Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 23
– Musimy przygotować coś dla pułkownika.
– Jeśli szukasz kłopotów, na pewno je znajdziesz. Nie zapominaj, dla kogo on pracuje.
– To zły interes, Konował, pozwolić, żeby atak na Kompanię uszedł na sucho. Nawet Kulawcowi.
– Bierzesz na siebie odpowiedzialność za bardzo poważną decyzję, wiesz o tym?
Nie mogłem się jednak z nim nie zgodzić. Można się pogodzić z porażką na polu bitwy, ale to była inna sprawa. To była polityka imperium. Ludzie powinni być świadomi, że jeśli nas w nią wciągną, mogą pożałować. I Kulawiec, i Duszołap też muszą się o tym dowiedzieć.
– Co nam zrobią? – zapytałem Elma.
– Będzie od cholery skarg i narzekania, ale nie sądzę, żeby mogli zrobić zbyt wiele. Cholera, Konował, to nie twój interes. Płacą ci za łatanie facetów. – Spojrzał w zamyśleniu na Kornelka.
– Myślę, że im mniej świadków, tym lepiej. Jak nie będzie dowodów, Kulawiec nie będzie mógł się skarżyć. Zaczyna mi się kształtować w głowie mały, paskudny plan. Jednooki, porozmawiaj jeszcze ze swym kolegą buntownikiem. Może on ma klucz.
Jednooki dokończył pichcenie zupy. Tym, którzy otrzymali ją pierwsi, kolory zaczęły już wracać na twarz. Elmo przestał obcinać paznokcie. Przeszył właściciela stajni twardym spojrzeniem.
– Kornelek, słyszałeś kiedyś o pułkowniku Zouadzie?
Ten zesztywniał. Wahał się o sekundę za długo.
– Nie mogę powiedzieć, że tak.
– To dziwne. Myślałem, że słyszałeś. To jego nazywają lewą ręką Kulawca. Swoją drogą myślę, że Krąg zrobiłby niemal wszystko, żeby go dostać w swoje ręce. Jak ci się zdaje?
– Nic nie wiem o żadnym Kręgu, Elmo. – Rzucił spojrzenie ponad dachami. – Chcesz mi powiedzieć, że ten facet na Posępnej to Zouad?
Elmo zachichotał.
– Nic takiego nie powiedziałem, Kornelek. Czy można mnie było tak zrozumieć, Konował?
– Nie. Za cholerę. Po co Zouad miałby przesiadywać w nędznym burdelu w Wiośle? Na wschodzie Kulawiec ugrzązł po tyłek w kłopotach. Potrzebne mu są wszystkie jego siły.
– Widzisz, Kornelek? Popatrz na to w ten sposób. Może i wiem, gdzie Krąg mógłby znaleźć tego pułkownika. Teraz on i Kompania nie są nastawieni do siebie przyjaźnie. Z drugiej strony, nie kochamy się też z Kręgiem. To jednak tylko interes. Żadnych żali. Tak więc pomyślałem sobie, że może wymienilibyśmy przysługę za przysługę. Może jakiś ważny buntownik mógłby wpaść do tego lokalu na Posępnej i powiedzieć właścicielom, by raczej nie wypatrywali tych kolesi. Kapujesz, o co mi chodzi? Gdyby tak się stało, pułkownik Zouad mógłby po prostu wpaść Kręgowi w łapki.
Kornelek wyglądał jak człowiek, który wie, że jest w pułapce.
Był dobrym szpiegiem, dopóki nie mieliśmy powodu, by się go obawiać. Był po prostu starym, zwykłym, sympatycznym właścicielem stajni, któremu dawaliśmy drobne napiwki i mówiliśmy przy nim nie więcej ani nie mniej niż przy innych ludziach spoza Kompanii. Nie musiał być nikim innym jak tylko sobą.
– Jesteś w błędzie, Elmo. Słowo. Nigdy nie mieszam się do polityki. Pani czy Biali, dla mnie to wszystko jedno. Koniom potrzebne są stajnie i pasza bez względu na to, kto na nich jeździ.
– Masz chyba rację, Kornelek. Przepraszam za podejrzenia. – Elmo mrugnął do Jednookiego.
– Lokal, gdzie mieszkają ci goście, nazywa się Amador, Elmo. Lepiej tam pójdźcie, zanim ktoś im powie, że jesteście w mieście. Zacznę tu robić porządek.
– Nam się nie śpieszy, Kornelek. Rób sobie spokojnie to, co musisz.
Spojrzał na nas. Podszedł kilka kroków ku temu, co zostało z jego stajni. Ponownie spojrzał na nas. Elmo omiótł go obojętnym wzrokiem. Jednooki uniósł lewą przednią kończynę swego wierzchowca, by mu sprawdzić kopyto. Kornelek dał nura pomiędzy ruiny.
– Jednooki? – zapytał Elmo.
– Wycofał się od razu. Wprawił kończyny w ruch.
Elmo uśmiechnął się.
– Miej na niego oko. Konował, rób notatki. Chcę wiedzieć, komu to powtórzy. I komu z kolei oni. Daliśmy mu coś, co powinno się szerzyć jak tryper.
– Zouad był trupem już w chwili, gdy Kruk wymienił jego imię – powiedziałem Jednookiemu.
Jednooki chrząknął i wyrzucił kartę. Cukierek podniósł ją i wyłożył się. Jednooki zaklął.
– Nie mogę z nimi grać, Konował. Oni nie grają jak należy.
Elmo przygalopował wzdłuż ulicy. Zsiadł z konia.
– Ruszyli na ten burdel. Masz coś dla mnie, Jednooki?
Lista przyniosła rozczarowanie. Wręczyłem ją Elmowi. Zaklął, splunął i znowu zaklął. Kopnął deski, które służyły nam za stół do gry.
– Pilnujcie swojej cholernej roboty.
Jednooki zapanował nad gniewem.
– Oni nie robią błędów, Elmo. Chronią własną dupę. Kornelek zbyt długo zadawał się z nami, żeby mogli mu ufać.
Elmo tupał i dyszał wściekle.
– Dobrze. Plan rezerwowy numer jeden. Śledzimy Zouada. Zobaczymy, gdzie go wezmą, jak go już capną. Uratujemy go, gdy będzie miał już kipnąć, wybijemy buntowników w budynku, a potem wyśledzimy wszystkich, którzy się tam przewinęli.
– Uparłeś się postawić na swoim, co? – zauważyłem.
– Cholerna racja. Jak z Krukiem?
– Chyba się wyliże. Infekcja jest już opanowana i Jednooki mówi, że zaczyna zdrowieć.
– Hm. Jednooki, znajdź mi imiona buntowników. Dużo imion.
– Tak jest, szefie, panie sierżancie, tak jest.
Jednooki zademonstrował przesadny salut, który, gdy Elmo się odwrócił, stał się obscenicznym gestem.
– Złóż z powrotem te deski, Płotka – zasugerowałem. – Ty rozdajesz, Jednooki.
Nie zareagował. Nie wyrzekał ani nie pyskował, ani nie zagroził, że zamieni mnie w traszkę. Stał po prostu cichy jak śmierć, z ledwo uchylonymi powiekami.
– Elmo!
Elmo