Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 36

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

i nie kłamał – powiedział wreszcie. Wpatrzył się w mrok zaułka, skąd nadszedł napastnik.

      – Skąd wiesz?

      Nie odpowiedział.

      – Chodź.

      Ruszył ukradkiem w głąb zaułka.

      Nie lubię zaułków. Nie lubię ich zwłaszcza w takich miastach jak Róże, bo kryją się w nich wszystkie złe rzeczy znane człowiekowi i zapewne też kilka jeszcze nieodkrytych. Jednak Kruk tam poszedł… Potrzebował mojej pomocy… Był moim bratem z Czarnej Kompanii… ale, cholera, ciepły piec i grzane wino byłyby lepsze!

      Nie wydaje mi się, żebym spędził na zwiedzaniu miasta więcej niż trzy czy cztery godziny. Kruk wychodził na zewnątrz jeszcze rzadziej ode mnie. Mimo to miałem wrażenie, że wie, dokąd idzie. Prowadził mnie bocznymi ulicami i zaułkami, przez przejścia i mosty. Przez Róże przepływają trzy rzeki, połączone ze sobą siecią kanałów. Mosty stanowią jeden z przedmiotów chluby tego miasta.

      W tej chwili mosty mnie nie interesowały. Skoncentrowałem się na dotrzymywaniu kroku Krukowi i próbach ochrony przed mrozem. Moje stopy stały się bryłami lodu. Śnieg nie przestawał wsypywać się do butów, a Kruk nie był w nastroju odpowiednim do tego, by się zatrzymywać za każdym razem, kiedy to się działo.

      Wciąż naprzód. Kilometry i godziny. Nigdy nie widziałem tylu ruder i burdeli…

      – Stój! – Kruk zagrodził mi drogę ręką.

      – Co jest?

      – Cicho.

      Zaczął nasłuchiwać. Ja też. Nie słyszałem zupełnie nic. Nie dostrzegłem też wiele podczas naszego marszu na łeb na szyję. W jaki sposób Kruk śledził człowieka, który napadł na Ottona? Nie wątpiłem, że to robił, nie mogłem tylko połapać się jak.

      Prawdę mówiąc, nic, co robił Kruk, nie mogło mnie zdziwić i nie zdziwiło od dnia, w którym widziałem, jak udusił własną żonę.

      – Już prawie go mamy. Idź prosto przed siebie, w takim tempie jak dotąd. Złapiesz go po przejściu dwóch przecznic.

      – Co? Dokąd idziesz? – dopytywałem się. Ale on już zniknął. Niech go cholera.

      Odetchnąłem głęboko, zakląłem po raz drugi, wyciągnąłem miecz i ruszyłem naprzód. Jedyne, o czym myślałem, to jak się wytłumaczę, jeśli to nie ten człowiek, którego szukamy?

      Wtedy ujrzałem go w świetle padającym z drzwi tawerny. Wysoki, chudy mężczyzna wlókł się przygnębiony, nie zwracając uwagi na otoczenie. Zgarniacz? Skąd miałem wiedzieć? Tylko Elmo i Otto brali udział w najeździe na włości.

      Rozjaśniło mi się w głowie. Tylko oni mogli rozpoznać Zgarniacza. Otto był ranny, a po Elmie ślad zaginął… Gdzie był? Pod zaspą w jakimś zaułku, zimny jak ta ohydna noc?

      Strach ustąpił miejsca gniewowi.

      Schowałem miecz i wyciągnąłem sztylet. Trzymałem go w ukryciu, pod płaszczem. Człowiek przede mną nie obejrzał się za siebie, gdy go doścignąłem i zacząłem iść obok niego.

      – Paskudna noc, co, dziadku?

      Chrząknął. Potem spojrzał na mnie. Oczy mu się zwęziły, gdy zrównałem z nim krok. Zwolnił i przyjrzał mi się uważnie. W jego oczach nie było widać strachu. Był pewny siebie. To nie był staruszek wałęsający się wśród slumsów. Ci boją się własnego cienia.

      – Czego chcesz? – spokojne, bezpośrednie pytanie.

      Nie musiał się bać. Ja bałem się za nas obu.

      – Dźgnąłeś nożem mojego przyjaciela, Zgarniacz.

      Zatrzymał się. W jego oku pojawił się niezwykły błysk.

      – Czarna Kompania?

      Skinąłem głową.

      Przyjrzał mi się, mrużąc oczy w zamyśleniu.

      – Lekarz. Jesteś lekarzem. Nazywają cię Konował.

      – Miło mi cię poznać.

      Jestem pewien, że w moim głosie było więcej pewności, niż faktycznie czułem.

      Co mam teraz, do diabła, zrobić?

      Zgarniacz rozchylił poły płaszcza. Spróbował pchnąć mnie krótkim mieczem. Uchyliłem się, rozchyliłem własny płaszcz, odskoczyłem po raz drugi i spróbowałem wydobyć miecz.

      Zgarniacz zamarł. Spojrzał mi w oczy. Wydawało mi się, że jego oczy stają się coraz większe i większe… Zapadałem się w dwie szare kałuże… Uśmiech pojawił się w kącikach jego ust. Podszedł do mnie z uniesionym mieczem…

      I jęknął nagle. Na jego twarzy pojawił się wyraz totalnego zdumienia. Wyrwałem się spod wpływu czaru, cofnąłem i stanąłem w pozycji obronnej.

      Zgarniacz odwrócił się powoli i spojrzał w ciemność. Z pleców sterczał mu nóż Kruka. Sięgnął ręką do tyłu i wyciągnął go. Wyrwał mu się jęk bólu. Spojrzał na nóż i, bardzo powoli, zaczął śpiewać.

      – Ruszaj się, Konował!

      Czar! Dureń jestem! Zapomniałem, kim jest Zgarniacz. Ruszyłem do ataku.

      Kruk nadbiegł w tym samym momencie.

      Spojrzałem na zwłoki.

      – I co teraz?

      Kruk przyklęknął. Wydobył drugi nóż. Miał ostrze w kształcie piły.

      – Ktoś zgarnie nagrodę Duszołapa.

      – Dostanie szału.

      – Masz zamiar mu powtórzyć?

      – Nie. Ale co z tym zrobimy?

      Bywały czasy, w których Czarna Kompania cieszyła się dostatkiem, nigdy jednak nie była bogata. Gromadzenie majątku nie jest naszym celem.

      – Część forsy mi się przyda. Stare długi, co do reszty… Podzielcie się, wyślijcie do Berylu, cokolwiek. Jest do wzięcia. Dlaczego Schwytany miałby ją sobie zostawić?

      Wzruszyłem ramionami.

      – Jak sobie życzysz. Mam tylko nadzieję, że Duszołap nie dojdzie do wniosku, iż go oszukaliśmy.

      – Tylko ty i ja wiemy. Ja mu nie powiem.

      Strzepnął śnieg z twarzy starego. Zgarniacz stygł szybko.

      Kruk wprawił w ruch swój nóż.

      Jestem lekarzem. Nieraz amputowałem kończyny. Jestem żołnierzem. Widziałem

Скачать книгу