W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski страница 10

W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski

Скачать книгу

aż tak szalona i nieodpowiedzialna?

      Przejechałyśmy może kilometr. Moja rzekoma przyjaciółka zatrzymała auto i zgasiła silnik.

      – Dobra. To idziemy. Tylko jak już będziemy na miejscu, nie trzaskaj drzwiami.

      – Niby czemu nie? Zawsze trzaskam?

      – Nie, ale twoja matka zadzwoni po policję.

      – Moja matka? Nie miałyśmy przypadkiem jechać do ciebie?

      – Mieszkam w tej samej klatce. Dokładnie naprzeciwko drzwi do jej mieszkania.

      – Czemu mi nie powiedziałaś?

      – A co by to zmieniło?

      – Nic.

      – No właśnie. Chodź. Tylko cicho, bo ona często przesiaduje w oknie, które na nieszczęście wychodzi dokładnie na tę ulicę.

      Starałam się najciszej, jak mogłam, zamknąć drzwi i udałam się w ślad za przyjaciółką. Weszłyśmy do obskurnej klatki schodowej. Oczywiście nie było tu windy, więc schodami poszłyśmy na ostatnie piętro. Głowa mnie tak rozbolała, że o mało mi nie pękła.

      – Nie mogłaś mieszkać gdzie indziej? Przecież dzisiaj da się już żyć zupełnie inaczej. Czy coś ci mówi takie słowo jak winda? Technologia? Dwudziesty pierwszy wiek?

      Gruba spojrzała na mnie jak na wariatkę.

      – Boli cię głowa? Biedaczko moja. To musi być okropne uczucie.

      – Nie bądź taka!

      – Jaka? – Zrobiła niewinną minę.

      – Złośliwa!

      – Nie jestem! – oburzyła się i niechcący podniosła głos.

      – Jesteś!

      – Właśnie, że nie!

      Nagle coś zaszeleściło za drzwiami w mieszkaniu obok. Dało się słyszeć szuranie kapci.

      – Twoja matka! Prędko!

      Gruba pospiesznie włożyła klucz do zamka i wpuściła nas do środka.

      – Dlaczego tu wszystko tak wyraźnie słychać? Macie ściany z papieru czy jak?

      – Mieszkałaś tu całe życie, więc powinnaś dobrze wiedzieć.

      – Jak mam wiedzieć, skoro nic nie pamiętam?

      Westchnęła dramatycznie, patrząc na dziesiątki par butów ze złamanymi obcasami ustawione przy wejściu.

      – Dlaczego mi się to przytrafia? Za jakie grzechy?

      – Nie musiałaś mnie wyciągać ze szpitala. Wcale nie było mi tam tak źle.

      Przeszłyśmy do pokoju. Stanęłam jak wryta i z rozdziawioną gębą patrzyłam na wyposażenie. Cały pokój utrzymany był w kolorach czarnym i czerwonym. Wszędzie walały się różnego rodzaju świecidełka, dziwaczna biżuteria i całe koszyczki przeróżnych kamieni. Karty tarota i inne talie. Szkatułki drewniane pełne bransoletek, łańcuszków, kolczyków. Łapacze snów. Na ścianach wisiały muszelki i afrykańskie badziewie, które z pewnością musiało mieć jakieś znaczenie, ale nie dla mnie. Telewizor na półce z książkami, łóżko i stolik z błyszczącym, kolorowym obrusem. Pełno szmatławców, ustawionych w długich szeregach, gdzie tylko było to możliwe.

      – Boże, czy ty jesteś czarownicą?

      – Nie, ale ciekawi mnie ezoteryka i takie tam sprawy.

      Podeszłam do kart. Wyciągnęłam rękę i już chciałam je wziąć, kiedy usłyszałam cichy krzyk.

      – Nie bierz! To moje karty!

      – Przecież ci ich nie zjem!

      – Wiem. Jakoś nigdy karty nie należały do twoich ulubionych dań.

      Roześmiałam się. Ona też. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.

      – Karty mogę trzymać w rękach tylko ja, ponieważ są to moje karty. Gdyby chodziło o inne, nie byłoby problemu.

      – Niech będzie – westchnęłam i usiadłam na łóżku. – Mogę poprosić o trochę wody?

      Woda od razu pojawiła się na stole. Choć moja przyjaciółka była przy tuszy, poruszała się zwinnie i szybko.

      – Jak masz właściwie na imię?

      – Wanda.

      Napiłam się wody i odetchnęłam. Głowa jednak nadal mi pulsowała i nie wiedziałam, co z tym zrobić. Tymczasem Wanda podeszła do telewizora i wyciągnęła zza niego koniak. Nalała do dwóch kieliszków i usiadła obok mnie na łóżku, które skrzypnęło ostrzegawczo pod nadmiernym ciężarem.

      – Wypij. Dobrze ci zrobi.

      Stuknęłyśmy się i wypiłyśmy na raz. Zakaszlałam.

      – Wiem – powiedziała Wanda. – Nie jest to koniak takiego gatunku, do jakiego jesteś przyzwyczajona, ale i tak pomoże.

      – Smakuje mi. I naprawdę działa. – Obdarzyłam ją pierwszym uśmiechem, za który ona odwdzięczyła się tym samym.

      – Długo cię tu nie było.

      – Naprawdę? Przecież mówiłaś, że jesteśmy przyjaciółkami.

      – Tak, ale od kiedy wyszłaś za Kiełbasę, nie miałaś dla mnie zbyt wiele czasu.

      – Naprawdę? Aż tak bardzo go kochałam?

      – Szalenie. Ale ja wiedziałam, że prędzej czy później się spotkamy.

      – Karty ci to powiedziały? – Wskazałam głową leżącą obok talię.

      – Tak. Zresztą od początku cię przed nim przestrzegałam. Wiedziałam, że to facet nieodpowiedni dla ciebie.

      – To znaczy?

      – Że pewnego dnia będzie chciał cię zabić!

      ROZDZIAŁ 5

      Nocna rozmowa

      Zakrztusiłam się, mimo że nic w tym momencie nie piłam.

      – Zabi-bić?

      – Zabić. Nie zabibić – poprawiła mnie. – Tak. Czemu jesteś taka zdziwiona? Przecież jeszcze przed ślubem ci to mówiłam, ale ty nie słuchałaś.

      Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co powiedziała.

      – Aha.

Скачать книгу