Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 32

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

idealny. Wynająłem pokój z widokiem na plac.

      – Rzućmy na to okiem – zaproponował Elmo. Mieliśmy dosyć przebywania w zamknięciu. Zaczął się exodus. Jedynie Duszołap pozostał na miejscu. Być może rozumiał naszą potrzebę wyrwania się.

      Goblin miał najwyraźniej rację co do placu.

      – I co? – zapytałem. Jednooki uśmiechnął się. – Cholerne milczki! – warknąłem. – Dowcipnisie!

      – Dziś w nocy? – zapytał Goblin.

      Jednooki kiwnął głową.

      – Jeśli stare straszydło się zgodzi.

      – Mam tego dosyć – oznajmiłem. – Co tu jest grane? Wszystko, co robicie, błazny, to granie w karty i patrzenie, jak Kruk ostrzy noże.

      To się ciągnęło godzinami. Odgłos osełki trącej o stal przeszywał mnie dreszczem. To był zły znak. Kruk nie robi tego, jeśli nie spodziewa się paskudnych kłopotów.

      Jednooki wydał z siebie odgłos przypominający krakanie wrony.

      Wyprowadziliśmy wóz o północy. Właściciel stajni nazwał nas wariatami. Jednooki odpowiedział mu jednym ze swych sławnych uśmiechów. On powoził. Reszta szła na piechotę, otaczając wóz ze wszystkich stron.

      Ktoś wyrył na kamieniu jakiś tekst – zapewne Jednooki podczas jednego ze swych niewyjaśnionych wypadów z naszej kwatery.

      Do kamienia dołączyły wypchane skórzane worki i solidny stół z desek. Wyglądał na zdolny do wytrzymania ciężaru bloku. Nogi miał wykonane z ciemnego, wypolerowanego drewna, inkrustowane symbolami w srebrze i kości słoniowej. Wzory były bardzo skomplikowane, hieroglificzne, mistyczne.

      – Skąd macie ten stół? – zapytałem. Goblin pisnął i roześmiał się. – Czemu, do diabła, nie możecie mi wreszcie powiedzieć? – warknąłem.

      – Zgoda – odparł Jednooki ze złośliwym chichotem. – Zrobiliśmy go.

      – Po co?

      – Żeby położyć na nim naszą skałę.

      – Nic mi nie powiedziałeś.

      – Cierpliwości, Konował. Wszystko we właściwym momencie.

      Sukinsyn.

      Nasz plac wyglądał jakoś dziwnie. Skryty we mgle. W żadnym innym miejscu nie było mgły.

      Jednooki zatrzymał wóz na samym środku placu.

      – Dawajcie ten stół, chłopaki.

      – Sam go dawaj – pisnął Goblin. – Wydaje ci się, że się wymigasz od roboty? – Odwrócił się do Elma. – Cholerny stary kaleka, zawsze się wykręci.

      – Jest w tym racja, Jednooki.

      Jednooki zaprotestował.

      – Ruszaj stamtąd tyłek – warknął Elmo.

      Jednooki spojrzał spode łba na Goblina.

      – Któregoś dnia cię dorwę, Pyzatku. Klątwa impotencji. Jak to brzmi?

      Goblin się nie przestraszył.

      – Rzuciłbym na ciebie klątwę głupoty, gdyby to mogło ci w czymś zaszkodzić.

      – Zdejmujcie ten cholerny stół – warknął Elmo.

      – Nerwowy? – zapytałem. Ich sprzeczki nigdy go nie drażniły. Traktował je jako rozrywkę.

      – Tak. Ty i Kruk, właźcie na górę pchać.

      Ten stół był cięższy, niż się zdawało. Potrzeba było nas wszystkich, żeby go ściągnąć z wozu. Udawane postękiwanie i przekleństwa Jednookiego nie załatwiały sprawy. Zapytałem go, jak wciągnął stół na wóz.

      – Zbudowałem go tam, głupku – odparł, po czym zaczął nam suszyć głowę, każąc przesunąć stół o centymetr w tę, a potem centymetr w tamtą stronę.

      – Daj spokój – powiedział Duszołap. – Nie mamy na to czasu.

      Jego niezadowolenie wywarło cudowny skutek. Ani Goblin, ani Jednooki nic już nie powiedzieli.

      Zsunęliśmy kamień na stół. Cofnąłem się i otarłem pot z twarzy. Byłem nim zalany. W środku zimy. Od tego głazu buchało ciepło.

      – Worki – powiedział Duszołap głosem kobiety, którą z przyjemnością bym spotkał.

      Złapałem jeden z nich. Jęknąłem. Był ciężki.

      – Hej. To forsa.

      Jednooki zachichotał nieprzyzwoicie. Zwaliłem worek na stos leżący pod stołem. Cały cholerny majątek. W gruncie rzeczy nigdy nie widziałem tyle forsy naraz.

      – Przetnijcie worki! – rozkazał Duszołap. – Szybko!

      Kruk przeciął worki. Majątek wysypał się na bruk. Patrzyliśmy na to z sercami przepojonymi żądzą.

      Duszołap chwycił Jednookiego za bark i ujął Goblina za ramię. Wydawało się, że obaj czarodzieje się skurczyli. Zwrócili się w stronę wozu i kamienia.

      – Przesuńcie wóz – rozkazał Duszołap.

      Wciąż jeszcze nie przeczytałem nieśmiertelnej inskrypcji, którą wyryli na skale. Pospiesznie rzuciłem na nią wzrokiem.

      NIECH TEN, KTO CHCE POSIĄŚĆ TEN SKARB, POŁOŻY GŁOWĘ STWORZENIA ZWANEGO ZGARNIACZEM W OBRĘBIE TEGO KAMIENNEGO TRONU

      O! Och. Jasno powiedziane. Bezpośrednie. Proste. W naszym stylu. Ha!

      Cofnąłem się o krok, próbując ocenić rozmiary inwestycji Duszołapa. Wśród gór srebra dostrzegłem też złoto. Z jednego z worków wysypały się nieoszlifowane klejnoty.

      – Włosy – zażądał Duszołap.

      Jednooki wręczył mu je. Duszołap wepchnął je kciukiem w ściany zagłębienia wielkości głowy. Cofnął się o krok i złączył ręce z Jednookim i Goblinem. Rzucili czar.

      Skarb, stół i kamień zaczęły lśnić złocistym blaskiem.

      Nasz arcywróg był już trupem. Pół świata będzie próbowało zgarnąć tę nagrodę. Była ona zbyt wielka, by się jej oprzeć. Jego ludzie zwrócą się przeciwko niemu.

      Widziałem dla niego tylko jedną niewielką szansę. Mógł sam ukraść ten skarb. Ciężka sprawa. Żaden buntowniczy prorok nie zwycięży jednego ze Schwytanych w pojedynku na magię.

      Skończyli swoje czary.

      – Niech

Скачать книгу