Zapach śmierci. Simon Beckett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapach śmierci - Simon Beckett страница 20

Zapach śmierci - Simon  Beckett Dr David Hunter

Скачать книгу

się nie zajmowałam, ale potem Conrad wszystko schrzanił. – Prychnęła. – Typowe.

      Przynajmniej nie wszystko się zmieniło.

      – Co słychać? – zapytałem.

      – Wiesz, jak jest. Starość, łupanie w kościach, poza tym nic nowego. – Przyjrzała mi się bacznie. – Dobrze wyglądasz.

      – Ty też.

      – Kłamczuch. – Wyraźnie jednak sprawiłem jej przyjemność. Odwróciła się i zmierzyła wzrokiem częściowo rozebraną ścianę z pustaków. – Przypomina mi to Edgara Allana Poego. Zagłada domu Usherów. Znasz tę nowelkę?

      – Nie, ale domyślam się, że kogoś tam zamurowano.

      – Właściwie to pochowano, ale byłeś blisko. Chociaż akcja nie toczy się w szpitalu, więc miejmy nadzieję, że podobieństwa na tym się kończą.

      – Podobieństwa?

      – U Poego ofiarę pochowano żywcem.

      Przypomniałem sobie, że kiedy pomagałem Whelanowi z Conradem, widziałem pasy przywiązujące ciała do łóżek. Spekulacje nie miały jednak sensu: wkrótce mieliśmy się wszystkiego dowiedzieć. Patrzyliśmy, jak kolejny pustak został wyciągnięty ze ściany i przeniesiony na rosnącą stertę. Wybito już na tyle duży otwór, żeby dało się przez niego przejść. Czerwony i zdyszany technik kryminalistyczny upuścił ciężki blok i zwrócił się do Whelana:

      – Chyba wystarczy.

      Podczas gdy technicy wciągali najgorszy pył i gruz odkurzaczem przemysłowym, Whelan podszedł porozmawiać z Parekh. Nadal zdawał się mnie nie zauważać, ale byłem zbyt mocno zaabsorbowany czarną dziurą, żeby się nad tym zastanawiać.

      – Zastępca? – zdziwiła się Parekh. – A gdzie nadkomisarz Ward?

      Sam się nad tym zastanawiałem. Musiała mieć bardzo ważne spotkanie, żeby przegapić tak przełomowy moment śledztwa.

      – Już tu jedzie – odparł Whelan. – Przypominam, że będzie chciała zamienić z panem słowo, doktorze. Radziłbym panu zaczekać na nią na zewnątrz.

      Nie podobało mi się to. Dopiero teraz zacząłem się zastanawiać, o czym to Ward mogła chcieć ze mną porozmawiać, ale wtrąciła się Parekh, uniemożliwiając mi zadanie pytań komisarzowi.

      – Bzdura, zaraz wchodzimy. Skoro nadkomisarz Ward nie potrafi dotrzeć na czas, to powinna zainwestować w lepszy zegarek.

      Whelan chciał chyba coś na to odpowiedzieć, ale potem się zreflektował. Odwrócił się w stronę dziury w ścianie, unikając mojego wzroku. Jedna z techniczek odsunęła folię. Za przezroczystą płachtą panowała czerń. W miejscu, z którego usunięto pustaki, ściana wyglądała jak wejście do mrocznej jaskini.

      – Ma ktoś latarkę? – zapytała Parekh, wyciągając rękę.

      – Powinniśmy chyba poczekać na podparcie sufitu i jakieś światło – stwierdził Whelan. Technicy w granatowych uniformach już wyciągali stalowe podpórki i zanosili reflektory na miejsce. – Rozbijemy też namiot nad łóżkami, żeby na ciała nie sypał się już tynk.

      – Mogę popatrzeć, jak będziecie to robić.

      Nie zostawiała pola do dyskusji. Podczas rozdawania latarek Whelan nadal mnie ignorował.

      – Proszę nie wchodzić za daleko. I trzymać się z dala od miejsca, w którym zawalił się sufit – uprzedził Parekh i włączył jej latarkę.

      – Może pan tu zostać, jeśli się pan boi – odparła.

      Usłyszałem, że wchodząc za patolożką przez otwór w ścianie, zaklął pod nosem. Zapaliłem latarkę i ruszyłem za nimi.

      Kiedy wkroczyłem do pomieszczenia, własny oddech pod maską zaczął mi się wydawać zbyt głośny. Zapach rozkładu był nadal wyczuwalny, choć słabszy niż wcześniej. To była woń dawnej śmierci, nic świeżego. Wcześniej uchwyciłem jedynie migawki, byłem zbyt zajęty Conradem, żeby dokładnie przyglądać się otoczeniu, zresztą i tak było wtedy zbyt ciemno. W świetle zobaczyliśmy salę o wymiarach mniej więcej dziewięć metrów na sześć. Z gołych ścian łuszczyła się farba, pomieszczenie było nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do powierzchni. Na podłodze, pod dziurą w suficie, leżała kupa gruzu, kawałków drewna i strzępów izolacji.

      Snop światła z latarki Parekh przesunął się po łóżkach. Stały w szeregu – trzy ciężkie graty o metalowych ramach, modele instytucjonalne z dawno nieaktualnego katalogu mebli dla służby zdrowia.

      Dwa z nich były zajęte.

      Strumienie światła z naszych latarek spotkały się na najbliższym łóżku. Nieruchoma postać w poplamionych dżinsach i bluzie leżała na wznak na gołym, zanieczyszczonym materacu. Słuszna postura ciała sugerowała płeć męską, chociaż wiedziałem, że niekoniecznie tak musiało być. Było przymocowane do łóżka dwoma szerokimi gumowymi pasami, w rodzaju tych, jakimi się unieruchamia pacjentów podczas operacji. Jeden biegł przez tors i przedramiona, drugi poniżej kolan. Włosy prawie całkiem zsunęły się z czaszki, razem ze skórą głowy, która nabrała koloru i faktury starego siodła. Sama głowa była odchylona do tyłu, a zęby jakby wyszczerzone czy obnażone w krzyku.

      Do ust ktoś wcisnął zwiniętą szmatę. Poluzowała się, w miarę jak kurczyły się wargi i policzki, i teraz tkwiła między zębami jak brudna uzda.

      Drugie ciało było znacznie mniejsze, ale tak samo skrępowane i zakneblowane. Tak jak w przypadku pierwszego skóra wisiała na kościach niczym za duże ubranie. Ta osoba miała jednak znacznie więcej włosów, które układały się gęstą, czarną kałużą na materacu wokół głowy.

      Parekh zrobiła krok w przód, ale Whelan z szacunkiem, acz stanowczo zatrzymał ją wyciągniętą ręką.

      – Przykro mi, ale musimy przede wszystkim zabezpieczyć sufit przed zawaleniem.

      – Nie zamierzam się bujać na żyrandolu, chcę się tylko dokładniej rozejrzeć – zripostowała patolożka.

      – I będzie pani mogła to zrobić. Jak tylko wszystko tu rozstawimy.

      Parekh cmoknęła z irytacją, ale już nie oponowała. Założyła okulary w szylkretowych oprawkach, odbijało się w nich światło latarek, którymi oświetlaliśmy znalezione ciała.

      W przeciwieństwie do szczątków ciężarnej kobiety te nie uległy mumifikacji. W ukrytej sali było znacznie chłodniej niż na strychu, brakowało tu zarówno palącego żaru, jak i przepływu powietrza. Chociaż obwisła skóra zaczęła wysychać, rozkład tych dwóch ciał postępował nieprzerwanie, przez wzdęcie i gnicie, aż do obecnego stanu. Jedyną cechą wspólną ze zwłokami z poddasza był fakt, że podobnie jak mumifikacja, i ten proces zakończył się już jakiś czas temu.

      Była też inna znacząca różnica. Przyświecając sobie latarką, sprawdziłem ciała i podłogę pod łóżkami na okoliczność pustych powłoczek po poczwarkach. Żadnych nie znalazłem. Na ciałach też nie było widać

Скачать книгу