Zastępcza miłość. Beata Majewska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zastępcza miłość - Beata Majewska страница 13
– Nie, mamo, a nawet gdyby się dało, nie zrobię tego. Kupimy to mieszkanie i będziemy tam mieszkać. Obie.
– Boże... – jęknęła jej matka. – Co teraz?
– Teraz podpiszę umowę, urodzę dziecko tym ludziom, a potem wrócę na studia.
– Jaką umowę? Jak to wrócisz?
– Wzięłam roczną dziekankę. Już załatwione. Umowa też gotowa. – Przez chwilę Julię kusiło, by skłamać, że wysłała dokumenty do Diamonda, ale ostatecznie ugryzła się w język.
– Chyba oszalałaś! Nie pozwolę ci.
– Jestem pełnoletnia, nie robię niczego, co jest niezgodne z prawem. Sama mówiłaś, że gdy coś nie jest zabronione, jest dozwolone.
– Ale jak to sobie wyobrażasz?! – Teresa poderwała się z krzesła i stanęła wzburzona na środku pokoju. – Myślisz, że to zabawa? Już abstrahując od tego kompletnie niedorzecznego pomysłu z byciem zastępczą matką, to wszystko jest po prostu nierealne! Ci ludzie wyślą ci przelew na konto i nikt się tym nie zainteresuje? To jakaś nieprawdopodobna góra pieniędzy! Urząd skarbowy na pewno zacznie wnikać, skąd masz takie sumy. Dadzą ci domiar i tyle będzie.
– Dostanę gotówkę.
– Gotówkę? – pisnęła Teresa.
– Czystą, żywą gotówkę przywiezioną w walizce.
– Cudownie! – fuknęła. – Istny gang Olsena. Walizka z forsą.
– Dzwoniłam do firmy deweloperskiej i powiedzieli, że nie widzą problemów z wpłatą gotówkową. Pobierają za to jakąś niewielką opłatę manipulacyjną, pół procenta? Szkoda nawet tego, ale takie mają procedury, a przelew, jak zauważyłaś, niestety nie wchodzi w grę.
– Cudownie – powtórzyła z przekąsem matka. – A jak wyjaśnisz, jeśli ktoś zapyta, na przykład urzędnik skarbowy, skąd miałaś tyle pieniędzy na kupno mieszkania?
– Razem je będziemy mieć.
– Spadną nam z nieba?
– Oszczędzałaś całe życie, ja też. Trochę kasy dostałam od babci i dziadka, trochę ty wygrałaś w pokera, a resztę zarobiłam.
– A gdzie?
– Byle gdzie. Zyski z nierządu. Nie są opodatkowane w Polsce.
– Co?! – Teresa przytknęła dłoń do serca, czując, że jeszcze moment i dostanie zawału. – Jaki nierząd?! Czy ty siebie słyszysz?
– Błagam. Przecież wiesz, że tak nie jest. – Julia wywróciła oczami.
– Otóż to, nie jest. Myślisz, że ludzie z kontroli skarbowej to durnie? Już dawno to ukrócili. Każą ci podać nazwiska klientów.
– Nie ma problemu. Diamond się zgodził podać swoje. Pytałam – zełgała.
– Diamond? To ten...?
– Tak, ten. A gdy będzie potrzeba, przyjedzie do skarbówki i pogada z nimi. I uwierz, będą mu jeść z ręki już po pięciu minutach. O ile najpierw znajdą tłumacza, bo nasi urzędnicy nie znają języków. – Prychnęła.
– Nie, to nie na moje nerwy. – Teresa potrząsnęła głową. – To jakiś żart. Albo sen. Niech ktoś mnie uszczypnie. – Zrezygnowana podeszła do Julki, usiadła naprzeciwko i nie wierząc własnym oczom, spojrzała na ekran laptopa córki. – Naprawdę przelałaś zaliczkę?
– Tak.
– Masz jakiś dokument?
– Mam potwierdzenie przelewu i wstępną umowę kupna-sprzedaży. Aktu notarialnego jeszcze nie. Obie figurujemy na umowie, jeśli się o to martwisz.
– Martwię się o ciebie, nie o jakąś durną umowę. – Głos Teresy zabrzmiał żałośnie.
– No to przestań. Już postanowione, a teraz powiedz, że się cieszysz. – Julka wykrzywiła usta w grymasie przypominającym uśmiech. – Powiedz, że tak, bo jeszcze chwila i się rozryczę.
– Jezu, Juleczko. – Dopiero teraz Tereska zdała sobie sprawę, że zapomniała o hierarchii panującej między nimi. To jednak ona była tą starszą i mądrzejszą, prawda? – Wybacz, ale naprawdę... – Ucięła, biorąc córkę nieporadnie w ramiona.
– Mamo, zobaczysz, będzie dobrze.
Przesiadły się na tapczanik, bo tam było im wygodniej.
– Musi być dobrze. – Teresa głaskała Julię po plecach, myśląc, że zamiast dać dziecku tylko dobro, zafundowała jej prawdziwy koszmar. Gdyby mogła cofnąć czas i nigdy, przenigdy nie zamienić nawet słowa z tym przeklętym człowiekiem, którego z własnej woli poślubiła szesnaście lat temu...
– Diamond obiecał, że możesz być zawsze przy mnie. Wszędzie i zawsze. W szpitalu i przy każdym badaniu. Mam zagwarantowane w umowie, że prawie przez całą ciążę będę mogła mieszkać w Polsce i dopiero trzy miesiące przed porodem tam pojadę.
– Tam?
– Do Monako. To bardzo cywilizowany kraj, zobaczysz. Tam jest więcej policji niż gołębi we Wrocku. Oni naprawdę są wszędzie. Nic złego mi się nie stanie, a klinika, w której mam urodzić dziecko, jest jedną z najlepszych w Europie. Mamuś, to musi się udać. Zobaczysz. – Julia podniosła głowę, by spojrzeć na twarz mamy.
– Uda się. Na pewno. – Teresa przełknęła ślinę, czując nieznośny ucisk w gardle spotęgowany przerażeniem, że ktoś pragnący tak mocno potomka, jak ci bogacze z Ameryki, prosi się o nieszczęście, ingerując w naturę. – Żałuję, że to ty musisz zapłacić za moje błędy – wyszeptała.
– Ale ja nie żałuję. Cieszę się, że mogę pomóc. Przysięgnij, że gdy się uda, nigdy nie wrócisz do taty.
– Przysięgam. Nawet gdyby się nie udało, nie chcę go znać. Już nie.
– Będziemy szczęśliwe. Będziemy razem chodzić na spacery. Nie musisz pracować, bo dostanę miesięczną pensję. Dużo, tysiąc euro. W zupełności nam wystarczy.
– To dwa razy więcej, niż teraz zarabiam.
– No właśnie. Poradzimy sobie.
– Pójdę do pracy. Nie będę tam siedzieć jak ostatni leń.
– Zgoda. Ty pójdziesz do pracy, a ja będę leniuchować.
– Boże, miej nas w opiece. – Teresa przytuliła córkę do piersi i poprosiła w duchu: „I nie daj jej zrobić żadnej krzywdy, bo pęknie mi serce. Błagam”. – Kiedy masz coś zrobić? Jakieś badania?
– Jutro wyślę dokumenty,