Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 28
Ostry wicher z północy ciął śnieżnym puchem. Podczas nocy spadła go stopa, a miało spaść jeszcze więcej. Pomnoży to nasze cierpienia. Współczułem Elmowi i jego ekipie, która wyruszyła na połów buntowników.
Forteca Mejstrikt, perła systemu obronnego Wcięcia. W zimie mróz, wiosną błoto, latem gorąco jak w piecu. Prorocy Białej Róży i regularne oddziały buntowników to najmniejsze z naszych kłopotów.
Wcięcie to długie wypłaszczenie w kształcie grotu strzały, skierowanego na południe, pomiędzy łańcuchami gór. Mejstrikt leży na jego czubku. Dzięki temu tak zmiany pogody, jak i wrogowie zlewają się niczym przez lejek wprost ku twierdzy. Naszym zadaniem było utrzymać tę kotwicę północnego systemu umocnień Pani.
Dlaczego Czarna Kompania?
Jesteśmy najlepsi. Buntownicza zaraza zaczęła się przesączać wzdłuż Wcięcia wkrótce po upadku Forsbergu. Kulawiec próbował ją powstrzymać, lecz bez powodzenia. Pani wysłała nas, żebyśmy posprzątali bałagan, jakiego narobił. Jedyną alternatywą, jaka jej pozostała, była utrata następnej prowincji.
Strażnik u bramy zadął w trąbkę. Wracał Elmo.
Nikt nie wybiegł mu na spotkanie. Nasze zasady nakazują obojętność. Udajemy, że flaki nam się nie przewracają z niepokoju. Ludzie spoglądali tylko z ukrycia na braci, którzy wyruszyli na łowy. Czy ktoś zginął? Był ciężko ranny? Znasz ich lepiej niż własną rodzinę. Walczyłeś u ich boku od lat. Nie wszyscy byli przyjaciółmi, byli jednak rodziną. Jedyną, jaką miałeś.
Wartownik odkruszył sople lodu z kołowrotu. Krata bramy uniosła się, skrzypiąc na znak protestu. Jako historyk Kompanii mogłem przywitać Elma bez łamania niepisanych praw. Jak ostatni dureń wyszedłem na wiatr i mróz.
Poprzez sypiący śnieg dostrzegłem grupę wynędzniałych cieni. Kuce wlokły się z trudem. Jeźdźcy nachylali się nad ich pokrytymi lodem grzywami. Zwierzęta i ludzie skurczyli się w sobie, by skryć się przed ostrymi pazurami wichru. Obłoki pary buchały z ust wierzchowców i jeźdźców, po czym umykały na wietrze. Nawet bałwan zadrżałby z zimna, gdyby to ujrzał, choćby na obrazie.
Z całej Kompanii jedynie Kruk wcześniej widział śnieg na własne oczy. Miłe przywitanie na służbie Pani.
Jeźdźcy zbliżyli się. Wyglądali bardziej na uchodźców niż na braci z Czarnej Kompanii. Na wąsach Elma lśniły brylanty lodu. Resztę twarzy zakrywały mu łachmany. Pozostali skulili się tak, że nie mogłem poznać, kto jest kim. Jedynie Milczek siedział na siodle śmiało wyprostowany. Spoglądał wprost przed siebie, nie zważając na bezlitosny wicher.
Przejechawszy przez bramę, Elmo skinął głową.
– Zaczynaliśmy się już zastanawiać – powiedziałem. Zastanawiać to znaczy martwić. Zasady Kompanii wymagają pokazu obojętności.
– Droga była trudna.
– Jak wam poszło?
– Czarna Kompania – dwadzieścia trzy. Buntownicy – nic. Nie ma nic dla ciebie, Konował, poza tym że Dżo-Dżo odmroził się trochę.
– Dorwaliście Zgarniacza?
Złowrogie przepowiednie Zgarniacza, jego biegłość w sztuce magicznej oraz spryt bitewny zrobiły z Kulawca durnia. Wcięcie znajdowało się w przededniu upadku, zanim Pani nas tu skierowała. To posunięcie wywołało szok, którego fale przebiegły całe imperium. Kapitan najemników stanął na czele siły i mocy zwykle zarezerwowanych dla jednego z Dziesięciu!
Biorąc pod uwagę, jak wyglądała zima we Wcięciu, jedynie szansa na dostanie samego Zgarniacza mogła skłonić Kapitana do wysłania tego patrolu.
Elmo odsłonił twarz i uśmiechnął się. Nie chciał nic powiedzieć. I tak będzie musiał powtórzyć wszystko Kapitanowi.
Przyjrzałem się Milczkowi. Na jego długiej, posępnej twarzy nie dostrzegłem uśmiechu. Odpowiedział mi lekkim potrząśnięciem głowy. No tak. Kolejne zwycięstwo równające się porażce. Zgarniacz znowu nam się wymknął. Może pogoni nas tak samo jak Kulawca – popiskujące myszy, które zrobiły się zbyt śmiałe i zaatakowały kota.
Mimo to zarąbanie dwudziestu trzech członków miejscowej siatki buntowników miało swoją wartość. W gruncie rzeczy całkiem niezły wynik. Lepszy od szczytowych osiągnięć Kulawca.
Koniki odprowadzono do stajni. Służba rozstawiła w głównej sali ciepłe jadło i grzane wino. Trzymałem się blisko Elma i Milczka. Wkrótce mieliśmy usłyszeć ich opowieść.
W głównej sali Mejstriktu przeciąg jest tylko odrobinę słabszy niż w kwaterach. Opatrzyłem Dżo-Dżo. Reszta rzuciła się na jedzenie. Skończywszy ucztę, Elmo, Milczek, Jednooki i Knykieć zgromadzili się wokół stolika. Pojawiły się karty. Jednooki spojrzał groźnie w moją stronę.
– Masz zamiar tak stać z palcem w tyłku, Konował? Musimy kogoś ograć.
Jednooki ma co najmniej sto lat. Napomknięcie o gwałtownym temperamencie małego, zasuszonego Murzyna można znaleźć w Kronikach z całego stulecia. Nie sposób sprawdzić, kiedy się zaciągnął. Kroniki opisujące całe siedemdziesiąt lat zaginęły, gdy nieprzyjaciel zdobył pozycje Kompanii podczas bitwy pod Urbanem. Jednooki odmawia wyjaśnień na temat brakujących lat. Mówi, że nie jest miłośnikiem historii.
Elmo rozdawał. Pięć kart dla każdego z graczy i tyle samo przy pustym krześle.
– Konował! – warknął Jednooki. – Siądziesz wreszcie?
– Odwalcie się.
Postukałem się piórem w zęby.
Jednooki był w wyjątkowej formie. Dym buchnął mu z uszu. Nietoperz wyleciał mu z wrzaskiem z ust.
– Coś dzisiaj taki nerwowy? – zapytałem. Pozostali uśmiechnęli się. Drażnienie Jednookiego to nasza ulubiona rozrywka.
Jednooki nie cierpi bezpośredniego udziału w walce. A jeszcze bardziej nie lubi, gdy coś go ominie. Uśmiechy Elma i dobroduszne spojrzenia Milczka przekonały go, że ominęło go coś ciekawego.
Elmo ułożył swoje karty i przyjrzał się im z odległości kilkunastu centymetrów. Oczy Milczka lśniły. Było jasne, że mieli jakąś szczególną niespodziankę.
Kruk zajął miejsce, które proponowali mnie. Nikt się nie sprzeciwił. Nawet Jednooki nie sprzeciwia się niczemu, co postanowi Kruk.
Kruk. Zimniejszy niż pogoda towarzysząca nam od czasu opuszczenia Wiosła. Może jego dusza jest już martwa? Potrafi wywołać dreszcz jednym spojrzeniem. Bije od niego odór grobu, a mimo to Pupilka go kocha. Blada, krucha, eteryczna, trzymała dłoń na jego ramieniu,