Ostatnia wdowa. Karin Slaughter
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatnia wdowa - Karin Slaughter страница 12
Will nie myślał o nich. Zależało mu tylko na Sarze. Ci ludzie byli bezwzględnymi mordercami. Jeśli ją uprowadzą, za kilka godzin nie będzie już żyła. Jeśli odmówi i nie pójdzie z nimi, zginie tam, gdzie właśnie klęczała.
– Nie – powtórzyła Sara. Dokonała takich samych kalkulacji co on. Łzy płynęły jej po policzkach. W jej głosie nie było już strachu. Wyglądała na pogodzoną z losem. – Nie pojadę z wami. Nie pomogę wam. Będziecie musieli mnie zabić.
Willa piekły oczy, ale nie mógł odwrócić od niej wzroku.
Skinął głową.
Wiedział, że Sara mówi serio.
Wiedział, dlaczego to mówi.
– A jeśli zabiję ją? – Hank przycisnął broń do głowy Michelle Spivey.
Nawet nie drgnęła, nie zapłakała, tylko wycedziła:
– Zrób to. No dalej, ty gnido.
Clinton zaśmiał się, chociaż Michelle wydawała się równie pogodzona z losem co Sara.
– Ciągle uważasz się za porządnego człowieka. – Michelle zwróciła głowę w stronę Hanka. Dłonie, którymi podtrzymywała spodnie, były zaciśnięte w pięści. – Co powie twój ojciec, kiedy się dowie, kim naprawdę jesteś?
Hank zaczynał tracić spokój, bo słowa Michelle trafiły w czuły punkt.
Spędziła z tymi mężczyznami miesiąc i z pewnością znała ich słabości.
Hank zacisnął szczęki.
– Na łożu śmierci będzie myślał, jakiego potwora pomógł sprowadzić na ten świat.
Clinton znowu się zaśmiał.
– A niech mnie, laluniu, pod wpływem twojego gadania zaczynam się zastanawiać, jak ciasna jest cipka twojej córki.
Zawsze przychodzi taka chwila, w której zła sytuacja staje się jeszcze gorsza.
Ułamek sekundy.
Mgnienie oka.
Will przeżył wystarczająco dużo złych sytuacji, by wiedzieć, kiedy ta chwila nadchodzi. W powietrzu zaszła zmiana. Czuł to, gdy wciągnął je w płuca. Zupełnie jakby dostały więcej tlenu albo jakby nagle przebudziła się nigdy nieużywana część mózgu i zaczęła działać, przygotowując go do tego, co za chwilę nastąpi.
Palec Hanka zsunął się z kabłąka spustu na spust.
Kiedy Hank się odwrócił, nie mierzył do Michelle Spivey. Nie mierzył też do Sary. Ramię Hanka zatoczyło łuk w stronę mężczyzny, który w specyficznym stylu zażartował o zgwałceniu jedenastoletniej dziewczynki. A potem…
Nic.
Tylko metaliczne klik, klik, klik.
Częsty problem z kieszonkową bronią: kłaczki.
Rewolwer się zablokował.
– Ty skurw… – krzyknął Clinton.
Wszystko zwolniło.
Clinton wyszarpnął glocka z kabury.
Will poczuł, jak smith and wesson odrywa się od jego żeber.
Merle wyciągnął rękę, żeby powstrzymać Clintona.
Will chwycił rewolwer. Poszło gładko. Zadziałał efekt zaskoczenia.
Smith and wesson się nie zaciął. Sześciostrzałowy rewolwer był jedną z najbardziej niezawodnych broni na rynku. Co do celności, to zależała od strzelca i odległości. Will był dobrym strzelcem. Z tej odległości nawet trzyletnie dziecko zdołałoby zabić człowieka.
I Will właśnie to zrobił.
Merle osunął się na ziemię, umożliwiając Willowi oddanie czystego strzału do Vince’a, który sięgał do kabury na kostce, gdy trafiła go kula Willa. Sukinsyn został ranny. Wypadł z auta.
Jeden nie żył. Drugi był ranny. Został Dwight, Hank, Clinton…
Kątem oka Will dostrzegł jakiś ruch, Clinton rzucił go na ziemię. Will stracił rewolwer. Głową uderzył w chodnik. Clinton nie dobrał się do jego twarzy. Nie zabija się człowieka, łamiąc mu czaszkę. Odbiera mu się życie, uszkadzając organy wewnętrzne.
Mięśnie Willa napięły się, by przyjąć grad ciosów, jaki spadł na jego tułów. Ból zapierający dech w piersiach omal go nie obezwładnił. Jednak nie było to pierwsze pobicie w życiu Willa. Dlatego nie użył rąk do odparcia ciosów. Sięgnął do kieszeni. Palcami namacał składany nóż. Zwolnił blokadę. Ostrze wyskoczyło z rękojeści.
Will zamachnął się na oślep. Rozciął Clintonowi czoło.
– Jezu! – Clinton cofnął się, zalany krwią. Uniósł ręce, przyjmując bojową postawę.
Chrzanić to. Nie ma takiej rzeczy jak uczciwa walka.
Will wbił dziesięciocentymetrowe ostrze prosto w pachwinę przeciwnika.
Clinton gwałtownie wciągnął powietrze. Zgiął się wpół. Przewrócił na chodnik. Zakasłał. Splunął. Zaczął rzęzić.
Will zamrugał, bo widział jak przez mgłę. Krew spływała mu do gardła.
Usłyszał trzask drzwi auta. Echo rozbrzmiało jak uderzenia w kotły. Czy to Sara zawołała go po imieniu?
Przewrócił się na bok. Próbował wstać. Poczuł w ustach zawartość żołądka. Każda cząstka jego wnętrzności płonęła jak przypalana rozgrzanym żelazem. Zdołał tylko dźwignąć się na kolana. I padł jak kłoda. Dyszał ciężko, czując przeszywający ból w całym ciele. Znowu spróbował się podnieść.
Wtedy zobaczył przed sobą robocze buty. Stalowe noski były poplamione krwią. Patrzył, jak jeden z butów odchyla się do tyłu. Wyczekał na odpowiedni moment i unieruchomił nogę w niedźwiedzim uścisku.
Padnij i przeturlaj się.
Obaj runęli na ziemię.
To nie był Clinton.
To był Hank.
Will go przygniótł. Pięściami zaczął okładać po twarzy. Chciał wcisnąć mu gałki oczne w głąb czaszki. Zabić go za to, że przystawił Sarze broń do głowy. Chciał zamordować wszystkich tych drani.
– Will! – krzyknął ktoś.
Głos Sary, a jednak nie jej.
– Przestań!
Will podniósł wzrok.