W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski страница 4
Twarz pielęgniarki stężała. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Lusterko? – powtórzyła nagle głosem zimnym i niskim.
– Tak, bardzo proszę. Chciałam sprawdzić…
– Chciała? To nie sprawdzi. – Kobieta pokręciła głową. – To nie może być prawda. Ja chyba śnię!
I wyszła, kręcąc głową. Lusterka nie przyniosła.
Nie mogłam zrozumieć jej reakcji. Przecież byłam chora, nie? Czy to takie dziwne, że chory człowiek chce się przejrzeć w lusterku? Gdybym była zdrowa, sama bym po to lustro poszła i nikogo o nic nie prosiła. Dzisiejsze siostry nie nadają się do tej pracy. Nie mają za grosz poczucia obowiązku, a tym bardziej tego, jak się to mówi… empatii. Dokładnie tak! Myślą tylko o swoich wielkich tyłkach!
To w końcu miałam habsburską szczękę czy nie? Powoli zaczynało mnie to denerwować, a jak się denerwuję, to nie jest dobrze, pomyślałam. Szybko wpadam w zły nastrój, aczkolwiek kiedyś taka nie byłam i… Ale chwileczkę! Skąd wiem, że się szybko denerwuję? Przecież nic nie pamiętam. A jednak mogłabym przysiąc, że to akurat sobie przypomniałam. Potrafiłam wybuchnąć jak tykająca bomba. Bez ostrzeżenia.
Oj, jak mnie ta głowa boli! Przeciągnęłam lekko obolałe ciało i… jak mnie nagle coś nie łupnie w samym centrum czaszki! O mało nie zemdlałam. A Pinokio mówił, że nie będzie źle! Kłamca! Ci doktorzy to się dziś na niczym nie znają. Powinni mi dać kogoś normalnego. Najlepiej jakiegoś starszego miłego pana, z siwymi włosami i dobrymi oczami, może z takim małym brzuszkiem, żebym mu mogła bardziej ufać i wierzyć w postawione przez niego diagnozy.
Zadzwoniłam znowu. Powiem im, co o nich myślę, niech wiedzą, jaka jest prawda, jak bardzo tu cierpię i jak mnie oszukują na każdym kroku!
Weszła ta sama pielęgniarka, z założonymi rękami.
– Czego znowu dzwoniła?
– Gdzie jest doktor?
– Nie ma.
– Ale ja muszę z nim porozmawiać.
– Ale powiedziałam, że nie ma.
Na stoliku położyła kubeczek z lekami.
– Co to za leki? – zapytałam ostrożnie.
– Takie, co są przepisane – padła nieprzyjemna odpowiedź.
Siostra odwróciła się na pięcie i znowu zniknęła. Gdybym miała więcej sił, rzuciłabym w nią poduszką. Nawet tego nie byłam w stanie zrobić. Czułam się pobita na każdym froncie. Moje życie legło w gruzach, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Lepiej już nie żyć.
Pielęgniarka wychyliła się zza drzwi. Odetchnęłam. A jednak, pomyślałam. Wygrałam. Pacjent zawsze jest górą.
– Niech więcej nie dzwoni, bo i tak nikt nie przyjdzie.
Gdybym nie leżała, opadłabym ze zdziwienia na posłanie. Teraz jedyne, co mogłam zrobić, to zamknąć oczy i zacząć liczyć do dziesięciu. Nic nie pomogło. Gotowałam się w środku tak, że aż zaczęło świszczeć mi w płucach przy oddychaniu. Przyjdzie taki czas, mówiłam sobie. Przyjdzie czas…
Ból minął, ale pojawił się następny problem. Zachciało mi się siku. Spróbowałam wstać, ale nie udało się. Poczułam, jakby ostrze przeszyło moją głowę. Czy oni aby na pewno wyciągnęli mi ten nóż? Może się nade mną znęcają? Robią eksperymenty? Czy mało było takich przypadków w historii szpitala? Przecież nie byłam głupia, dobrze wiedziałam, co tu się mogło dziać w tych białych ścianach!
Zadzwoniłam. Odczekałam cierpliwie swoje. Nic.
Ponownie przycisnęłam guzik dzwonka. Cisza.
Naciskałam bez końca, aż wreszcie nie mogłam już dłużej wytrzymać napięcia. Poczułam, jak pod kołdrą robi się cieplej. Och, jak miło, jak przyjemnie. Rozmarzyłam się, przymknęłam powieki.
Otworzyłam oczy, było mi dobrze. I nagle przyszedł szok. Co ja zrobiłam? Boże, nie. Tylko nie to. Chyba się nie posikałam? W tym wieku? Zresztą, ile ja mam lat? Dlaczego nic nie pamiętam?
Poczułam się taka bezsilna, że zachciało mi się płakać. I rozpłakałam się nawet, ale wtedy głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej. O Boże, to ja już nawet nie mogę sobie pozwolić na łzy. Co mi teraz pozostało? Nic. Leżę tu jak kłoda, sama, opuszczona, bez pamięci i do tego posikana. To już koniec. Umieram.
Ale nie umarłam. Umrzeć miałam parę sekund później, gdy otworzyłam oczy. Wpatrywał się we mnie Pinokio. Uśmiechał się nawet (nie wierzyłam jego sztucznemu uśmiechowi), a ja momentalnie oblałam się rumieńcem i potem. Chciałam zapaść się pod ziemię.
– Domagała się pani widzenia ze mną. Coś się dzieje? Pogorszyło się? Coś ze wzrokiem? Czy głowa bardziej boli?
Patrzyłam na niego i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Nagle zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, otworzyłam więc usta i ze świstem, łapczywie, wciągnęłam powietrze.
– Co pani dolega?
– N-nic…
– Jest pani rozpalona! – powiedział, przykładając dłoń do mojego czoła.
– Już wszystko w porządku… – udało mi się wydobyć z siebie.
– A jednak czoło ma pani mokre. Zadzwonię po siostrę, trzeba zmierzyć temperaturę. Niczego nie możemy ignorować.
To był mój koniec. Tak myślałam. Ale nie, jeszcze nie. Koniec miał nadejść za chwilę.
Pinokio spojrzał na kołdrę. Podążyłam za jego wzrokiem i serce stanęło mi w piersi. Kołdra robiła się coraz bardziej mokra. Wielkie koło rysowało się wyraźnie w miejscu bioder. Zabijcie mnie. Nie chcę żyć. Błagam, tylko nie to.
Siostra weszła do pokoju, a Pinokio wskazał ruchem ręki na kołdrę.
– Myślałem, że coś pacjentce dolega, i nie myliłem się. Proszę przebrać pościel.
Odwrócił się i wyszedł.
– No to porobiła! – Pielęgniarka skarciła mnie wzrokiem. – Taka stara, a się poszczała.
Rozpłakałam się.
ROZDZIAŁ 3
Znikający pacjenci
Kolejnego dnia przywieziono na salę kobietę około trzydziestki, po operacji. Leżała spokojnie cały dzień i nawet się nie ruszała, ale wieczorem zaczęła się skarżyć, że ma już tego dosyć i chce usiąść. Pielęgniarki latały wokół niej jak szalone. To dziwne, bo przy mnie