Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 24
– Daj mu minutkę! – warknąłem.
Jednooki wziął się w garść.
– Buntownicy dostali Zouada, ale zdążył się skontaktować z Kulawcem.
– Co?
– Zjawa przybywa mu na pomoc.
Elmo pobladł i poszarzał.
– Tu? Do Wiosła?
– Tak jest.
– Niech to szlag.
W istocie. Kulawiec był najwredniejszym ze Schwytanych.
– Wymyśl coś, Elmo. Szybko. Wytropi nasz udział w tym… Kornelek stanowi ogniwo łączące.
– Jednooki, znajdź tego starego bydlaka. Białas, Cichy, Obdartus. Mam dla was robotę.
Wydał im polecenia. Obdartus uśmiechnął się i pogłaskał swój sztylet. Krwiożerczy sukinsyn.
Nie potrafię w adekwatny sposób oddać niepokoju, jaki wywołała w nas informacja Jednookiego. Znaliśmy Kulawca jedynie z opowiadań, lecz zawsze były one przerażające. Ogarnął nas strach. Patronat Duszołapa nie stanowił wystarczającej ochrony przeciw drugiemu ze Schwytanych.
Elmo szturchnął mnie.
– Znowu to robi.
Faktycznie. Jednooki zesztywniał. Tym razem jednak posunął się dalej. Padł na ziemię, dostał drgawek i zaczął toczyć pianę z ust.
– Trzymajcie go! – rozkazałem. – Elmo, daj mi tę swoją pałkę.
Pół tuzina mężczyzn zwaliło się na Jednookiego. Mimo niewielkiego wzrostu zdrowo nimi potrząsał.
– Po co? – zapytał Elmo.
– Wsadzę mu ją w gębę, żeby nie przygryzł sobie języka.
Jednooki wydawał z siebie najdziwniejsze dźwięki, jakie w życiu słyszałem, a na polach bitew słyszałem niejedno. Ranni potrafią wydawać z siebie głosy, do których – można by przysiąc – ludzkie gardło nie jest zdolne.
Atak trwał zaledwie kilka sekund. Po ostatnim, gwałtownym wstrząsie Jednooki zapadł w spokojną drzemkę.
– No dobrze, Konował. Co się, do diabła, stało?
– Nie wiem. Może padaczka?
– Daj mu trochę tej jego zupy – poradził ktoś. – Niech sam jej spróbuje.
Znalazł się cynowy kubek. Wlaliśmy siłą jego zawartość do gardła Jednookiego.
Otworzył nagle oko.
– Co chcecie zrobić? Otruć mnie? Fe! Co to było? Gotowane ścieki?
– Twoja zupa – wyjaśniłem.
– Co się stało? – wtrącił się Elmo.
Jednooki splunął. Złapał stojący obok bukłak z winem, pociągnął łyk, przepłukał gardło i ponownie splunął.
– Duszołap, jeśli chcesz wiedzieć. Brr! Rozumiem teraz Goblina.
Moje serce pomijało co trzecie uderzenie. We wnętrznościach szalał rój szerszeni. Najpierw Kulawiec, teraz Duszołap.
– Czego chciało straszydło? – zapytał Elmo. On też był nerwowy. Zwykle nie bywa niecierpliwy.
– Chciał się dowiedzieć, co tu, u diabła, jest grane? Usłyszał, że Kulawiec się podniecił, połączył się więc z Goblinem, ale ten wiedział tylko, że udaliśmy się tutaj, więc Duszołap wlazł do mojej głowy.
– I zadziwiła go ta pusta przestrzeń. Teraz wie wszystko to co ty, nie?
– Tak.
Najwyraźniej Jednookiemu nie podobała się ta koncepcja.
Elmo odczekał kilka sekund.
– Słucham?
– Słuchasz czego?
Jednooki zakrył bukłakiem swój uśmieszek.
– Co powiedział, do cholery?
Jednooki zachichotał.
– Podoba mu się to, co robimy, ale twierdzi, że okazujemy tyle finezji co byk podczas rui, sprowadzi więc dla nas pomoc.
– Jaką pomoc? – Głos Elma zabrzmiał tak, jakby wiedział, że sprawy wymknęły się spod kontroli, ale nie mógł dostrzec, w którym miejscu.
– Przyśle kogoś.
Elmo odetchnął z ulgą. Ja też. Dopóki samo straszydło trzyma się z daleka…
– Kiedy? – zastanowiłem się głośno.
– Może szybciej, niżbyśmy chcieli – mruknął Elmo. – Odłóż to wino, Jednooki. Nadal musisz pilnować Zouada.
Jednooki wymamrotał coś i pogrążył się w półtransie oznaczającym, że obserwuje jakieś inne miejsce. Nie było go dłuższy czas.
– I co?! – warknął Elmo, gdy Jednooki wyszedł z transu. Rozglądał się wokół, jakby się spodziewał, że za chwilę zmaterializuje się Duszołap.
– I nic. Zamelinowali go w tajnym schowku pod piwnicą około półtora kilometra na południe stąd.
Elmo był niespokojny jak mały chłopiec, który bardzo chce siusiu.
– Co z tobą? – zapytałem.
– Mam złe przeczucie. Bardzo złe przeczucie, Konował.
Wybałuszył oczy. Jego błędny wzrok zatrzymał się w jednym punkcie.
– Miałem rację. O cholera, miałem rację.
Wydawało się wysokie jak dom i w połowie tak szerokie. Ubrane było w szkarłat, wypłowiały pod wpływem czasu, nadgryziony przez mole i wystrzępiony. Posuwało się wzdłuż ulicy, człapiąc na swój sposób, to szybko, to wolno. Rozczochrane, zapuszczone, siwe włosy zwisały splątane. Krzaczasta broda była tak gęsta i pokryta brudem, że niemal nie było widać twarzy. Blada, usiana przebarwieniami dłoń zaciskała się na lasce niezwykłej piękności, splugawionej dotykiem jej właściciela. Było to niezwykle wydłużone ciało kobiece, doskonałe w każdym szczególe.
Ktoś szepnął:
– Mówią, że za czasów Dominacji to była prawdziwa kobieta. Podobno go zdradzała.
Trudno