W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski страница 7
– A ta z trójki?
– Ta chuda? – Przysunęłam się krok do przodu, by lepiej słyszeć, bo przecież to ja leżałam pod trójką. – Długo nie pociągnie.
– Jedną nogą w grobie?
Roześmiał się.
– Też oglądałaś wiadomości?
– Wszyscy widzieli. Znana się zrobiła.
– I na co jej to? Dzień, dwa i będzie po niej.
Słyszałam, jak się zaciągają papierosami i wydmuchują dym.
– Wracamy. Obejdę szybko, a ty rób już kawę.
Pospiesznie wskoczyłam do ubikacji. Odczekałam chwilę i wyszłam. Pinokio był dokładnie w sali naprzeciwko mnie.
– Jak noga?
– Boli, panie doktorze – poskarżyła się kobieta.
– To znaczy? – Zaczął przyglądać się zdjęciom.
– Boli, jak staję na palcach.
Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Po co pani staje na palcach? Czy pani chce zostać baletnicą?
– No nie, ale…
Szybko przemknęłam obok i wróciłam do pokoju.
Na chwilę przysnęłam, a kiedy się obudziłam, zobaczyłam stojącego w drzwiach wysokiego mężczyznę w czarnym garniturze. Przyglądał mi się uważnie nieprzyjemnym wzrokiem. Gdzieś w tle mignął mi cień Pinokia.
Przymknęłam powieki, jeszcze otępiała od snu, ale jak je otworzyłam, mężczyzny już nie było. Doktor też zniknął.
Przeszył mnie dreszcz.
Szybko o tym zapomniałam, ponieważ przywieziono nową pacjentkę. Musiała brać udział w jakimś wypadku, bo miała unieruchomioną szyję i jedną nogę w gipsie. Na twarzy pełno zadrapań i siniaków.
W przeciwieństwie do poprzedniczki nic nie mówiła. Wpatrywała się bez końca w okno i nawet na mnie nie spojrzała.
Podeszłam do niej, bo głowa jakoś nie przysparzała mi dziś problemów.
– Dzień dobry. Jestem Marlena.
Cisza. Kobieta nadal patrzyła w okno, dając mi do zrozumienia, że nie chce nawiązywać żadnych kontaktów.
– Co się pani stało? Wypadek?
Teraz wreszcie zwróciła wzrok na mnie. Patrzyła tak, jakbym to ja była odpowiedzialna za to, że się tu znajduje.
– Yucił e z kna.
Miała wybite przednie zęby.
– Słucham?
Znowu powtórzyła to samo.
– Niestety, nie rozumiem pani – powiedziałam cicho. Naprawdę nie wiedziałam, o co jej chodzi. Zresztą bez tych zębów i w kołnierzu wyglądała tak śmiesznie, że o mało nie parsknęłam. Nie dziwiłam się już, że tamta kobieta z wczoraj również się ze mnie śmiała.
– „Wyrzucił mnie z okna”. – Drgnęłam, usłyszawszy głos za sobą.
– Proszę? – Odwróciłam się w stronę wchodzącej pielęgniarki.
– Mówi, że mąż ją wyrzucił z okna.
– Skąd pani wie?
– Bo sam zadzwonił na policję. I przyznał się. Znaleziono ją w kałuży krwi pod oknem.
W głowie mi się nie mieściło coś takiego. Żeby mąż własną żonę w taki okrutny, barbarzyński sposób mógł potraktować? Czy zdawał sobie sprawę, jak ona teraz wygląda? Bez tych zębów?
– To pewnie posiedzi sobie jakiś czas – poklepałam kobietę po lewej ręce. – Będzie miał za swoje. W więzieniu mu pokażą, jak się traktuje damskich bokserów.
Pielęgniarka roześmiała się.
– Z czego się pani śmieje?
– Z pani głupoty – padła odpowiedź.
– Że co proszę? – zapytałam i ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta.
– Proszę na nią spojrzeć. To nasza stała klientka. Nie jest tu po raz pierwszy. I pewnie nie ostatni.
– Co nie oznacza, że od razu można mnie nazywać głupią – oburzyłam się, podskakując na łóżku chorej, która jęknęła głośno. – Może po prostu nie znam sytuacji? Co?
– Oczywiście, że tak. Nie myślałam w ten sposób, tak się tylko mówi, no nie?
Odwróciłam się do nowej.
– Wszystko będzie dobrze, niech się pani nie martwi. Po powrocie do domu nie zastanie pani męża i życie wróci do normy. – Znowu poklepałam ją przyjacielsko po ręce.
– Już mówiłam, że… – odezwała się pielęgniarka, ale potem westchnęła i dokończyła spokojniej: – Jest pani naiwna. Jej męża już wypuścili, przed przywiezieniem jej tutaj napisała, że to nie on odpowiada za wypadek.
– Dobry żart! – Pokręciłam głową, pukając się w nią jednocześnie palcem.
– To nie żart, tylko prawda. Ona tak zawsze.
Spojrzałam na kobietę.
– Przecież…
– Kocha go. Niestety.
Wstałam ostrożnie i na palcach wróciłam do swojego łóżka. To nie mieściło się w mojej chorej głowie. Tam się zresztą, oprócz noża, w ostatnim czasie nic nie mieściło.
– Żartuje pani? – wyszeptałam jeszcze, wskazując na leżącą z zamkniętymi oczami kobietę.
W odpowiedzi otrzymałam kręcenie głową i wzruszenie ramion. To by było na tyle, pomyślałam, i jakby na dany znak rozbolała mnie głowa. Przyłożyłam do niej dłoń z cichym westchnieniem. Ból się nasilał, więc poprosiłam o tabletkę, którą za chwilę mi podano. Na szczęście nie było dziś na zmianie nieprzyjemnego smoka, który nie reagował na moje natarczywe dzwonienie. Ta tutaj wydawała się całkiem sympatyczna.
Dzień minął dosyć szybko. Wieczorem dostałam zestaw leków, który z wdzięcznością połknęłam, a kiedy się obudziłam, powtórzył się scenariusz z poprzedniego dnia. Kobiety bez zębów już nie było.
– Co