam tydzień. Opowieści rozpuszczone przez Jednookiego mogą utracić skuteczność, zanim tam przybędziemy.

      Wyjechaliśmy przed świtem, z blokiem wapienia załadowanym na wóz. Czarodzieje nie zrobili z nim wiele. Wyryli jedynie niewielkie zagłębienie rozmiarów sporego melona. Nie mogłem pojąć, jaką przedstawia on wartość. Jednooki i Goblin robili wokół niego tyle zamieszania, ile nowożeniec wokół panny młodej. Jednooki w odpowiedzi na moje pytania uśmiechał się szeroko. Sukinsyn.

      Pogoda utrzymywała się. Z południa wiał ciepły wiatr. Napotkaliśmy fragmenty drogi pokrytej błotem. Byłem wtedy świadkiem szokującego zjawiska. Duszołap wszedł w błoto i ciągnął ten wóz razem z całą resztą. Wielki dostojnik imperium.

      Róże to królowa miast Wcięcia. Tłoczne, bezładnie zabudowane wolne miasto. Republika. Pani nie uważała za wskazane odbierać mu jego tradycyjnej autonomii. Światu potrzebne są miejsca, w których ludzie wszelkiego autoramentu i pozycji mogą uwolnić się od zwykle krępujących ich ograniczeń.

      Tak jest, Róże, miasto bez władcy. Pełne agentów, szpiegów i tych, którzy żyją poza zasięgiem prawa. W tym środowisku, twierdził Jednooki, jego plan musi wydać owoce.

      Gdy przybyliśmy, czerwone mury Róż majaczyły nad nami, ciemne jak zakrzepła krew w świetle zachodzącego słońca.

      Goblin wszedł spokojnie do pokoju, który zajęliśmy.

      – Znalazłem miejsce – pisnął do Jednookiego.

      – Dobrze.

      Ciekawe. Od tygodni nie wymienili ani jednej obelgi. Z reguły godzina bez awantur stanowiła

Скачать книгу