W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski страница 2
– Co mi się stało? – zapytałam. Nie czekając na odpowiedź, nadludzką siłą podniosłam rękę i dotknęłam głowy w miejscu, skąd promieniował ból. Coś się nie zgadzało, coś było bardzo, ale to bardzo nie tak.
– Proszę nie wykonywać zbędnych ruchów – powiedział szybko Pinokio, przytrzymując moją rękę. – Mogłaby pani coś uszkodzić wewnątrz czaszki. Nie wiadomo, jak głęboko wbił się nóż.
Myślałam gorączkowo. Nóż? Wbił się? Że niby gdzie?
– W-wbił się? – wyjąkałam, a światło znowu mrugnęło.
– Tylko proszę nie panikować – powiedział Pinokio spokojnym głosem. – Ma pani nóż w głowie i na razie sytuacja wygląda poważnie. Ale proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze. Niech mi pani zaufa.
Z takim nosem? Miałabym ufać komuś z takim nosem? Nigdy w życiu!
Chciałam krzyknąć, a może nawet krzyknęłam, nie za bardzo pamiętam. Światło zgasło i już więcej się nie zapaliło. Straciłam przytomność.
ROZDZIAŁ 1
Mamusia
Kiedy przebudziłam się w szpitalu, nie wiedziałam, co się dzieje. Początkowo nie wiedziałam też, gdzie jestem. Zapach oczywiście coś mi tam mówił, ale zmysły były na tyle otępiałe, że naprawdę trudno było mi się skoncentrować. Postanowiłam więc poleżeć chwilę, zanim otworzyłam wreszcie oczy. Od razu mój wzrok padł na ogromnego wieloryba ze ślepiami jak talerze i czerwonymi ustami, gotowymi wessać mnie i połknąć w całości. Krzyknęłam rozdzierająco.
– Ależ ty masz zdrowe płuca! – zaśmiał się wieloryb. – Ale co jak co, na mamusię to chyba krzyczeć nie musisz?
Mamusię? Na jaką mamusię? O co tu chodzi? Kim jest to indywiduum… to znaczy ta kobieta?
– Kim pani jest? – wyjąkałam wreszcie, kiedy się nieco uspokoiłam.
– Żarty się ciebie trzymają, córuniu. Ale matkę przestraszyłaś, nieładnie tak, oj nieładnie. Ja wiem, że parę dni się nie widziałyśmy i od jakiegoś czasu drzemy koty, ale chyba aż tak bardzo się nie zmieniłam?
A więc to monstrum siedzące obok mnie to moja matka? Dlaczego tego nie pamiętałam? Dlaczego jednak nie umarłam?
– Kim jestem?
Wieloryb znowu się roześmiał. Całe ciało trzęsło się jak galareta. Wyczuwałam z całą pewnością, że ten śmiech był wymuszony.
– Ależ ty masz poczucie humoru, Marlenko. Takiej cię nie poznaję.
Marlenka? Więc jestem Marlenką, okej. A to coś obok to moja matka. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale chyba tak jest w istocie. Wygląda jak słoń morski.
Łóżko pod nią nagle zaczęło protestować, zatrzeszczało niebezpiecznie.
– Gdzie jestem?
– Musiałaś się przy tym wszystkim jeszcze mocno uderzyć w głowę! – skwitowała matka. – Ależ tak, przypominam sobie, lekarz powiedział, że jak spadałaś, to musiałaś upaść na głowę, bo inaczej ten nóż by nie wszedł tak głęboko.
Nóż? Jaki nóż? O czym ona gada?
– Co za nóż?
– Ten, co ci się wbił w głowę, córuniu. Przynajmniej raz coś ci się do niej wbiło, tylko szkoda, że to nóż, a nie jakiś potężnie zbudowany, silny i…
Rozległ się krzyk. Rozdzierający. Sama się go przestraszyłam.
To chyba ja tak krzyczałam.
– Boże, jakie ty masz zdrowe płuca, ale nie wiem po kim. Bo po twoim okropnym ojcu, co zmarł na tuberkulozę, chyba nie. Dziadek też całe życie na płuca narzekał. Kaszlał tak okropnie, jakby chciał je na siłę wypluć. Flegma za każdym razem wydostawała się z jego…
– Nie musi mi pani tego opowiadać – jęknęłam.
– Co za pani? Co oni ci zrobili? Czy ty naprawdę z tego wyjdziesz? Taka blada jesteś i wyglądasz jakoś inaczej. Zupełnie jak nie ty. Gdyby cię Kiełbasa widział, słowo daję, że by cię nie rozpoznał.
W tym momencie do pokoju wszedł Pinokio.
– Panie doktorze! – doskoczyła do niego moja niby-matka, wieszając się na jego ramieniu tak, że aż go zgięło w jedną stronę. – Z nią chyba coś jest nie tak, niech no pan tylko zobaczy. Czy to naprawdę moja córka?
– Przed chwilą mówiłaś, że jestem twoją córką! – krzyknęłam na wieloryba, bo się zdenerwowałam.
Popatrzyłam zupełnie zdezorientowana na doktora i na swoją matkę, do której nadal nie mogłam się przekonać, i próbowałam chociaż trochę zrozumieć sytuację.
– Moje drogie panie, proszę się uspokoić – powiedział spokojnie Pinokio, delikatnie zdejmując z siebie wiszącą na nim matkę i ciskając nią subtelnie na stojące obok krzesło. – Stres i kłótnie szkodzą zdrowiu, tym bardziej pani, która dopiero co przeszła skomplikowaną operację.
Jakoś udało nam się dojść do siebie.
– Proszę mi powiedzieć, co zrobiliście z moją córką – krzykliwie zaatakowała doktora matka, wbijając w jego pierś palec zakończony długim paznokciem, pomalowanym na czerwono.
– Nic nie zrobiliśmy. To jest pani córka, przecież nie można powiedzieć, że nie. Podobieństwo jest uderzające, nikt nie śmie w to wątpić…
– O nie! – krzyknęłyśmy równocześnie.
– Wypraszam sobie! – zawołałam, zła, że mógł mnie porównać do tej kupy sadła, siedzącej na krześle, pod którym od tego uginały się nogi.
– W żadnym przypadku! – Matka starała się mnie przekrzyczeć i jak zrozumiałam, jej płuca były równie zdrowe jak moje, o ile nie zdrowsze. – Nigdy nie byłyśmy do siebie podobne. Czy ja, panie doktorze, wyglądam, jakbym całe lata nie jadła? Jakbym umierała na suchoty? Jakby mnie wypuścili z Oświęcimia? Czy ja jestem anorektyczką? Strachem na wróble? Ja?
Doktor zmierzył ją wzrokiem.
– Przyznaję, że w tym sensie jednak różnicie się od siebie znacznie…
Odetchnęłyśmy z ulgą.
– Ale nie miałem na myśli podobieństwa waszej tuszy… to znaczy… postawy, tylko rysów twarzy.
– O nie! – zawołałyśmy znowu.
– Chyba nie chce mi pan wmówić, że mam rysy twarzy podobne do niej? Nie mam tylu zmarszczek ani takich wielkich worów